"Dziś 'Gazetę Wyborczą' przejmuje następne pokolenie" - napisał Adam Michnik w tekście rocznicowym z okazji 25-lecia istnienia organu "tych, którym nie jest wszystko jedno". Jak prawie zawsze, pisze nieprawdę. Nowe pokolenie już przejęło "Gazetę Wyborczą", z czego Michnik albo sobie nie zdaje jeszcze sprawy, albo udaje, że o tym nie wie. Obstawiam oczywiście ten drugi wariant, chociaż pierwszego też nie wykluczam. Michnik znajduje się bowiem od 10 lat w schizofrenicznej sytuacji, bo jest formalnym redaktorem naczelnym gazety, na którą ma bardzo ograniczony wpływ. Przypomnę, że w 2004 r. został on odsunięty od bieżących prac redakcyjnych pod pozorem choroby, a w rzeczywistości z powodu kompromitacji prowadzonymi knajackim językiem pertraktacjami mafijno-biznesowymi z Lwem Rywinem. P.o. redaktora naczelnego została wtedy Helena Łuczywo, która w 2007 r. oddała to stanowisko w ręce Jarosława Kurskiego. Formalnie jest on jedynie "pierwszym zastępcą redaktora naczelnego", ale to właśnie jego nazwała kilka miesięcy temu "naczelnym" w jednym ze swych felietonów Monika Olejnik, co z pewnością oddaje stan faktyczny we władzach GW ("Słusznie Jarosław Kurski przypomniał w czwartek w "Gazecie", skąd się wzięła ta "szmata". Nie uczynił tego arcypapież Tomasz Terlikowski, tylko naczelny "ateistycznej gazety", która od zawsze jest wrogiem Radia Maryja i Krystyny Pawłowicz." - http://wyborcza.pl/1,75968,15127999,Precz_ze__szm…). Okres przejmowania "Gazety Wyborczej" z rąk pokolenia 68 oraz KOR-u przez pokolenie 40-latków trwał kilka lat, ale już się zakończył. Zaledwie kilku starszych dziennikarzy ma jeszcze etaty redakcyjne, pozostali odeszli już na emeryturę i jeśli coś jeszcze publikują na łamach GW, to jedynie gościnnie.
Żeby pokazać, jaka jest zasadnicza różnica między pierwszym, korowskim pokoleniem (np. Adam Michnik, Helena Łuczywo, Ewa Milewicz), a ich następcami (np. Jarosław Kurski, Agnieszka Kublik, Aleksandra Klich), posłużę się wypowiedziami Timothy Gartona Asha oraz Daniela Cohn-Bendita. Podczas gali z okazji 25-lecia "Gazety Wyborczej ten pierwszy powiedział o Helenie Łuczywo: "Nasza przyjaźń niemal się urwała, kiedy dawno temu, bodajże w 1980 roku, w artykule dla »Der Spiegel « opisałem ją jako Różę Luksemburg „Solidarności”. Pisząc po latach o niej i o »Gazecie « w »The New Yorkerze «, przypomniałem tamten komplement. Odpisała mi: »Już nie jestem Różą Luksemburg, jestem Thatcher «. Wyjaśniła potem, że chodzi jej o politykę gospodarczą i społeczną Margaret Thatcher. Napisała, że wolny rynek to najlepszy sposób na gospodarowanie, które przysłuży się całemu społeczeństwu - połączy, mówiąc najprościej, metody Leszka Balcerowicza z celami Jacka Kuronia. Kraj potrzebuje prywatnej firmy, która przyniesie zyski." (http://wyborcza.pl/1,75478,15935794,Timothy_Garto…) . Natomiast Cohn-Bendit, najważniejsza postać pokolenia 68 na Zachodzie, w filmie Agnieszki Arnold "Niepodległość bez cenzury" powiedział o korowcach: "Wzorem dla opozycji w Polsce było społeczeństwo zachodnie. My chcieliśmy to społeczeństwo zniszczyć."
Łuczywo i Michnik zamienili się w III RP z marksistowskich rewolucjonistów, podobnych do Róży Luksemburg, w budowniczych kapitalistycznego społeczeństwa i państwa w stylu Margaret Thatcher. Koncentrowali się na kwestiach stricte politycznych i ekonomicznych. Wierzyli w zbawienną rolę wolnego rynku, popierali prywatyzację majątku państwowego i skrajnie liberalne reformy Balcerowicza. Chcieli, żeby "Gazeta Wyborcza" odgrywała aktywną rolę w tworzeniu się w Polsce systemu politycznego, budowaniu instytucji państwa liberalno-demokratycznego, zmianie prawa, w tym uchwaleniu konstytucji, propagowaniu wejścia Polski do Unii Europejskiej. Natomiast nie forsowali zmian obyczajowo-kulturowych. Budując kapitalizm, nie mogli dążyć do zniszczenia tradycyjnych struktur społecznych (np. gdyby atakowali instytucję rodziny, to utrudnialiby tworzenie i funkcjonowanie przedsiębiorstw rodzinnych, których jest najwięcej w Polsce), co robili ich rówieśnicy tacy jak Cohn-Bendit na Zachodzie, traktujący marksistowską rewolucjonistkę Różę Luksemburg jako jedną z ikon ich ruchu. Natomiast młode pokolenie "Gazety Wyborczej" uświadomiło sobie, że polskie "patriarchalne" społeczeństwo jest "zacofane" w stosunku do społeczeństw w krajach zachodnich, których fundamenty zostały najpierw naruszone studenckimi demonstracjami w pod koniec lat 60., hippisowskimi imprezami typu "Lato miłości" czy Woodstock, gejowskimi paradami, demonstracjami feministycznymi, akcjami pacyfistycznymi, lewackim terrorem, rozpowszechnieniem narkotyków, a następnie radykalnie przebudowane przez zwycięskich post- i neomarksistowskich rewolucjonistów z pokolenia 68, gejów oraz feministki, którzy opanowali przestrzeń publiczną, uniwersytety, media, show biznes, partie polityczne, organizacje i instytucje, dzięki czemu zmieniono prawo, społeczeństwo i obyczaje (skutkiem tych zmian jest np. zwycięstwo austriackiego dziwadła w tegorocznym konkursie Eurowizji). Ideowe dzieci Michnika i Łuczywo doszły do wniosku, że trzeba Polskę na gwałt "modernizować", robiąc w niej luksemburgistowską rewolucję, taką jaką dużo wcześniej zrobili Cohn-Bendit i jego towarzysze na Zachodzie, czyli kulturową, ostatnio nazywaną u nas "genderową". I "Gazeta Wyborcza" ją obecnie robi. Ale to nie Michnik jej przewodzi.
Decydujące znaczenie w przemianie pokoleniowej w "Gazecie Wyborczej" miało odejście z niej Heleny Łuczywo oraz Juliusza Rawicza, którzy wraz z Michnikiem tworzyli triumwirat rządzący udzielnie przy Czerskiej. Wspólnie podejmowali strategiczne decyzje co do kierunku ideowo-politycznego swego organu, a nawet pisali razem najważniejsze teksty, jak słynny artykuł z 3 lipca 1989 r. „Wasz prezydent, nasz premier”. W tekście z okazji 25-lecia "Gazety Wyborczej" Michnik napisał: "Sam wpadłem na pomysł, żeby taki artykuł napisać, ale to był wspólny twór naczelnych „Gazety”, Helenki Łuczywo, Julka Rawicza i mój." (http://25lat.wyborcza.pl/#BoxSlotIIMT). Tekst został podpisany nazwiskiem Michnika zapewne z dwóch przyczyn. Po pierwsze Łuczywo i Rawicz nie pchali się na afisz i woleli pozostawać w cieniu. A po drugie Michnik był pośrednikiem między redakcją GW a solidarnościowymi "okrągłostołowcami", którym przewodzili Wałęsa, Geremek i Kuroń.
To Łuczywo i Rawicz redagowali "Gazetę Wyborczą" w l. 1989-2008. To od nich uczył się dziennikarstwa Michnik oraz inni znani później dziennikarze. jak np. Dariusz Fikus, który w 1995 r. wspominał: "Przesiadywaliśmy w redakcji cały dzień, a wieczorem Helena Łuczywo pisała wszystko od nowa” (A. Machcewicz: Historia sentymentalna. „Gazeta Wyborcza” w latach 1989–1990, „Więź” nr 7/1995; cyt. za: http://rebelya.pl/post/1461/kulisy-powstania-i-po…).
Michnik znalazł się w redakcji "Gazety Wyborczej" nie z powodu swych umiejętności dziennikarsko-redakcyjnych, lecz ze względów politycznych, czego nigdy nie ukrywał. 25 lat temu nazwał się wręcz "komisarzem politycznym" GW: „A co do Gazety Wyborczej... Ja jej przecież nie redaguję, ja tam jestem raczej politycznym komisarzem niż redaktorem. Redagują moi koledzy i koleżanki” („Tygodnik Powszechny” z 10. 12. 1989, cyt za: http://rebelya.pl/post/1461/kulisy-powstania-i-po…). Natomiast w tym roku napisał: "Zostałem naczelnym z przypadku, bo kiedy rozważaliśmy z prof. Bronisławem Geremkiem - początkowo we dwójkę tylko - kto by był najlepszy na szefa, chodziło o to, że to musi być ktoś, kto ma znane opozycyjne nazwisko, kto ma dobre stosunki z kierownictwem „Solidarności” i z Wałęsą. I padło na mnie." (http://25lat.wyborcza.pl/#BoxSlotIIMT) Natomiast
Zatem Michnik nigdy nie był wszechwładnym redaktorem naczelnym "Gazety Wyborczej". Jej kierownictwo było zawsze kolektywne. Z tego powodu nazwa "gazeta Michnika" nie odzwierciedla stanu rzeczy nie tylko dzisiaj, gdy przejęli ją lewaccy genderyści, ale była niewłaściwa także wcześniej, gdy dominowali w niej korowcy. Wtedy jednak redaktor naczelny GW wywierał wielki wpływ na jej linię, bo należał do dwóch triumwiratów: redakcyjnego (Michnik-Łuczywo-Rawicz) oraz politycznego (Geremek-Kuroń-Michnik). Ich rozpadnięcie się w l. 2004-08 (odejście Łuczywo i Rawicza ze stanowisk wicenaczelnych i na emeryturę oraz śmierć Kuronia i Geremka) podkopało bardzo mocno jego pozycję w redakcji, już wcześniej bardzo osłabioną z powodu afery Rywina. Nałożyła się na to zmiana sytuacji politycznej w Polsce. Gdy prezydentem przestał być Kwaśniewski, a Unia Wolności oraz SLD, z których liderami Michnik miał doskonałe kontakty, zostały politycznie zmarginalizowane, funkcja "komisarza politycznego" przestała być potrzebna. Z Tuskiem, który zniszczył UW Geremka, lepiej od redaktora naczelnego rozumie się młodsze pokolenie "Gazety Wyborczej". On się dostosował do ich żądań, dokonując radykalnego zwrotu politycznego w l. 2010-11, którego symbolem jest zastąpienie na stanowisku pełnomocnika do spraw równego statusu należącej do konserwatywnego skrzydła PO i atakowanej przez feministki-genderystki Elżbiety Radziszewskiej przez radykalną genderystkę Agnieszkę Kozłowską-Rajewicz. Tusk stworzył też przy swojej partii think tank o nazwie Instytut Obywatelski, stawiając na jego czele Jarosława Makowskiego, dziennikarza o wykształceniu teologicznym, należącego do bliskiego GW środowiska "Tygodnika Powszechnego". Zatrudnił on w nim samych młodych "postępowców" (powinienem oczywiście dodać "i postępowczynie", ale ja poprawności politycznej nie przestrzegam) - np. 2 panie zajmują się gender, inna jest działaczką obrony praw zwierząt, jeszcze inna prezentując obszary swoich zainteresowań używa terminu z lewackiej nowomowy "dyskurs polityczny" (http://www.instytutobywatelski.pl/o-nas). Instytut Obywatelski naciska na Tuska, żeby poparł ratyfikację konwencji o zapobieganiu przemocy, która promuje ideologię gender (http://www.instytutobywatelski.pl/21073/komentarz…), zaś Makowski systematycznie publikuje artykuły w "Gazecie Wyborczej" o Kościele katolickim i zdaje się, że teraz promuje ona wizję "Kościoła Makowskiego", a nie "Kościoła Michnika". Katalizatorem zmian w Polsce, więc także w "Gazecie Wyborczej", była oczywiście katastrofa smoleńska, której skutkiem było odrodzenia się wśród znacznej części Polaków patriotyzmu. Wywołało to przy Czerskiej przerażenie. Zdano tam sobie sprawę, że linia Michnika, koncentrującego się na ochronie budowy w Polsce skrajnie liberalnego kapitalizmu i zaniedbującego zmienianie konserwatywnej mentalności Polaków, jest już nie do utrzymania. Gdyby była kontynuowana, to "okrągłostołowe" elity mogłyby być zmiecione ze sceny politycznej. Dlatego przystąpiono do radykalnej "dekonstrukcji" polskiej historii, ośmieszania polskiego patriotyzmu, niszczenia Kościoła, promowania wojującego feminizmu, homoseksualizmu i genderyzmu.
Nową linię "Gazety Wyborczej" tworzą dziennikarze czterdziestokilkuletni i młodsi oraz kilku ze starszego pokolenia, o poglądach czysto lewackich (Piotr Stasiński, Piotr Pacewicz, Seweryn Blumsztajn). Aktywnie promują oni wojujący feminizm, homoseksualizm, genderyzm i dążą do przyspieszenia rewolucji kulturowej w Polsce, do której nawołuje Janusz Palikot. Tymczasem Michnikowi bliżej jest do poglądów Witolda Gadomskiego, ekonomicznego guru "Gazety Wyborczej", równie jak Łuczywo wielkiego zwolennika Thatcher, który kilka tygodni temu napisał zaskakujący komentarz "Zbędna wojna obyczajowa", polemizujący z tezą "postępowców", że Polska jest "zacofana" obyczajowo i zawierający następujący apel: "Spróbujmy stworzyć listę naszych poważnych problemów i określić, które da się rozwiązać, czyli uzyskać konsensus. A wojnę obyczajową zafundujmy sobie, gdy już będziemy szczęśliwym i nudnym społeczeństwem." (http://wyborcza.biz/biznes/1,100897,15779962,Zbed…) Nazwałem ten tekst "zaskakującym", bo polemizuje on z aktualną linią "Gazety Wyborczej", a jego autor jest dziennikarzem ekonomicznym i do tej pory na tematy obyczajowe się w ogóle nie wypowiadał. Jeszcze inne zaskoczenie polega na tym, że ten komentarz został opublikowany na stronach biznesowych GW, a nie w dziale społecznym, chociaż dotyczy kwestii rewolucji genderowej. Znalazł się tam zapewne dlatego, że dział biznesowy jeszcze się nie zgenderyzował i wciąż prezentuje pierwotną, balcerowiczowsko-thatcherystowską linię "Gazety Wyborczej", o której mówiła Łuczywo w rozmowie z Ashem (na przykład Elżbieta Bieńkowska nie jest w tekstach biznesowych nazywana "premierą" czy "wicepremierą" oraz "ministrą" czy "ministerką", lecz "wicepremier" i "minister" - zob. http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,15964612,Bien….
Gadomski jest jednak w tej chwili w swych poglądach przy Czerskiej coraz bardziej osamotniony. Z działu krajowego odeszli bowiem wszyscy ci dziennikarze, którzy do lewackiej rewolucji kulturowej byli nastawieni krytycznie. Należała do nich Ewa Milewicz, która pozwoliła sobie na łamach "Gazety Wyborczej" na takie kpiny z Palikota i Grodzkiej: "Palikot stawia ekscentryczną tezę: Anna Grodzka "jest największym symbolem kobiecych spraw", każde jej wystąpienie będzie zmieniało poprawność polityczną w Polsce, ona symbolizuje walkę o sytuację kobiet w Polsce" ("Kropka nad i" Moniki Olejnik). Dlaczego Grodzka to symbol "kobiecych spraw" i "walki o sytuację kobiet"? Czyżby Palikotowi chodziło o to, że w Polsce mnóstwo kobiet jest uwięzionych w męskim ciele i Grodzka będzie dla nich znakiem tego, że chcieć to móc?" (http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105405,13366696,K…) Natomiast o pomyśle zamiany Nowickiej na Grodzką na stanowisku wicemarszałka Sejmu (bynajmniej nie wicemarszałkini!) napisała: ""Szkoda, że Palikot nie pomyślał o tym przed wyborami. Wtedy mógł wystawić do Sejmu czarnoskórego, homoseksualnego Żyda, niepełnosprawnego na wózku. I wypchnąć go na wicemarszałka. To dopiero byłby taran na poprawność polityczną." Podpisuję się pod szyderstwami Milewicz z palikociarni obiema rękami! Nic dodać, nic ująć!
Nikt z młodszego pokolenia "Gazety Wyborczej" nie ośmielił się polemizować z powszechnie szanowaną przy Czerskiej Milewicz, chociaż nie brak wśród nich sympatyków Palikota (należy do nich choćby Aleksandra Klich, aktualna szefowa "Magazynu Świątecznego", określająca się jako "feministka katoliczka", która podczas wywiadu z jezuitą o. Krzysztofem Mądelem zapytała swego rozmówcę, czy "nie pozwalają nam [t.j. katolikom] zasnąć Jan Hartman czy Janusz Palikot", na co usłyszała odpowiedź, że "wszyscy ci Hartmanowie i Palikotowie to moim zdaniem jedyna, niepowtarzalna łaska Boża"), więc Kurski sięgnął po pomoc z zewnątrz i zamieścił polemikę z nią, napisaną przez Katarzynę Bratkowską. Ta wojująca feministka zarzuciła czołowej niegdyś publicystce GW powtarzanie "stereotypowych uprzedzeń" i postawiła ją w jednym rzędzie z poseł Pawłowicz, którą przecież wg Olejnik "ateistyczna gazeta" "naczelnego" Kurskiego traktuje jak wroga. Bratkowska zapytała też Milewicz: "Co jest tak karykaturalnego w owej ikonie poprawności politycznej, że ma ona kompromitować walkę z wykluczeniem?" (http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105405,13391053,S…)
W odpowiedzi "emerytowana dziennikarka Gazety Wyborczej" (takie określenie jest ostatnio dodawane do nazwiska Milewicz pod jej komentarzami w GW) napisała: "Czy każdy tekst w gazetach musi traktować o walce z wykluczeniem, czy wszędzie trzeba się wspinać na wysokie C? Pani Bratkowska się wspina, pozostanę niżej. Stąd lepiej widać." (http://wyborcza.pl/1,75968,13391107,Spor_o_kobiet…)
Do polemiki między Milewicz i Bratkowską doszło na łamach GW rok temu, ale od tego czasu bardzo dużo się zmieniło (genderowa wojna rozgorzała na dobre jesienią ubiegłego roku, gdy głos na temat gender zabrał Kościół katolicki) i przy Czerskiej już nikt nie ośmiela się głośno podważać zasadności poprawności politycznej (starsi dziennikarze to robili, bo zapewne kojarzyła się im ona z komunistyczną cenzurą) oraz innych tez genderyzmu. Charakterystyczne jest to, że swego stanowiska w najgorętszych w tej chwili sporach nie wyłożył jasno Michnik, co oznacza zapewne, że nie chce w nich brać udziału i przygląda im się z boku. Jestem przekonany, że myśli dokładnie tak samo jak Gadomski i wolałby genderową wojnę wyciszyć.
W niektórych kwestiach światopoglądowych poglądy redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej" są w zasadzie sprzeczne z tym, co ona obecnie propaguje. Przykładem może być jego stosunek do homoseksualistów. W marcu tego roku udzielił wywiadu dziennikarkom GW Agacie Nowakowskiej oraz Dominice Wielowieyskiej, które zadały mu następujące pytanie: "Polska wciąż nie może uchwalić ustawy o związkach partnerskich, geje są nieustannie poniżani publicznie. Winny jest temu Kościół?" Odpowiadając na nie, Michnik mówi całkiem innym językiem niż jego rozmówczynie, dla których nie ulega wątpliwości, że "geje są nieustannie poniżani publicznie" i są z winy Kościoła pozbawieni prawa do zawierania związków partnerskich: "Dla mnie to był w pierwszej chwili szok, że homoseksualiści wychodzą z tym na ulicę, bo mam mentalność trochę konserwatywną. Sam całe życie uprawiałem seks pozamałżeński, ale nigdy bym z tym nie wychodził na uliczną demonstrację." Któraś z dziennikarek przerywa mu: "Oni tam nie uprawiają seksu. Walczą o równe prawa dla siebie." Na to Michnik odpowiada: "Źle mnie zrozumiałyście. (...) Chcę tylko odróżnić dwa rodzaje demonstracji: te, które dotyczą równych praw, i te nastawione wyłącznie na radosne prezentowanie orientacji seksualnej na wzór parad w Berlinie. I to akurat dla mnie był szok." (http://wyborcza.pl/politykaekstra/1,136828,156450…) Michnik znacznie przesadził przypisując sobie "mentalność konserwatywną", której przejawem jest według niego nieuprawianie seksu pozamałżeńskiego podczas ulicznych demonstracji, ale jest w jego samoidentyfikacji coś na rzeczy. Nie zadeklarował jasno, że popiera postulat związków partnerskich dla homoseksualistów, a więc jest bardziej konserwatywny od Rafała Ziemkiewicza, który głośno nawołuje do ich prawnej legalizacji oraz od lidera konserwatystów brytyjskich Davida Camerona, który poszedł jeszcze dalej i dał gejom prawo do zawierania małżeństw, a na dodatek zmusza katolickie instytucje w Wielkiej Brytanii do oddawania homoseksualnym parom dzieci do adopcji. Z lewackiego punktu widzenia Michnik jest "homofobem", bo nie podobają mu się gejowskie parady, które kojarzą mu się z publicznym uprawianiem seksu, a nie z walką z rzekomą dyskryminacją gejów. W ich ocenie zgadza się z Putinem, który zakazał organizowania tych wyuzdanych imprez w Rosji! Gdyby to ktoś inny, a nie Michnik, tak się o homoseksualistach wypowiedział, to przyklejonej mu przez mainstreamowe media, z "Gazetą Wyborczą" na czele, łatki "homofoba" już nigdy by nie zdołał odkleić!
Powyższy przykład rozbieżności poglądów między redaktorem naczelnym "Gazety Wyborczej", a jej dziennikarkami, jasno pokazuje, że to nie Michnik forsuje w niej rewolucję kulturową. Podawałem już na swym blogu wiele przykładów, obrazujących fakt, że w tej chwili jego pozycja przy Czerskiej jest podrzędna. Podczas organizowanych w siedzibie GW debat siedzi on zazwyczaj wśród publiczności, a nie wśród prelegentów. Tak było na przykład podczas dyskusji o tzw. mowie nienawiści, podczas której Michnik wyskoczył spośród widzów jak Filip z konopi z zamówieniem artykułu u redaktora "Gościa Niedzielnego" Andrzeja Grajewskiego na temat jej przykładów w stosunku do Kościoła katolickiego. Kurski oczywiście tego tekstu na łamach GW nie zamieścił - zob. http://blogpress.pl/node/17511.
Dużo o aktualnej pozycji Michnika w "Gazecie Wyborczej" mówi to, że nie on, lecz Agnieszka Kublik prowadziła we wrześniu ubiegłego roku debatę przy Czerskiej na temat Kościoła. On, autor słynnej książki "Kościół, lewica, dialog", nie znalazł się nawet wśród prelegentów i zabrał głos, siedząc w pierwszym rzędzie publiczności!(zob. zdjęcie - http://wyborcza.pl/51,76842,14589285.html?i=9)
Oczywiście Michnik jest z pewnością w redakcji GW traktowany z pełnym szacunkiem, jak ojciec, któremu należy się wdzięczność za to, co zrobił dla swoich dzieci (ideowych, rzecz jasna!), ale jednocześnie Kurski i jego ludzie dają do zrozumienia czytelnikom, że przy zasadniczej wspólnocie poglądów, różnią się od niego w wielu kwestiach szczegółowych. Robią to, zamieszczając wywiady ze swoim formalnym redaktorem naczelnym, co jest w gazetach praktyką niesłychanie rzadko spotykaną (a może w ogóle niepraktykowaną, bo ja o innym takim przypadku nie słyszałem). Przecież szef redakcji może zabierać głos w formie krótkich komentarzy redakcyjnych oraz dłuższych artykułów, więc jaki jest sens przeprowadzania z nim wywiadów? Czyżby Michnik postradał już umiejętność zachowania logicznego wywodu w pisanych przez siebie tekstach? Może tak być, bo na swym blogu dawałem już przykłady piramidalnych głupstw przez niego wypisywanych. Ale podstawowym celem zamieszczania wywiadów z Michnikiem na łamach GW jest, moim zdaniem, uświadomienie czytelnikom, że jest on już zewnętrznym autorytetem dla rozmawiającym z nim dziennikarzy. Takim "honorowym naczelnym". "Patriarchą" przeciwko któremu jego ideowe dzieci, głoszące, że "patriarchat" trzeba zwalczać, trochę się buntują. Przykładem tego rozdźwięku poglądów może być cytowana wyżej przeze mnie rozmowa o homoseksualistach.
W innym fragmencie tego wywiadu Michnik bardzo ostro atakuje Magdalenę Środę, stałą felietonistkę "Gazety Wyborczej", mówiąc: "Gdy czytam teksty Magdy Środy, którą skądinąd lubię i szanuję, to widzę, że dla niej to, co katolickie i związane z Kościołem, z definicji zasługuje na potępienie i pogardę. Otrzymywałem teksty autorów, którzy nie widzieli żadnej różnicy między Rydzykiem a Wojtyłą." Nie zraża to jego rozmówczyń do zadania w późniejszym fragmencie rozmowy pytania: "Jaka jest odpowiedzialność Jana Pawła II za to, że Kościół polski ma twarz Rydzyka?" Nowakowska i Wielowieyska formułują pytanie tak, jakby nie słyszały tego, co powiedział redaktor naczelny ich gazety, i "nie widziały żadnej różnicy między Rydzykiem i Wojtyłą"! Nie pytają, CZY papież ponosi tę "odpowiedzialność", lecz JAKA ona jest! Na takie postawienie sprawy, Michnik reaguje nerwowo: "Dajcie mi spokój, Jan Paweł II to moja miłość." Nie ulega dla mnie wątpliwości, że jeśli to formalny redaktor naczelny decydowałby w "Gazecie Wyborczej" co się w niej pisze o polskim papieżu, ani Nowakowska, ani Wielowieyska, ani żaden inny dziennikarz czy felietonista nie mógłby postaci Jana Pawła II postponować i deprecjonować. Nie wierzę w to, żeby zgodził się on na przykład na publikację tekstu zatytułowanego "Czy zabójca może zostać świętym", którym GW "uczciła" kanonizację Jana Pawła II.
Międzypokoleniowa różnica poglądów na świat jest nie do uniknięcia. Michnik nie może być entuzjastą rewolucji kulturowej propagowanej przez genderystów, bo w znacznym stopniu jest ona wymierzona w dorobek jego pokolenia, np. w uchwaloną pod patronatem środowiska "Gazety Wyborczej" konstytucję III RP. To właśnie ona, obok Kościoła, jest jedną z głównych tam dla rozprzestrzeniania się w Polsce genderyzmu, który jest obecnie na łamach GW propagowany. Mamy zatem paradoksalną sytuację, że młode pokolenie GW nie chce, ale musi podważać jej zapisy, kwestionując tym samym mądrość jej autorów, w tym Michnika. Uchwalona prawie dwie dekady temu konstytucja III RP musi być już niedługo frontalnie przez polskich genderystów zaatakowana, bo z niej Trybunał Konstytucyjny wywiódł legalność ustawy antyaborcyjnej (wg lewackich feministek aborcja jest "prawem człowieka" i jej zakaz "łamie zasady demokracji"). To w niej znajduje się definicja małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny, co uniemożliwia wprowadzenie w Polsce małżeństw jednopłciowych, a nawet być może jednopłciowych związków partnerskich. Konstytucja gwarantuje rodzicom prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami, co jest tamą przeciwko indoktrynacji genderystowskiej w przedszkolach i szkołach (dziwacznej interpretacji jej zapisów w tej kwestii dokonuje wspierana przez GW rzecznik praw obywatelskich Irena Lipowicz - http://wyborcza.pl/1,75968,15962770,Bronie_prof__…). To w preambule do niej, zredagowanej z wielkim udziałem bohatera GW Tadeusza Mazowieckiego, jest odwołanie do Boga. Napisane jest w niej także, że jako Polacy jesteśmy "wdzięczni naszym przodkom za ich pracę, za walkę o niepodległość okupioną ogromnymi ofiarami, za kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu i ogólnoludzkich wartościach" i "nawiązując do najlepszych tradycji Pierwszej i Drugiej Rzeczypospolitej" jesteśmy "zobowiązani, by przekazać przyszłym pokoleniom wszystko, co cenne z ponad tysiącletniego dorobku." Z tych sformułowań, które wymyślili ludzie z pokolenia Michnika, a może nawet on sam, szydzi teraz młode pokolenie GW, obsrywając śmierdzącymi tekstami "walkę o niepodległość okupioną ogromnymi ofiarami" i "kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu" (symboliczny jest tutaj atak na Ministerstwo Kultury za przyznanie dotacji na budowę Muzeum Jana Pawła II i Stefana Wyszyńskiego, których Michnik bardzo wysoko ceni). Młodzi redaktorzy GW nie znajdują niczego cennego w "ponad tysiącletnim dorobku" Polski. Nic im nie wiadomo o jakichkolwiek "najlepszych tradycjach Pierwszej Rzeczypospolitej" i chwalą jej rozbiór przez "nowoczesne" i "postępowe" mocarstwa ościenne, czego dowodem jest choćby wywiad z socjologiem Janem Sową, którym "Gazeta Wyborcza" "uczciła" ubiegłoroczne Święto Niepodległości. Powiedział on w nim: "Rozbiory wypadają mniej więcej wtedy, kiedy ma miejsce rewolucja amerykańska i francuska - dwa wielkie triumfy nowoczesności. Moim zdaniem były trzecim triumfem - eliminacją resztek tego, co przednowoczesne i antynowoczesne. (...) Pod wieloma względami oznaczały postęp i modernizację." (http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,132749,14919359,P…)
Publikacja wywiadu zawierającego pochwałę rozbiorów właśnie 11 listopada, w dniu odzyskania przez Polskę niepodległości, jest niewątpliwie przejawem ducha "luksemburgizmu", sens naszej niepodległości negującym. Ukazał się on "Magazynie Świątecznym", dziale "Gazety Wyborczej" redagowanym przez Aleksandrę Klich, czołową genderystkę przy Czerskiej, bijącą wraz ze swymi czterdziestokilkuletnimi rówieśnikami pokłony bożkowi "modernizacji", który według niej powinien być także czczony w Kościele katolickim. To ona, a nie Michnik o publikacji tego wywiadu w Święto Niepodległości zadecydowała (zapewne w porozumieniu z Kurskim). Wygląda na to, że przy Czerskiej znowu pojawiła się Róża Luksemburg i robi antypolską rewolucję!
Zdaje się, że utraciwszy decydujący wpływ na linię GW, Michnik wpada ostatnio we frustrację, objawiającą się wytaczaniem procesów tym, którzy przypisują mu poglądy na jej łamach propagowane, a przez niego nie podzielane. Poczuł się na przykład obrażony słowami Jarosława Marka Rymkiewicza, że redaktorzy "Gazety Wyborczej" są "duchowymi spadkobiercami Komunistycznej Partii Polski", bo "rodzice czy dziadkowie wielu z nich byli członkami tej organizacji, która była skażona duchem »luksemburgizmu«, a więc ufundowana na nienawiści do Polski i Polaków". Biorąc pod uwagę słowa Łuczywo, że "już nie jest Różą Luksemburg, lecz Thatcher", przytoczone przez Asha na gali 25-lecia GW, wypowiedź Rymkiewicza musiała być przez nią i Michnika odebrana jako obraźliwa i nieprawdziwa. Moim zdaniem Rymkiewicz popełnił błąd, zeznając podczas procesu, że nie miał na myśli wszystkich redaktorów "GW", lecz tych, "którzy założyli »GW« i nadają jej oblicze". Nie wykluczam bowiem możliwości, że Michnik i Łuczywo wyrzekli się "luksemburgizmu" i sąd, który tak orzekł, miał rację. Skłania mnie do przyjęcia tej hipotezy fakt, że Michnik twierdzi, iż jest dumny z papieża Jana Pawła II, prymasa Wyszyńskiego, AK, Polskiego Państwa Podziemnego, a nawet nie ma oporów, żeby użyć w stosunku do Jarosława Kaczyńskiego słowa "patriota" w pierwotnym, pozytywnym, a nie szyderczym znaczeniu (gdy to niedawno zrobił w wypowiedzi telewizyjnej to Kurski i Wroński poczuli się w obowiązku wytłumaczyć czytelnikom GW, że się pomylił - zob. http://blogpress.pl/node/18044). Z pewnością jednak do "luksemburgizmu" powrócili ich następcy, czego wywiad z Sową jest niezbitym dowodem! Zatem w pełni świadomie oświadczam publicznie, że redaktorzy "Gazety Wyborczej" młodszego pokolenia, tacy jak Aleksandra Klich, są duchowymi spadkobiercami Komunistycznej Partii Polski i są skażeni duchem "luksemburgizmu", a więc nienawidzą Polski i Polaków. I czekam na pozew sądowy ze strony Agory! O korzystne dla siebie orzeczenie sądu jestem spokojny! Z łatwością dowiodę, że pochodząca ze Śląska Klich, która napisała książkę o nienawidzącym Polaków Kazimierzu Kutzu, ma poglądy bardzo zbliżone do tych, jakie on publicznie głosi.
Zadziwia mnie, że "oczywistej oczywistości", iż to już nie Michnik nadaje kierunek tononącemu coraz bardziej okrętowi flagowemu sekty z Czerskiej, nie widzą dziennikarze prawicowi, obwiniający go o lansowanie w nim lewackiej zarazy. Łukasz Warzecha bardzo pobłądził, mówiąc podczas dyskusji w salonie dziennikarskim Floriańska 3": "Michnik powinien się nad pewnymi kwestiami zastanowić, zanim zaczął przyjmować do Gazety Wyborczej ludzi z Krytyki Politycznej, skrajnie antykościelnych" (http://wpolityce.pl/polityka/188458-salon-dzienni…). Aż trudno w to uwierzyć, że Warzecha, mieszkający w Warszawie i znający doskonale tutejsze środowisko dziennikarskie, może nie wiedzieć, iż to nie Michnik zatrudniał tych lewaków. Sprawami kadrowymi zajmowała się w GW do chwili swego odejścia Łuczywo. Znajdowała się ona w stosunku do Michnika jednocześnie w roli podwładnej i szefowej, bo z jednej strony podlegała mu formalnie jako zastępca redaktora naczelnego, a zdrugiej była jego zwierzchniczką jako prezes Agory (do 2004 r.). Luiza Zalewska i Piotr Zaremba opisali w 2009 r. przebieg jednej z kłótni między nimi: "Gdy Łuczywo była i wicenaczelną, i prezesem firmy, a Michnik w ferworze awantury wykrzyczał: 'Zwalniam cię!', Łuczywo miała mu odrzec: 'Nie, to ja cię zwalniam!'" (http://wiadomosci.dziennik.pl/opinie/artykuly/870…) Nie wiem, kto w tej chwili ma decydujący głos z zatrudnianiu dziennikarzy i felietonistów "Gazety Wyborczej", ale to z pewnością nie jest Michnik. On by Środy na pewno na jej łamy nie zaprosił. Nie pozbyłby się też Joanny Szczepkowskiej, która o homoseksualistach mówi właściwie to samo, co on. Ponieważ pod pismem zrywającym z nią współpracę podpisał się Piotr Stasiński, to sądzę, iż to on, obok Kurskiego, jest w tej chwili głównym kadrowym przy Czerskiej.
To dziwne, że utraty pozycji Michnika przy Czerskiej nie widzi również Piotr Zaremba, którego pełen ciekawych informacji artykuł o roli odgrywanej w "Gazecie Wyborczej" przez Helenę Łuczywo cytowałem wyżej. Publikował on kiedyś na jej łamach i zna dziennikarzy w niej pracujących, jak choćby Wielowieyską, która zaprasza go wciąż do Radia TOK FM w roli komentatora. Na przykład w tym tekście zamieszczonym na portalu w wPolityce.pl pisze: "Oto z „Wysokimi obcasami” żegna się właśnie Joanna Szczepkowska, wieloletnia felietonistka tego dodatku do gazety Adama Michnika. (...) Ja prawa do ich własnej, coraz bardziej jednoznacznej linii Michnikowi i jego kolegom nie odmawiam. (...) Dedykuję jej [Wielowieyskiej] na koniec uwagę Joanny Szczepkowskiej ...: „Gazeta Wyborcza stała się jednoznacznie lewackim pismem. Indoktrynującym." (http://wpolityce.pl/kosciol/191745-piotr-zaremba-…) Czy naprawdę Zaremba jest pewny, że "Wyborcza" to wciąż "gazeta Adama Michnika"? Czy to on nadał jej "coraz bardziej jednoznaczną, lewacką linię"? Czy uważa formalnego szefa GW za indoktrynującego lewaka-genderystę? Jak to się jego zdaniem stało, że Michnik tak się zmienił w ciągu ostatnich 10 lat, że zamiast jego felietonów zamieszcza te pisane przez Środę?
Szkopuł w tym, iż z tego co mówi i pisze Michnik wynika jednoznacznie, że się on w ogóle nie zmienił! Wciąż chwali Balcerowicza, który przecież z lewicą nie ma nic wspólnego. Wciąż walczy z antysemityzmem, ale to przecież nie jest przejaw lewactwa, bo wspiera go w tym dzielnie prawicowy Zaremba wraz ze swymi koleżankami i kolegami z tygodnika "wSieci" oraz portalu "wPolityce". Wciąż wytrwale walczy z "faszystami", zagrażającym ponoć polskiej demokracji, w czym ma za sojusznika Putina, walczącego z "faszyzmem" na Ukrainie. Wciąż troszczy się o demokrację w Polsce oraz w krajach postkomunistycznych i postsowieckich, stawiając w nich za wzór do naśladowania biznesmenów i "reformatorów" typu Michaiła Chodorkowskiego, którzy doszli do wielkich majątków dzięki grabieżczej prywatyzacji majątku państwowego, a nie skandalistki z Femenu czy Pussy Riot, które beszczeszczą kościoły i cerkwie. Wciąż jest przeciwny wycofaniu religii ze szkół i widzi jej dobre strony, posyłając na nią swoje dzieci. Wciąż jest "zakochany" w papieżu Janie Pawle II i atakuje o. Tadeusza Rydzyka. Wciąż nie wzywa do seksualnego edukowania dzieci w szkołach. Wciąż sprzeciwia się wprowadzaniu zmian do ustawy antyaborcyjnej. Wciąż zachowuje dystans do postulatów środowisk homoseksualnych, w tym do ich żądań wprowadzenia związków partnerskich (w cytowanym wyżej wywiadzie powtórzył innymi słowami to samo, co napisał w GW w 2005 r.: "Nigdy nie wypowiadałem się na temat praw gejów i polskich sporów wokół zmian w ustawodawstwie o tzw. związkach partnerskich. Nie uczestniczyłem też w manifestacjach czy Paradach Równości. Sprawiał to brak kompetencji, a także konserwatywne przekonanie, że są to sprawy osobiste, intymne, które nie nadają się do publicznego manifestowania. Co więcej – kilka lat temu obserwowałem w Wiedniu paradę tego typu, która pozostawiła mi w pamięci odczucie zażenowania i estetycznego niesmaku.”; cyt za: http://homiki.pl/index.php/2005/09/adam-michnik-p…) Zdaje się, że dopiero w tekście podsumowującym 25-lecie GW Michnik po raz pierwszy użył słowa "homofobia": "Uczestnicząc w debatach publicznych, bywaliśmy trudnym i niesympatycznym partnerem dla kolejnych rządów, ale zawsze - mimo oczywistych błędów i pomyłek - kierowała nami wiara w potrzebę sygnalizowania mankamentów i schorzeń naszego państwa: korupcji, nierówności społecznych, niekompetencji, skłonności do populizmu i demagogii, bezrobocia, barbaryzacji języka sporów politycznych, pokus autorytaryzmu, homofobii czy szowinizmu etnicznego." (http://wyborcza.pl/1,138142,15915253,Chcemy_byc_j…) Mnie się wydaje, że wymienił w tym fragmencie "homofobię", żeby zatrzeć "homofobiczną" wymowę fragmentu wywiadu, który wyżej cytowałem. Michnik nie napisał żadnego tekstu w obronie ideologii gender, bo pewnie w ogóle nie wie, co to jest. Wciąż nie popiera radykalnych postulatów feministycznych, np. przymusowego urlopu "tacierzyńskiego", co wytknęła mu w ubiegłym roku Magdalena Środa, składając mu życzenia z okazji narodzin dziecka (zob. http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/przyjaciele-grat…) Nie domaga się wprowadzenia parytetów płciowych na listach wyborczych i we władzach firm (tym postulatem feministek, popieranym na łamach GW m.in. przez Magdalenę Środę i Renatę Grochal, nie przejęła się koleżanka Michnika Wanda Rapaczyńska, mianując kilka tygodni temu złożony wyłącznie z mężczyzn zarząd Agory). Przytoczone fakty dowodzą, że Michnik, który nie posługuje się w swoich tekstach lewackim żargonem (objawia się m.in. używaniem takich słów jak "gender mainstreaming", "dekonstrukcja", "parytety", "seksizm", "patriarchat", "homofobia" oraz obowiązkowym używaniem żeńskich form nazw funkcji i zawodów, np. "marszałkini Nowicka", "premiera Bieńkowska", "ministra Mucha" i tym podobnymi chwastami językowymi) z wielkim trudem nadąża, a raczej nie nadąża, za zmianami dokonującymi się przy Czerskiej. W ubiegłym roku "prawdziwy" lewicowiec Piotr Szumlewicz tak mówił o Michniku: "... kiedyś publicznie powiedziałem, że Michnik jest prawicowy, co wśród prawicowych adwersarzy wywołało reakcję niedowierzania, a nawet kpiny. A jest to w gruncie rzeczy dość oczywiste. Michnik od początku lat 90. bronił neoliberalnych reform, popierał chadeckie rządy i tzw. „kompromis” odnośnie roli Kościoła czy ustawy antyaborcyjnej. Nigdy zresztą tego nie ukrywał." (http://www.lewica24.pl/wywiady/3057-szumlewicz-wi…)
Skoro Michnik jest obecnie wciąż tak samo "prawicowy" jak 10 lat temu, to z pewnością nie on zamienił "Wyborczą" w forpocztę genderowego lewactwa. A że ona zmieniła kurs na lewo to fakt niewątpliwy, bo zauważyli to nie tylko prawicowy Zaremba i lokująca się w centrum Szczepkowska, ale także lewak Jacek Żakowski, który w tekście z okazji jej 25-lecia przeciwstawił nową, lewicową GW, starej, prawicowej: "... redakcja nie całkiem zdawała sobie sprawę, jak daleko na prawo przesunęła się w drugiej dekadzie wolności. Idąc za wciąż tym samym merytokratycznym nurtem reprezentującym dominującą zachodnią świadomość połowy lat 90., entuzjastycznie poparła nie tylko problematyczne Cztery Wielkie Reformy Buzka-Balcerowicza, ale też neokonserwatywną "wojnę z terroryzmem". Nie wiem, gdzie było jajko, a gdzie kura, ale wraz z "Wyborczą" cała polska scena polityczna przechyliła się mocno na prawo. (...)
"Wyborcza", chyba ku własnemu zdziwieniu, coraz częściej zbliżała się do prawego skrzydła amerykańskiej Partii Republikańskiej, dla którego po upadku Sowietów symbolem wszelkiego zła stał się europejski model społeczny. (...)
Po aferze Rywina i dojściu PiS do władzy "Wyborcza" otworzyła się na szersze spektrum poglądów, ale prawdziwy zwrot zaczął się po wybuchu kryzysu. Merytokraci, od lat dostarczający pewności, okazali się nieoczekiwanie omylni, na Zachodzie trysnęły nowe i odżyły niektóre stare idee, a czterdziestolatkowie dochodzący do znaczących pozycji w redakcji byli już z Zachodem naturalnie zrośnięci. W demokratycznym kapitalizmie nie czuli się nuworyszami zobowiązanymi do hiperpoprawności. Byli obywatelami nowej rzeczywistości i czuli się w niej u siebie. (...) ... redakcja zaczęła gwałtowny powrót z dalekiej podróży na prawo. (...) Dzisiejsza "Gazeta Wyborcza" z tygodnia na tydzień dekonstruuje narracje, które promowała przez lata. (...)
Mam wrażenie, że gdyby po dziesięcioletniej przerwie ktoś teraz zaczął znów czytać "Wyborczą", czułby się, jak czytelnik "Wall Street Journal", który przez pomyłkę wziął do ręki "Guardiana"; jak sympatyk Miltona Friedmana słuchający Kuronia czy Baumana; jak wyznawca Balcerowicza, który przypadkiem trafił na wykład Osiatyńskiego. Różnica jest zasadnicza.
Publicystyka "Wyborczej" nieoczekiwanie dla wielu dogania świadomość i rzeczywistość kryzysowego świata. Jest to świadomość kompletnie odmienna od tej, która dominowała przez dwie poprzednie dekady. Ta zmiana szokuje wielu czytelników, a także część autorów, którzy nadawali ton w poprzedniej epoce. Ale - jak przystało na efekt każdego porządnego kryzysu - otwiera pewnie jakąś nową epokę, którą też trudno sobie wyobrazić." (http://wyborcza.pl/1,138142,15915435,Cos_znow_pek…)
Zaremba, Warzecha oraz inni prawicowi publicyści, np. Rafał Ziemkiewicz, autor słynnego terminu "michnikowszczyzna", trafnie piszą, że "Gazeta Wyborcza" się w ostatnim czasie radykalnie zmieniła, w czym są zgodni z lewakiem Żakowskim, ale całkiem nietrafnie przypisują moc sprawczą tych zmian Michnikowi. Robią to chyba z przyzwyczajenia, siłą rozpędu. To niemożliwe przecież, żeby Michnik całkiem oszalał i zgodził się, żeby po nominacji Elżbiety Bieńkowskiej na stanowisko wicepremiera, na pierwszej stronie "Gazety Wyborczej" ukazało się jej wielkie zdjęcie podpisane: "Premiera Bieńkowska". Na ten pomysł wpadli z pewnością chorzy na genderyzm dziennikarze młodszego pokolenia GW i zrealizowali go, nie zważając na to, że całkowicie ośmieszają swoją ukochaną "premierę" i siebie samych.
To, co serwuje w tej chwili swoim czytelnikom organ sekty czerskiej już nie jest "michnikowszczyzną", lecz "kurszczyzną". Bo to nazwisko Kurskiego jest w tej chwili symbolem nowej linii "Gazety Wyborczej". To już z całą pewnością nie jest "organ Michnika". On jest już za stary, zbyt schorowany, zbyt wypalony, zbyt "konserwatywny", żeby stać na czele rewolucji kulturowej forsowanej w tej chwili na łamach GW. To już nie on dowodzi szturmem na Kościół katolicki, który jest największą, a w zasadzie jedyną przeszkodą w tryumfie genderystów. On chciałby go zmienić, a nie zniszczyć, do czego dążą lewacy, próbujący utożsamić księży z pedofilami, a zakonnice z sadystkami katującymi dzieci w sierocińcach i przedszkolach katolickich. To niemożliwe, żeby Michnik, pamiętający doskonale jak Kościół chronił lewicowych korowców przed przemocą państwa (w tekście z okazji 15-lecia "Gazety Wyborczej" napisał, że "powodem do dumy" jest "wspaniały opór ks. kard. Stefana Wyszyńskiego i Kościoła przeciw komunistycznej opresji") zaakceptował do druku artykuł Sergiusza Kowalskiego, domagającego się likwidacji kościelnej autonomii i podporządkowania Kościoła państwu - http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105405,15927145,P….
Odnoszę wrażenie, że Michnik nie kontroluje również już tego, co się pisze w "Gazecie Wyborczej" na temat stosunków polsko-żydowskich. Sytuacja wymknęła mu się z rąk, gdy zgodził się na nagłośnienie tez Jana Tomasza Grossa znajdujących się w jego książce o mordzie w Jedwabnem. A zgodę wyraził po dłuższym namyśle i z dużymi oporami. Skutki tego są znane - na łamach GW pojawiły się teksty dowodzące, że Polacy są narodem antysemitów i są współwinni holokaustu. A tej tezy Michnik nigdy nie podzielał (sprzeciwiał się jej w l. 90.) i nie podziela. W wywiadzie udzielonym w 2011 r. Agnieszce Kublik powiedział: "... wydałem niedawno trzytomowa antologię "Przeciw antysemityzmowi", żeby uderzyć w dwa stereotypy. Po pierwsze, w to, że Polacy są narodem antysemitów, bo nie są, bo to są świadectwa sprzeciwu przeciwko antysemityzmowi. Po drugie, w tezę, że w Polsce nie było ani jednego antysemity, bo to absurd." (http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105226,12895275,M…)
Gross i znaczna część środowiska GW lansuje ostatnio tezę o udziale Armii Krajowej oraz całego Polskiego Państwa Podziemnego w holokauście, tymczasem w 2004 r., a więc w apogeum sporu o interpretację wydarzeń w Jedwabnem, Michnik wymienił jako jeden z "powodów do dumy" Polaków "wspaniały opór AK i podziemnego państwa podczas okupacji hitlerowskiej". Redaktor naczelny GW w ogóle nie zabrał głosu w sprawie szkalowania żołnierzy AK jako antysemitów w niemieckim filmie "Nasze matki, nasi ojcowie". W dyskusji po jego emisji w telewizji publicznej "Gazetę Wyborczą" reprezentował Paweł Wroński, a nie Michnik albo jakiś inny dziennikarz z jego pokolenia, np. Konstanty Gebert (używa też pseudonimu Dawid Warszawski). Organ "tych, którym nie jest wszystko jedno" zdaje się w ogóle nie poinformował na swoich łamach (jeśli nawet poinformował, co mogłem przeoczyć, to z pewnością tej informacji nie na nagłaśnia), że ten ostatni jest jednym z inicjatorów projektu uczczenia Sprawiedliwych pomnikiem obok Muzeum Historii Żydów Polskich. Za to "Gazeta Wyborcza" nagłośniła w ubiegłym roku protest przeciwko temu pomysłowi Barbary Engelking, szefowej Centrum Badań nad Zagładą Żydów PAN, według której ten monument byłby "tryumfem narodowego samozadowolenia" i służyłby ukryciu winy Polaków za holokaust. Zaś kilkanaście dni temu zamieściła krytyczny wobec tej idei tekst Kingi Dunin, w którym napisała: "Obawiam się, czy nie będzie on fałszywym bożkiem, który ma uczcić nie tyle Sprawiedliwych, ile Sprawiedliwy Naród Polski, który był i jest szlachetny - czego dowodem Sprawiedliwi - i nie ma sobie nic do zarzucenia." (http://wyborcza.pl/politykaekstra/1,137933,159127…)
Redaktor naczelny GW w sprawie budowy pomnika Sprawiedliwych się nie wypowiedział, ale obstawiam, że bliżej mu do Geberta niż do Dunin. We wstępie do wspomnianej wyżej w wywiadzie z Kublik antologii napisał bowiem: "Chciałem udowodnić, że Polacy nie wyssali antysemityzmu z mlekiem matki. Nieraz słyszałem taką opinię i zawsze mnie ona irytowała. Przecież wiedziałem, że polska kultura dostrzegała truciznę antysemityzmu i zmagała się z nią." Zaryzykuję stwierdzenie, że godząc się na nagłośnienie tez Grossa w celu dobicia polskiego antysemityzmu, Michnik wypuścił z butelki złego dżinna, nad którym już nie panuje (podobnie zresztą jest w przypadku "reformowania" polskiego Kościoła). Skutki tego są dla niego bardzo przykre, bowiem koleżanki Dunin zaliczyły do grona antysemitów nawet Władysława Bartoszewskiego i Tadeusza Mazowieckiego, tak cenione przez niego "święte ikony" III RP (pisałem o tym w kilku notkach na swym blogu).
Oczywiście to nie jest tak, że Michnik nie ma już w "Gazecie Wyborczej" nic do powiedzenia. Pracą bieżącą redakcji rządzą inni, ale za to on ma poparcie we władzach Agory, które są pod kontrolą jego wieloletnich koleżanek i współpracownic Wandy Rapaczyńskiej i Heleny Łuczywo. Gdyby Michnik chciał, to w porozumieniu z nimi zdymisjonowałby Kurskiego w 5 minut. Ale po co miałby to robić, skoro jego następca musiałby kontynuować lewacki, indoktrynujący kurs GW, bo w jej redakcji pracują już niemal wyłącznie tacy sami jak on genderyści, a nie brak też osobników w genderyźmie radykalniejszych od niego?
Michnik ma na przykład wciąż decydujący głos przy wyborze człowieka roku GW, czego dowodem jest tegoroczna nominacja dla Chodorkowskiego, który został miliarderem, piorąc mafijne pieniądze i grabiąc majątek państwowy Rosji, bo jego młodsi koledzy woleliby z pewnością wyróżnić równie "skrzywdzone" przez Putina rewolucjonistki z Pussy Riot. Jednak przyznawanie tego typu nagród należy zazwyczaj do kompetencji byłych szefów korporacji, organizacji i stowarzyszeń, ich "honorowych prezesów", co oznacza, że Michnik jest w tej chwili w "Gazecie Wyborczej" kimś, kogo by można nazwać "honorowym redaktorem naczelnym". W gmachu przy Czerskiej jest nie spiritus movens kulturowej, lewackiej rewolucji, lecz jej hamulcowym, co trafnie zauważył ks. Henryk Zieliński, redaktor naczelny tygodnika "Idziemy": "Martwię się wizją Gazety Wyborczej bez Adama Michnika. Wyobraźmy sobie, że naczelną zostaje np. Dominika Wielowieyska, zaciekła w atakach na Kościół. Z tego względu dobrze, że jest w GW taki hamulcowy, autorytet dla tego środowiska, który pokazuje im, że pewnej granicy nie należy przekraczać." (http://wpolityce.pl/polityka/188458-salon-dzienni…)
Autor tekstu, z którego zaczerpnąłem powyższy cytat, napisał, że ks. Zieliński wypowiadał się "nieco humorystycznie". Dostosowując się zatem do jego tonu, pół żartem, pół serio, powiem, że ja się o "Gazetę Wyborczą" bez Michnika nie martwię. Ja na nią wręcz czekam! Wtedy już nic jej nie uratuje, bo ostatecznie porzucą ją ci czytelnicy, dla których jest wciąż "gazetą Michnika". Będą ją czytać wyłącznie namiętni słuchacze opanowanego całkowicie przez genderystów Radia TOK FM i za jakiś czas spotka ją los niezwykle poczytnego niegdyś "Przekroju", który pod redakcją Romana Kurkiewicza zamienił się w lewacki fanzin i w końcu upadł. Czego i "Gazecie Wyborczej" na jej 25-lecie serdecznie życzę!
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 1469 widoków
Nie potrafię myśleć o nich w kategoriach ideologicznych.
@ Janko Walski