To nie Obama dzwonił do Tuska

Przez filozof grecki , 19/09/2009 [15:06]

Zasadnicza zmiana sytuacji geopolitycznej w naszym regionie, która dokonała się 17 września była do bólu przewidywalna od stosunkowo długiego czasu, przynajmniej od roku. Nawiasem mówiąc, cóż za finezja w wyborze właściwej chwili! Trudno oprzeć się wrażeniu, że to rosyjscy partnerzy doradzili prezydentowi Obamie wybór tej daty. W obliczu tak istotnego zdarzenia nasz rząd wykazał całkowity brak przygotowania i brak zdolności do zaprezentowania wyrazistego stanowiska i reakcji, zarówno na użytek zewnętrzny jak i wewnętrzny. Na użytek wewnętrzny zastosowano po raz kolejny tanie, lecz boleśnie skuteczne sztuczki PR-owskie. Oto, dzielny Tusk, twardziel nad twardziele, pokazał środkowy palec samemu prezydentowi USA. Wot, mołodiec.

Już tego samego dnia, 17 września, oceniłem we wpisie na Blogpressie, że demonstracyjna nieporadność naszego rządu a w szczególności premiera Tuska widoczna z całą wyrazistością w dniach nadzwyczajnie ważnych także symbolicznie - 1 września i 17 września - pokazuje nam, że mamy wlaśnie do czynienia z niezbyt skrupulatnie skrywanym procesem rozpadu polskiej państwowości. Trzeba o tym nieustannie przypominać i bić na alarm. Fakt, że odbywa się to za cichym przyzwoleniem samych Polaków jest dojmująco nieznośny. Nie brakuje oczywiście głosów wyrażających radość z tego stanu rzeczy. Mamy do czynienia z ukrytym, ale jednocześnie krzycząco wyrazistym, przekazem, że został nam już tylko jeden mały krok do osiągnięcia spokoju i szczęśliwości - pokłonić się carowi z Moskwy. Takim symbolicznym pokłonem będzie oficjalne przyznanie, że zbrodnia katyńska nie była ludobójstwem. Potem przyjdą następne instrukcje. Każda z nich z osobna na pewno nie będzie przesadnie dolegliwa lub upokarzająca.

Zwraca uwagę fakt, że ruchy macherów od rządu dusz (tak nazywam wykonawców nieco wyższego szczebla, stojących ponad Tuskiem i jego śmieszną zagrają z PO) są dość zdecydowane i pewne, stosują oni wymyślne piętrowe manipulacje. Oto 17 września okazał się dniem zmyłek. Najpierw premier Czech Jan Fisher na konferencji prasowej podał, że tuż po północy prezydent Obama w rozmowie telefonicznej poinformował go o anulowaniu instalacji elementu tarczy antyrakietowej - radaru. Po tym zdarzeniu - być może naprawdę nieoczekiwanym - pojawiło się naturalne pytanie, czy Tusk czasem nie został najzwyczajniej zlekceważony. Nasz rząd nabrał wody w usta, ale w Internecie zaroiło się od spekulacji, że prezydent Obama starał się dodzwonić także i do Tuska. Proreżimowa Gazeta Wyborcza podała nieoficjalną informację, że owszem Obama dzwonił do Tuska, ale do rozmowy nie doszło z przyczyn, "powiedzmy, technicznych", po czym prawie cały dzień skupiano uwagę społeczeństwa na drugorzędnej w porównaniu z powagą sytuacji kwestii, że Tusk nie odebrał telefonu od Obamy. Pole debaty zostało zatem przygotowane.

W kolejnym kroku zrezygnowano z dziecinnego wykręcania się problemami technicznymi i dla zwiększenia wiarygodności zdecydowano się nawet trochę sponiewierać Tuska. Pojawiły się głosy mówiące dosłownie, że Tuska trzeba było do rozmowy z Obamą przygotować (!). Dociekliwi fani tej miernoty, Tuska, mieli uwierzyć w gładką historyjkę, że przełożył on rozmowę z prezydentem USA, gdyż chciał najpierw ustalić, co Amerykanie proponują zamiast instalacji stałych elementów tarczy antyrakietowej - jakby mogło to w jakikolwiek sposób zmienić amerykańskie plany. Tusk miał nie podnieść słuchawki także dlatego, by nie rozpoczynać rozmów na tak wysokim szczeblu i aby nie składać przez telefon żadnych deklaracji Obamie. W jaki sposób Obama miałby zmusić Tuska do złożenia określonych deklaracji - nie podano. Zresztą to wszystko były wykręty w ramach większego kłamstwa, o czym dalej.

Niespójność w tłumaczeniach ze strony rządu mogła być celowa. Przekazem podanym w sposób nie wprost, który miał ten dzień zdominować, była - jak wyżej wspomniałem - wizja dzielnego Tuska, który mówi "spadaj!" do samego prezydenta USA. Mało wiarygodne wykręty stają się w tym ukrytym przekazie elementem gry Tuska, za którą właśnie mamy go podziwiać i pochwalać. Echa takiej właśnie narracji pojawiły się w internetowych komentarzach typu "Tusk do Obamy: a ty na drzewo! I po wazeliniarstwie. Nareszcie!" Lewicowi blogerzy inteligentnie skupili się jednak na wyrażeniu radości z samego upadku dotychczasowego projektu tarczy, np.: "Nasza polityka gestów i pustych amerykańskich deklaracji zakończyła się wtedy, kiedy zaczęły się interesy z wielkimi tego świata. I nie pomoże na to polska martyrologia, nawet 17 września, która to data od wczoraj zmienia nieco swoje znaczenie... Ale to bredzenie o zdradzie, sprzedaży nas Rosjanom, może nie oficjalnie, ale pokątnie, będzie się tliło w tych frustratach. A sprawa jest prosta - trzeba zacisnąć zęby i przejść nad tym do porządku dziennego. I zacząć się przyglądać Niemcom i Rosji, jak z nimi zacząć robić interesy." Jeśli chodzi o samą nieodbytą rozmowę Tuska z Obamą, to również inteligentnie - odnosili się do niej tylko pośrednio, niezobowiązująco i okrężnie, wyśmiewając samo krytykowanie Tuska za to, że nie odebrał tego telefonu.

Narracja o bohaterskim Tusku - o dziwo - tym razem okazała się tylko umiarkowanie nośna. Pojawiło się jednak kolejne piętro manipulacji. Bystrzy komentatorzy zwracają uwagę na ścisłe znaczenie informacji, którą podało po 14:00 RMF FM, powołując się na rzecznika Grasia: "Donald Tusk nie odebrał nocnego telefonu od prezydenta USA Baracka Obamy w sprawie tarczy antyrakietowej." Otóż to zdanie znaczy bardzo niewiele. Mógł nie odebrać, bo nie chciał, albo dlatego, że takiego telefonu w ogóle nie było! Na konferencji na lotnisku po 16:00 Tusk ujął to następująco: "Pan minister Graś już wyjaśniał i wszystkie takie bardziej dowcipne domysły proponuję zostawić na boku i niech opozycja się wyzłośliwia. Rozmawiałem także o tym z prezydentem Obamą i, tak, polska strona zasugerowała jednoznacznie, że wolelibyśmy rozmawiać, rozmowę podjąć po wizycie tej delegacji - nazwijmy ją - technicznej czy eksperckiej i powiedziałem panu prezydentowi Obamie, że z mojego punktu widzenia lepiej było tę rozmowę przeprowadzić dzisiaj, bo jestem do niej... byłem do niej lepiej przygotowany i te informacje, które uzyskałem po dzisiejszych spotkaniach napewno umożliwiły lepsze, bardziej efektywne przeprowadzenie tej rozmowy. Prezydent Obama także to zrozumiał i nie ma problemu." Zauważmy, że z tej wypowiedzi Tuska znowu tak naprawdę niewiele wynika.

Okazuje się, że informacje na temat rozmowy, której nie było, pojawiły się także za oceanem. I są to informacje, które powinny zainteresować nasze media, które w mniej istostnych sprawach lub z goła bez jasnego powodu, gotowe były przeczesać najbardziej niszowe pisma, by potem zrobić ogólnopolski cyrk w stylu - "za granicą naszego prezydenta uważają za kartofla". Na portalu Fox News można znaleźć dość sensacyjne z naszego punktu widzenia doniesienie, że prezydent Obama o północy naszego czasu ograniczył się do poinformowania premiera Fischera o swojej decyzji. Do premiera Tuska w tym samym czasie zadzwoniła sekretarz stanu Hillary Clinton, a nie prezydent Obama. "Two U.S.-based sources close to the Polish government said Thursday that Tusk also rejected a call from Secretary of State Hillary Clinton - on the grounds that, as the head of the government, he should speak to the president. Hillary called - and the reason he turned it down was because of protocol, said a source." Co ciekawe, w amerykańskim newsie podano także informacje o obu wyjaśnieniach rządu Tuska dotyczących rozmowy z Obamą, która się nie odbyła, czyli o problemach technicznych zamienionych później na konieczność przygotowania premiera do rozmowy. Rzecznik Departametu Stanu z kolei odmówił wyjaśnienia szczegółów tego incydentu. Ciekawą lekturą są amerykańskie komentarze do tego artykułu, ale to już inny temat.

Mamy więc sytuację, w której z jakichś powodów administracja USA zdecydowała się poniżyć Polskę w sensie dyplomatycznym. W ramach tego poniżenia użyto szereg dosyć wyrazistych sygnałów: data ogłoszenia decyzji Obamy oraz sytuacja, w której do premiera Czech dzwoni prezydent USA a do premiera Polski sekretarz stanu USA, czyli odpowiednik ministra spraw zagranicznych. O powodach takiego stawiania sprawy przez USA moglibyśmy podyskutować, a "zasługi" rządu Tuska w tej kwestii zapewne są niemałe. Przejdźmy jednak od razu do reakcji naszych mediów. Otóż media całkowicie przemilczają faktyczny obraz sytuacji, wmawiają, że data jest przypadkowa i bez znaczenia, oraz biorą udział w koncercie półprawd, przemilczeń i manipulacji mających pokazać, że to nie Tusk został poniżony przez Obamę, a Obama przez Tuska!

Dzisiaj mamy 19 września. Media informacyjne TVN24 i TVP Info konsekwentnie od rana mówią niemal wyłącznie i bez przerwy o katastrofie w kopalni, w której zginęli górnicy. Z całym szacunkiem dla ofiar i przy zrozumieniu dla konieczności dokładnego wyjaśnienia przyczyn - mieliśmy w ostatnich latach kilka-kilkanaście przypadków katastrof, przy których szczególnie lewicowa strona debaty publicznej wysilała się, jak tylko mogła, by udowodnić, że politycy zajmują się katastrofami przesadnie i tylko ze względów wizerunkowych (szczególnie, gdy była mowa o prezydencie), a waga przywiązywana do tych zdarzeń jest zbyt wielka. Teraz sytuacja została odwrócona i mamy swoisty terror, bo gdy rozsądni politycy zażądają wyjaśnień dotyczących okoliczności ostatnich rozmów o kluczowych sprawach dla bezpieczeństwa i przyszłości Polski, to zostaną skutecznie zniszczeni przez media jako tacy, co lekceważą powagę katastrofy, w której zginęli ludzie.

Dzisiaj w TVN24 była audycja z ogólną rozmową o wydarzeniach ostatnich dni. Głosy dotyczące sytuacji po anulowaniu instalacji tarczy antyrakietowej były żałośnie płytkie. Przytoczę jeden znakomity kwiatek. Gdy była mowa o tym, czy powinniśmy bać się Rosji (wg gości programu, oczywiście, nie!), miał miejsce m.in. taki dialog: "Czy gdy przed wizytą Putina 1 września w rosyjskich mediach trwa antypolska kanonada to mamy siedzieć cicho?" "Nie, dumnie przemilczeć." To jest właśnie poziom naszych mediów.

Domyślny avatar

nietoperz (niezweryfikowany)

16 years temu

bo już czuje się prezydentem. Z drugiej strony dziwię się, że dopuszczono do tego, by w imieniu Prezydenta wręczał odznaczenia siatkarzom. Jak się go przyzwyczaja że jest "number one" to sodówa wali do łba. Tak na marginesie - martwię się o wynik następnych wyborów. bez względu na moje sympatie polityczne, z realnego punktu widzenia są (jak na dzisiaj) niewielkie szanse na reelekcję obecnego Prezydenta. Jeśli nie pojawi się jakiś nowy kandydat Tusk bez wątpienia (przy obecnym wsparciu mediów) wygra. A to już będzie koniec.
filozof grecki

Ja jestem od kilku dni w depresji pod względem naszej sytuacji politycznej. Już 2 dni temu - 17 września powiedziałem sobie "to już koniec", a nie miałem takiego poczucia nawet po klęsce wyborczej w 2007 r., chociaż już wtedy rozwój wydarzeń był, ogólnie biorąc, przewidywalny. Wtedy miałem trochę nadziei, że Tusk i jego ludzie nie będą mieć polskich interesów w aż takiej pogardzie. Wiadomo jednak, że z drogi zdrady nigdy się nie schodzi. Ale nie można tracić nadziei. Najważniejsze są wybory parlamentarne w 2011 r. Do tego czasu jeszcze wiele się wydarzy i jeszcze wiele można zrobić. Trzeba organizować się we wspólnoty (świetna robota Tomasza Sakiewicza i jego "Gazety Polskiej") czy portale (takie jak nasz "Blogpress"). Trzeba tłumaczyć znajomym skomplikowaną sytuację Polski i zakłamanie mediów. Oczywiście nie na siłę. Ja zwykle od razu widzę, czy jest sens z kimś rozmawiać. Jeśli jest bardzo zacietrzewiony, to szkoda tracić czas i energię. Szanse są w przypadku osób, które popierają PO w dobrej wierze, a nie z czystej nienawiści do Kaczorów. Zdarzyło mi się, że ktoś dziękował mi za naprowadzenie na zrozumienie sytuacji w Polsce i miałem wtedy ogromną satysfakcję. Nie można jednak oczekiwać, że ktoś zmieni poglądy od razu czy z dnia na dzień. Dużym osiągnięciem jest samo wskazanie komuś drogi samodzielnego myślenia i konieczności uodpornienia się na medialną truciznę. Po takim początku wiele inteligentnych osób z czasem samodzielnie dojdzie do wniosku, że PO okłamuje ludzi, że pracuje dla ich dobra, a media kłamią, że Kaczory są takie straszne. Niestety musimy być przygotowani na to, że Tusk może wygrać wybory prezydenckie i nie załamywać się tym. Ważne jest to, by prawicowy kandydat, czy będzie to Lech Kaczyński, czy ktoś inny, miał maksymalne możliwe do osiągnięcia poparcie. Opcja patriotyczna w Polsce musi pokazać swoją siłę. A czas ostatnich rocznic wojennych będzie temu sprzyjał. Trzeba pamiętać, że prawdopodobnie będą nasilać się próby rozbicia środowiska patriotycznego, próby wprowadzenia oszukańczego kandydata prawicowego - tak było w przypadku partii Libertas przed wyborami do Europarlamentu.
Domyślny avatar

nietoperz (niezweryfikowany)

16 years temu

widzisz, ale jest jeszcze coś. Z własnego doświadczenia wiem, że wielu ludzi którzy ostatnio głosowali na PO to dawny elektorat SLD. Tutaj widać, że "układ" ma się dobrze, bo za obecnej ekipy robi to co wcześniej. PiS jaki był taki był (nie popieram PiS jeśli chodzi o gospodarkę - żeby było jasne) ale z perspektywy czasu wiem, że mityczny "UKŁAD" nie jest urojeniem. Doświadczam tego widząc jak dawne komuchy są nadal bezkarne, manipulują, trwonią państwowe pieniądze itd. Każdemu znajomemu, który głosował na PO podaje konkretne przykłady - była sekretarz PZPR, były szef POP, były SBek - mimo, że zawsze głosowali na SLD w ostatnich wyborach głosowali na PO. To dla mnie dowód, że PiS jeśli chodzi o dekomunizację miał 100 procent racji. Pozdrawiam
filozof grecki

Tak, proces jest miękki i już trwa. Dlatego myślę, że warto zwracać szczególną uwagę na istotne momenty tego procesu, do których należy zmiana sytuacji geopolitycznej związana z wyborem Obamy w USA i ostatnie wydarzenia. Poza tym mam 2 uwagi: 1. Można prowadzić debatę o tym, jak będzie w zintegrowanym superpaństwie, czy nawet pod "opieką" rządu światowego. Tyle że fakty są takie, że na razie są to w dużej mierze mrzonki, a poszczególni gracze na scenie międzynarodowej grają o własne interesy i rozgrywają Polskę, która przez taki a nie inny rząd poddaje się bez żadnych warunków i starań o interesy własnej wspólnoty narodowej. 2. Nie stawiałbym pytania, czy w ewentualnym superpaństwie interesy najmożniejszych będą stały w sprzeczności z polskimi, bo w realnych warunkach zawsze jedne interesy będą bardziej zbieżne, inne mniej, a jeszcze inne sprzeczne. Natomiast my będziemy musieli grzecznie godzić się z decyzjami możniejszych: cieszyć się, gdy są dla nas choć trochę korzystne, a zaciskać zęby, gdy są niekorzystne.