„Wszystkie oczy Polaków smutne” – taki przygnębiający obrazek, zaobserwowany kilkadziesiąt lat temu w Polsce przez pewnego cudzoziemca, wciąż jest według Bronisława Komorowskiego aktualny i dlatego wezwał on swoich rodaków do radosnej zabawy w święta narodowe, nawet te upamiętniające przegrane powstania (a nawet szczególnie w dniach takich rocznic). Spotkał się na razie ze słabym odzewem, bo na zorganizowany 2 maja w Warszawie pod hasłem „Orzeł może” marsz osób cieszących się z tego, że nie będą się już w III RP odbywać smutne celebracje rocznic klęsk powstańczych przyszło zaledwie ok. 1000 osób (w tym połowa małych dzieci), podczas gdy jego organizatorzy, szefowie „Gazety Wyborczej” i radiowej Trójki, spodziewali się co najmniej 10 tys. Tak niska frekwencja to skutek pewnego niedopatrzenia ze strony Jarosława Kurskiego i jego ludzi z Czerskiej oraz Myśliwieckiej. Otóż zapomnieli oni o postawieniu przed Pałacem Prezydenckim (albo na pl. Krasińskich) karuzel, zwieńczonych różowymi orłami, na których Polacy mogliby kręcić się dla uczczenia radosnych rocznic przegranych powstań narodowych oraz zwycięskich bitew, w których zginęły tysiące ich przodków. Skąd wiem, że Polacy mają zwyczaj bawić się na karuzeli w dniach, gdy leje się (lub lała się) krew ? A ze źródła wiedzy, które ma wszystkie inne źródła pod sobą, czyli z „Gazety Wyborczej”, przypominającej co roku, z jak wielką radością tłumy Polaków bawiły się na karuzeli w 1943 r., wtedy gdy Niemcy likwidowali powstanie w getcie warszawskim. Ponieważ ta „krynica wiedzy” wciąż opisuje nasz kraj jako bastion antysemityzmu (jednym z największych antysemitów jest według ostatnich doniesień prof. Krzysztof Jasiewicz, który jest gorszy od hitlerowskich propagandzistów), to wnioskuję, że podobnie radośnie warszawiacy bawiliby się na karuzeli 70 lat po tym wydarzeniu. Antysemiccy od urodzenia Polacy daliby karuzelową zabawą swój upust radości z tego, że w kwietniu i maju 1943 r. dowodzeni przez Jurgena Stroopa Niemcy zabili wszystkich powstańców w getcie z Mordechajem Anielewiczem na czele oraz wywieźli później resztę warszawskich Żydów do obozów zagłady. Ta konstatacja jest tak samo uzasadniona jak „naukowa” teza Elżbiety Janickiej z PAN, hołubionej jak guru przez sektę z Czerskiej i Myśliwieckiej, że warszawiacy stawiali kapliczki w podzięce Bogu za holokaust Żydów.
Skoro Polacy, mimo ponad 20-letniego nawracania ich na filosemityzm przez GW, wciąż są według niej zawziętymi antysemitami, to nie można się dziwić temu, że twierdzi ona, iż jeszcze gorszy był ich stosunek do Żydów podczas II wojny światowej. Symbolem okupacyjnego antysemityzmu uczyniono stojącą na pl. Krasińskich karuzelę, na której ponoć tłumy warszawiaków bawiły się podczas powstania w getcie. Zapoczątkował tę legendę wiersz Czesława Miłosza „Campo di Fiori” opublikowany w 1945 r. Motyw kręcącej się karuzeli podczas powstania w getcie pojawił się także w wielu innych utworach literackich, aż wreszcie w 1987 r. Jan Błoński w eseju „Biedni Polacy patrzą na getto” obwieścił, że jest to dowód winy naszego narodu za holokaust, bo „można być współodpowiedzialnym bez współudziału”. Był on jeszcze wtedy nad wyraz dla nas łaskawy, gdyż zarzucał nam tylko obojętność wobec zagłady Żydów, podczas gdy w tej chwili tacy pracownicy PAN jak Elżbieta Janicka czy Barbara Engelking dowodzą, iż Polacy byli takimi samymi mordercami Żydów jak Niemcy (a nawet większymi, bo w procederze mordowania Żydów zorganizowanym przez hitlerowski aparat państwowy zwykli Niemcy nie uczestniczyli, zaś zwykli Polacy tak).
O kręcącej się rzekomo na pl. Krasińskich karuzeli podczas powstania w getcie „Gazeta Wyborcza” przypomina co roku w kwietniu. Nie inaczej było też w tym roku, gdy musiał się tłumaczyć z tego Władysław Bartoszewski. Można i trzeba polemizować z tymi zarzutami w taki sposób jak Andrzej Fidelis na portalu prawy.pl, który przeciwstawił poetyckim wizjom świadectwa historyczne: http://www.prawica.com.pl/index.php?option=com_co…. Ale ja podejdę do tego w inny sposób.
Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na bezsensowność oburzania się na to, że podczas wojny, wtedy gdy jedni ludzie ginęli, inni się bawili. Tak było nie tylko w Warszawie, ale także we wszystkich innych miastach znajdujących się w krajach toczących wojnę. W Hollywood nie zaprzestano kręcenia komedii, które wyświetlane były w nowojorskich czy londyńskich kinach. W Paryżu bawiono się w kabaretach. Nawet w oblężonym przez Niemców Leningradzie, w którym ludzie umierali z głodu (zdarzały się przypadki kanibalizmu), działały teatry z lekkim repertuarem. Niezależnie od narodowości, w latach 1939-45, dzieci huśtały się na huśtawkach i bawiły się w różne inne zabawy. Takie jest życie i oburzanie się na to po latach przez moralistów od siedmiu boleści z Czerskiej, którzy sami nawołują do bawienia się nawet wtedy, gdy nie wypada tego robić, jest po prostu objawem ich czystej hipokryzji. Jeśli polskie dzieci jeździły na karuzeli stojącej obok murów getta warszawskiego, to nie robiły tego z powodu swojego wyssanego rzekomo z mlekiem matek antysemityzmu. Gdyby nawet uznać, że było to coś złego, to one sobie z tego sprawy nie zdawały, tak jak dzieci zbierające 2 maja tego roku ulotkową makulaturę, zrzucaną z helikopterów, nie wiedziały, że marsz „Orzeł może” służy zohydzaniu i opluwaniu polskich tradycji narodowych przez „Gazetę Wyborczą”.
Poza tym istotne jest, że karuzele postawili Niemcy (taka informacja znalazła się np. w zaproszeniu na „widowisko Campo di Fiori”, które odbyło się 19 kwietnia tego roku na pl. Krasińskich). Chyba nikt nie ma wątpliwości, że zrobili to dla siebie, a nie dla Polaków. Postawili je, żeby mieć gdzie się bawić z rodzinami w wolnym czasie. Jeśli tak było, to zapewne uruchamiano karuzelę wtedy, gdy na pl. Krasińskich przychodziły niemieckie dzieci ze swymi matkami lub polskimi służącymi. W takim przypadku całe to wielkie oburzenie Miłosza, Błońskiego czy członków sekty z Czerskiej jest po prostu zwykłym biciem antypolskiej piany. Pisząc o grającej w wesołym miasteczku muzyce podczas trwania żydowskiego powstania, oskarżyciele „zapomnieli”, że puszczali ją Niemcy, a nie Polacy.
Ponieważ za możliwość zabawy na karuzeli stojącej blisko pl. Krasińskich trzeba było zapłacić (Niemcy nie organizowali bezpłatnych zabaw typu „Orzeł może”, podczas których rozdawano słodycze, baloniki, różowe okulary, parasolki, a nawet zegarki), to zdecydowana większość warszawiaków nawet gdyby chciała, to by jeździć na niej nie mogła. Jeszcze dzisiaj nie wszystkie rodziny stać na pójście do cyrku czy wesołego miasteczka, a co dopiero w czasach okupacyjnej biedy. Na jazdę na karuzeli mogła sobie pozwolić jedynie niewielka część lepiej sytuowanych warszawiaków, więc pisanie o tłumach tłoczących się przy karuzeli można z czysto ekonomicznych powodów między bajki włożyć. Tym bardziej, że przedsięwzięcia rozrywkowe odbywające się pod niemieckim nadzorem (np. spektakle teatralne czy seanse kinowe) były przez większość Polaków bojkotowane (słynne hasło „tylko świnie siedzą w kinie”, które dzisiaj powinno brzmieć „w Heliosie Agory kinie, siedzą tylko świnie” – http://blogpress.pl/node/14176). Jednak z pewnością pojawiały się na rozrywkowych seansach jakieś ówczesne dobrze zarabiające polskie lemingi. Tak to opisał Miron Białoszewski: „… na Placu Krasińskich był taki lunapark. Karuzele. Huśtawki. No i trochę naszej publiczki kręciło się na tych huśtawkach i młynkach . W tym dymie gęstym. Bo szedł. I szedł. (...) Powstanie w getcie przecież trwało i trwało.”
Proszę zauważyć, że Białoszewski używa słowa „trochę”, a nie „tłum”. Kto mógł należeć do tej „naszej publiczki”? Jaką filozofię życiową ci ludzie wyznawali? Na pewno nie należeli do tak zaciekle zwalczanej przez obóz „Gazety Wyborczej” Armii Krajowej. Osobnicy bawiący się na karuzeli nie chcieli ginąć za wolność Polski. Chcieli się po prostu dobrze bawić. Cieszyć się z życia niezależnie od okoliczności. Gdyby dzisiaj żyli, to z pewnością stawiliby się w komplecie na marszu pod hasłem „Orzeł może”, zorganizowanym przez michnikowszczyznę. Kpiliby z narodowych symboli, a 8 maja, w 70. rocznicę śmierci Anielewicza i jego żołnierzy, jeździliby w szalonym pędzie na karuzeli.
Karuzela, którą Niemcy postawili blisko murów getta z tego powodu, że było tam wolne miejsce, a nie dlatego, żeby urągać eksterminowanym Żydom, nie jest na pewno dowodem na współodpowiedzialność Polaków za holokaust. Powoływanie się na nią, żeby tę idiotyczną tezę propagować, jest dowodem wielkiej dwulicowości członków sekty z Czerskiej. Tekstom, w których Polacy oskarżani są o to, że bawili się na karuzeli zamiast pomagać, z narażaniem własnego życia, Żydom (np. przed 70. rocznicą powstania w getcie Janicka obwiniła ponownie AK na łamach GW, że nie wysłała kanałami samobójczej ekspedycji ratunkowej w celu ratowania oddziału Anielewicza), towarzyszą artykuły, których autorzy twierdzą, iż oni nie narażaliby swego życia w walce o wolność Polski (przed tegorocznym świętem 3 Maja też taki tekst został zamieszczony). Radiowa Trójka lansowała wiosną tego roku „odkurzoną” piosenkę Marii Peszek „Sorry Polsko”, w której składa ona następującą deklarację: „Po kanałach z karabinem nie biegałabym. Nie oddałabym ci, Polsko ani jednej kropli krwi” (http://www.prawica.com.pl/index.php?option=com_co…). Zestawmy to oświadczenie z pretensjami Janickiej, że AK nie wysłała kanałami swoich żołnierzy po Anielewicza (http://blogpress.pl/node/16395). To co, dla ratowania Polski narażać się nie warto, a dla ratowania Żydów tak? Nawet jeśli owi Żydzi chcieli, tak jak np. ojciec Adama Michnika, likwidacji niepodległej Polski (został on skazany za to przed wojną na więzienie)? Albo jeśli witali entuzjastycznie wkraczające we wrześniu 1939 r. do Polski wojska sowieckie lub niemieckie (były też takie przypadki, np. Krakowie i Łodzi, zaś w Zarębach Kościelnych Niemców witał nawet rabin w odświętnym stroju)? Albo jeśli kolaborując z władzami okupacyjnymi i prześladując Polaków, de facto zrzekli się polskiego obywatelstwa i byli zdrajcami?
Żeby zniszczyć polską dumę narodową oraz wbudować w umysły Polaków poczucie winy za rzekomą odpowiedzialność za holokaust, obóz „Gazety Wyborczej” sięga po coraz to podlejsze metody. Na przykład żydowscy i filosemiccy naukowcy z Centrum Badań nad Zagładą Żydów PAN, w ramach tzw. dekonstrukcji historii stosunków polsko-żydowskich, twierdzą od kilku lat, że ukrywanie Żydów przez Polaków nie było żadnym bohaterstwem, gdyż Niemcy wcale ich nie szukali. Jest to oczywiście kompletny absurd, bo skoro Niemcy Żydów nie ścigali, to dlaczego musieli się oni ukrywać? Ale nawet gdyby przyjąć założenie, że twierdzący tak Janicka, Engelking et consortes mają rację, to domaganie się przez nich tego, żeby Polacy pomagali Żydom podczas wojny jest nieuprawnione, gdyż kłóci się z lansowaną na łamach „Gazety Wyborczej” konsumpcjonistyczną, egoistyczną, wizją życia współczesnych lemingów. Znowu mamy tu do czynienia z hipokryzją i stosowaniem podwójnych standardów moralności. Skoro organ współczesnego środowiska filosemickiego propaguje lemingowy egoizm, nawołuje Polaków do wesołych pochodów, które mają zastąpić refleksję historyczną, to dlaczego ma za złe warszawiakom, że bawili się na karuzeli podczas walk w getcie? Dlaczego to Polacy mieliby przyjmować żydowskich zbiegów pod swój dach, nawet jeśli nie groziło im to karą śmierci, skoro oznaczało to obniżenie poziomu życia ich rodziny? Żywność była na kartki i ciągle jej brakowało. Skoro GW zachęca współczesnych Polaków do bezmyślnego gromadzenia dóbr oraz obżerania się czekoladą podczas „różowych” pochodów, to dlaczego od Polaków żyjących podczas niemieckiej okupacji chciałaby, żeby godzili się na dobrowolne odejmowanie sobie chleba od ust? Co leminga okupacyjnego mógł obchodzić jakiś wykluczony z gwiazdą Dawida na ubraniu, skoro dzisiejszy jego odpowiednik, tak hołubiony przez „Gazetę Wyborczą”, szydzi z wykluczonych z moherem na głowie i krzyżem w ręce? Charakterystyczna jest wypowiedź prezydenckiego ministra Jana Lityńskiego, który powiedział o osobach krytykujących akcję „Orzeł może”, że ich protestami nie warto się przejmować, bo „od lat tworzą coś w rodzaju getta” (http://wyborcza.pl/1,75248,13840684,Prezydencki_d…). Użycie słowa „getto” w tym kontekście nie jest przypadkowe. Mimowolnie Lityński potwierdził tą wypowiedzią, że hołdująca akowskiej tradycji dzisiejsza prawica, krytykująca prostacką, głupkowatą wesołkowatość wyborców Komorowskiego, czytelników GW oraz słuchaczy Trójki, nie ma nic wspólnego z osobnikami, którzy bawili się na stojącej w okupacyjnej Warszawie karuzeli.
Nie ulega wątpliwości, że jeśli gdzieś można w dzisiejszej Polsce szukać ludzi, którzy mają poglądy zbliżone do tych bawiących się w wesołym miasteczku przy pl. Krasińskich podczas wojny, to znaleźć by ich można wśród uczestników różowego marszu „Orzeł może”. To są prymitywni osobnicy pokroju Marii Peszek czy Ignacego Karpowicza, Szczepana Twardocha, Janusza Rudnickiego oraz Andrzeja Stasiuka, o których pisałem w tej notce - http://blogpress.pl/node/16503. Szydzą oni z polskich powstań narodowych, z ich uczestników, którzy padli w niepotrzebnym nikomu – ich zdaniem – boju. Chcą się bawić na okrągło przez cały rok, a szczególnie hucznie w rocznicę katastrofy smoleńskiej, więc nie ma powodów przypuszczać, że nie bawiliby się na karuzeli wtedy, gdy w getcie ginęli Żydzi. Ci szydercy z bohaterów powstańczych zrywów są stawiani lemingom za wzory do naśladowania przez „Gazetę Wyborczą”, która pospołu z Bronisławem Komorowskim ubolewa, że w niektóre dni „wszystkie oczy Polaków smutne”. A to stawia całe to towarzystwo uczestniczące w wesołkowatych pochodach w jednym szeregu z niemieckim zbrodniarzem Jurgenem Stroopem, który użył tego zwrotu, opowiadając Kazimierzowi Moczarskiemu o reakcjach Polaków na widok płonącego getta.
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 1787 widoków
molasy
@ Pies Baskervillów
@ Pies Baskervillów
molasy
molasy