Zasadnicza zmiana sytuacji geopolitycznej w naszym regionie, która dokonała się 17 września była do bólu przewidywalna od stosunkowo długiego czasu, przynajmniej od roku. Nawiasem mówiąc, cóż za finezja w wyborze właściwej chwili! Trudno oprzeć się wrażeniu, że to rosyjscy partnerzy doradzili prezydentowi Obamie wybór tej daty. W obliczu tak istotnego zdarzenia nasz rząd wykazał całkowity brak przygotowania i brak zdolności do zaprezentowania wyrazistego stanowiska i reakcji, zarówno na użytek zewnętrzny jak i wewnętrzny. Na użytek wewnętrzny zastosowano po raz kolejny tanie, lecz boleśnie skuteczne sztuczki PR-owskie. Oto, dzielny Tusk, twardziel nad twardziele, pokazał środkowy palec samemu prezydentowi USA. Wot, mołodiec.
Już tego samego dnia, 17 września, oceniłem we wpisie na Blogpressie, że demonstracyjna nieporadność naszego rządu a w szczególności premiera Tuska widoczna z całą wyrazistością w dniach nadzwyczajnie ważnych także symbolicznie - 1 września i 17 września - pokazuje nam, że mamy wlaśnie do czynienia z niezbyt skrupulatnie skrywanym procesem rozpadu polskiej państwowości. Trzeba o tym nieustannie przypominać i bić na alarm. Fakt, że odbywa się to za cichym przyzwoleniem samych Polaków jest dojmująco nieznośny. Nie brakuje oczywiście głosów wyrażających radość z tego stanu rzeczy. Mamy do czynienia z ukrytym, ale jednocześnie krzycząco wyrazistym, przekazem, że został nam już tylko jeden mały krok do osiągnięcia spokoju i szczęśliwości - pokłonić się carowi z Moskwy. Takim symbolicznym pokłonem będzie oficjalne przyznanie, że zbrodnia katyńska nie była ludobójstwem. Potem przyjdą następne instrukcje. Każda z nich z osobna na pewno nie będzie przesadnie dolegliwa lub upokarzająca.
Zwraca uwagę fakt, że ruchy macherów od rządu dusz (tak nazywam wykonawców nieco wyższego szczebla, stojących ponad Tuskiem i jego śmieszną zagrają z PO) są dość zdecydowane i pewne, stosują oni wymyślne piętrowe manipulacje. Oto 17 września okazał się dniem zmyłek. Najpierw premier Czech Jan Fisher na konferencji prasowej podał, że tuż po północy prezydent Obama w rozmowie telefonicznej poinformował go o anulowaniu instalacji elementu tarczy antyrakietowej - radaru. Po tym zdarzeniu - być może naprawdę nieoczekiwanym - pojawiło się naturalne pytanie, czy Tusk czasem nie został najzwyczajniej zlekceważony. Nasz rząd nabrał wody w usta, ale w Internecie zaroiło się od spekulacji, że prezydent Obama starał się dodzwonić także i do Tuska. Proreżimowa Gazeta Wyborcza podała nieoficjalną informację, że owszem Obama dzwonił do Tuska, ale do rozmowy nie doszło z przyczyn, "powiedzmy, technicznych", po czym prawie cały dzień skupiano uwagę społeczeństwa na drugorzędnej w porównaniu z powagą sytuacji kwestii, że Tusk nie odebrał telefonu od Obamy. Pole debaty zostało zatem przygotowane.
W kolejnym kroku zrezygnowano z dziecinnego wykręcania się problemami technicznymi i dla zwiększenia wiarygodności zdecydowano się nawet trochę sponiewierać Tuska. Pojawiły się głosy mówiące dosłownie, że Tuska trzeba było do rozmowy z Obamą przygotować (!). Dociekliwi fani tej miernoty, Tuska, mieli uwierzyć w gładką historyjkę, że przełożył on rozmowę z prezydentem USA, gdyż chciał najpierw ustalić, co Amerykanie proponują zamiast instalacji stałych elementów tarczy antyrakietowej - jakby mogło to w jakikolwiek sposób zmienić amerykańskie plany. Tusk miał nie podnieść słuchawki także dlatego, by nie rozpoczynać rozmów na tak wysokim szczeblu i aby nie składać przez telefon żadnych deklaracji Obamie. W jaki sposób Obama miałby zmusić Tuska do złożenia określonych deklaracji - nie podano. Zresztą to wszystko były wykręty w ramach większego kłamstwa, o czym dalej.
Niespójność w tłumaczeniach ze strony rządu mogła być celowa. Przekazem podanym w sposób nie wprost, który miał ten dzień zdominować, była - jak wyżej wspomniałem - wizja dzielnego Tuska, który mówi "spadaj!" do samego prezydenta USA. Mało wiarygodne wykręty stają się w tym ukrytym przekazie elementem gry Tuska, za którą właśnie mamy go podziwiać i pochwalać. Echa takiej właśnie narracji pojawiły się w internetowych komentarzach typu "Tusk do Obamy: a ty na drzewo! I po wazeliniarstwie. Nareszcie!" Lewicowi blogerzy inteligentnie skupili się jednak na wyrażeniu radości z samego upadku dotychczasowego projektu tarczy, np.: "Nasza polityka gestów i pustych amerykańskich deklaracji zakończyła się wtedy, kiedy zaczęły się interesy z wielkimi tego świata. I nie pomoże na to polska martyrologia, nawet 17 września, która to data od wczoraj zmienia nieco swoje znaczenie... Ale to bredzenie o zdradzie, sprzedaży nas Rosjanom, może nie oficjalnie, ale pokątnie, będzie się tliło w tych frustratach. A sprawa jest prosta - trzeba zacisnąć zęby i przejść nad tym do porządku dziennego. I zacząć się przyglądać Niemcom i Rosji, jak z nimi zacząć robić interesy." Jeśli chodzi o samą nieodbytą rozmowę Tuska z Obamą, to również inteligentnie - odnosili się do niej tylko pośrednio, niezobowiązująco i okrężnie, wyśmiewając samo krytykowanie Tuska za to, że nie odebrał tego telefonu.
Narracja o bohaterskim Tusku - o dziwo - tym razem okazała się tylko umiarkowanie nośna. Pojawiło się jednak kolejne piętro manipulacji. Bystrzy komentatorzy zwracają uwagę na ścisłe znaczenie informacji, którą podało po 14:00 RMF FM, powołując się na rzecznika Grasia: "Donald Tusk nie odebrał nocnego telefonu od prezydenta USA Baracka Obamy w sprawie tarczy antyrakietowej." Otóż to zdanie znaczy bardzo niewiele. Mógł nie odebrać, bo nie chciał, albo dlatego, że takiego telefonu w ogóle nie było! Na konferencji na lotnisku po 16:00 Tusk ujął to następująco: "Pan minister Graś już wyjaśniał i wszystkie takie bardziej dowcipne domysły proponuję zostawić na boku i niech opozycja się wyzłośliwia. Rozmawiałem także o tym z prezydentem Obamą i, tak, polska strona zasugerowała jednoznacznie, że wolelibyśmy rozmawiać, rozmowę podjąć po wizycie tej delegacji - nazwijmy ją - technicznej czy eksperckiej i powiedziałem panu prezydentowi Obamie, że z mojego punktu widzenia lepiej było tę rozmowę przeprowadzić dzisiaj, bo jestem do niej... byłem do niej lepiej przygotowany i te informacje, które uzyskałem po dzisiejszych spotkaniach napewno umożliwiły lepsze, bardziej efektywne przeprowadzenie tej rozmowy. Prezydent Obama także to zrozumiał i nie ma problemu." Zauważmy, że z tej wypowiedzi Tuska znowu tak naprawdę niewiele wynika.
Okazuje się, że informacje na temat rozmowy, której nie było, pojawiły się także za oceanem. I są to informacje, które powinny zainteresować nasze media, które w mniej istostnych sprawach lub z goła bez jasnego powodu, gotowe były przeczesać najbardziej niszowe pisma, by potem zrobić ogólnopolski cyrk w stylu - "za granicą naszego prezydenta uważają za kartofla". Na portalu Fox News można znaleźć dość sensacyjne z naszego punktu widzenia doniesienie, że prezydent Obama o północy naszego czasu ograniczył się do poinformowania premiera Fischera o swojej decyzji. Do premiera Tuska w tym samym czasie zadzwoniła sekretarz stanu Hillary Clinton, a nie prezydent Obama. "Two U.S.-based sources close to the Polish government said Thursday that Tusk also rejected a call from Secretary of State Hillary Clinton - on the grounds that, as the head of the government, he should speak to the president. Hillary called - and the reason he turned it down was because of protocol, said a source." Co ciekawe, w amerykańskim newsie podano także informacje o obu wyjaśnieniach rządu Tuska dotyczących rozmowy z Obamą, która się nie odbyła, czyli o problemach technicznych zamienionych później na konieczność przygotowania premiera do rozmowy. Rzecznik Departametu Stanu z kolei odmówił wyjaśnienia szczegółów tego incydentu. Ciekawą lekturą są amerykańskie komentarze do tego artykułu, ale to już inny temat.
Mamy więc sytuację, w której z jakichś powodów administracja USA zdecydowała się poniżyć Polskę w sensie dyplomatycznym. W ramach tego poniżenia użyto szereg dosyć wyrazistych sygnałów: data ogłoszenia decyzji Obamy oraz sytuacja, w której do premiera Czech dzwoni prezydent USA a do premiera Polski sekretarz stanu USA, czyli odpowiednik ministra spraw zagranicznych. O powodach takiego stawiania sprawy przez USA moglibyśmy podyskutować, a "zasługi" rządu Tuska w tej kwestii zapewne są niemałe. Przejdźmy jednak od razu do reakcji naszych mediów. Otóż media całkowicie przemilczają faktyczny obraz sytuacji, wmawiają, że data jest przypadkowa i bez znaczenia, oraz biorą udział w koncercie półprawd, przemilczeń i manipulacji mających pokazać, że to nie Tusk został poniżony przez Obamę, a Obama przez Tuska!
Dzisiaj mamy 19 września. Media informacyjne TVN24 i TVP Info konsekwentnie od rana mówią niemal wyłącznie i bez przerwy o katastrofie w kopalni, w której zginęli górnicy. Z całym szacunkiem dla ofiar i przy zrozumieniu dla konieczności dokładnego wyjaśnienia przyczyn - mieliśmy w ostatnich latach kilka-kilkanaście przypadków katastrof, przy których szczególnie lewicowa strona debaty publicznej wysilała się, jak tylko mogła, by udowodnić, że politycy zajmują się katastrofami przesadnie i tylko ze względów wizerunkowych (szczególnie, gdy była mowa o prezydencie), a waga przywiązywana do tych zdarzeń jest zbyt wielka. Teraz sytuacja została odwrócona i mamy swoisty terror, bo gdy rozsądni politycy zażądają wyjaśnień dotyczących okoliczności ostatnich rozmów o kluczowych sprawach dla bezpieczeństwa i przyszłości Polski, to zostaną skutecznie zniszczeni przez media jako tacy, co lekceważą powagę katastrofy, w której zginęli ludzie.
Dzisiaj w TVN24 była audycja z ogólną rozmową o wydarzeniach ostatnich dni. Głosy dotyczące sytuacji po anulowaniu instalacji tarczy antyrakietowej były żałośnie płytkie. Przytoczę jeden znakomity kwiatek. Gdy była mowa o tym, czy powinniśmy bać się Rosji (wg gości programu, oczywiście, nie!), miał miejsce m.in. taki dialog: "Czy gdy przed wizytą Putina 1 września w rosyjskich mediach trwa antypolska kanonada to mamy siedzieć cicho?" "Nie, dumnie przemilczeć." To jest właśnie poziom naszych mediów.
Tusk odmówił rozmowy
@nietoperz
@ Filozof
Czy to już utrata państwowości to bym polemizował
@ckwadrat