Sienkiewicz opisał, co się robi z lumpami rozmawiającymi "prywatnie"

Przez molasy , 24/06/2014 [21:09]
Pułkownik Bartłomiej Sienkiewicz oraz inni "żołnierze" mafii Donalda Tuska uwiecznieni na taśmach opublikowanych przez tygodnik "Wprost", są tacy sami jak uwiecznieni w "Potopie" przez Henryka Sienkiewicza pułkownik Kuklinowski i jego towarzysze broni z chorągwi służącej szwedzkiemu generałowi Millerowi podczas oblężenia klasztoru jasnogórskiego. Wszystkie te typy spod ciemnej gwiazdy traktują Polskę jako oddany w ich łapska łup wojenny, który wolno im bezwzględnie eksploatować dla zaspokojenia swoich zachcianek i uciech. Wysłany przez Tuska do warszawskiej restauracji w celu prowadzenia "prywatnych" rozmów płk Sienkiewicz zasługuje na takie same potraktowanie przez polskich patriotów, jakie spotkało wysłanego przez Millera do klasztoru jasnogórskiego płk Kuklinowskiego, konwersującego "prywatnie" z Kmicicem. Przypomnę, że usłyszał on, iż jest "szelmą, zdrajcą, łotrem, rakarzem i arcypsem", dostał kopniaka w tyłek i został zrzucony z szańców klasztornych, które były i są ostoją polskości. Pozwolę sobie przytoczyć ten bardzo pouczający i wciąż aktualny w III RP fragment "Potopu" opisujący Kuklinowskiego i jego "towarzystwo": "... trąbka ozwała się przy bramie i nowy poseł od Millera wszedł do klasztoru. Był to pan Kuklinowski, pułkownik chorągwi wolentarskiej, włóczącej się ze Szwedami. Najwięksi warchołowie, bez czci i wiary, służyli w tej chorągwi, a po części dysydenci, jako lutrowie, arianie, kalwini. Tym się tłumaczyła ich przyjaźń dla Szwedów, lecz głównie zagnała ich do millerowskiego obozu chęć grabieży i łupów. Szajka ta, złożona ze szlachty banitów, ludzi zbiegłych z wież i rąk mistrza, a z czeladzi wisielców, urwanych od powroza, podobna była nieco do dawnej Kmicicowej partii, tylko tamci się bili jak lwy, ci woleli rabować, krzywdzić szlachcianki po dworach, rozbijać stajnie i skrzynie. Kuklinowski sam mniej był za to podobny do Kmicica. Wiek przyprószył siwizną jego włosy, twarz miał zwiędłą, zuchwałą i bezczelną. Oczy, nadzwyczaj wypukłe i drapieżne, zwiastowały gwałtowność charakteru. Był to jeden z tych żołnierzy, w których wskutek hulaszczego życia, ciągłych wojen sumienie wypaliło się do dna. Mnóstwo podobnych kręciło się wówczas po wojnie trzydziestoletniej w całych Niemczech i Polsce. Gotowi oni byli służyć każdemu, i nieraz prosty wypadek rozstrzygał, po której stawali stronie. Ojczyzna, wiara, słowem, wszystkie świętości, były im zupełnie obojętne. Wyznawali jednę tylko żołnierkę, szukali w niej uciech, rozpusty, korzyści i zapomnienia życia. Wszelako obrawszy jakiś obóz służyli mu dość wiernie, a to przez pewien honor żołniersko-rozbójniczy i dlatego, aby nie psuć sobie i innym wziętości. Takim był i Kuklinowski. Sroga odwaga i niezmierna zawziętość wyrobiły mu mir między warchołami. Łatwo mu przychodziło werbować ludzi. Wiek życia przesłużył w różnych broniach i obozach. Był na Siczy atamanem; wodził pułki na Wołoszczyznę; w Niemczech werbował ochotników w czasie trzydziestoletniej wojny i zyskał pewną sławę jako dowódca jazdy. Krzywe jego nogi, wygięte na kształt pałąków, znamionowały, że większą część życia spędził na koniu. Chudy był przy tym jak trzaska i nieco pochylony z rozpusty. Siła krwi, nie tylko w wojnach przelanej, ciężyło na nim. A jednak nie był to człowiek z natury zupełnie zły, miewał czasem szlachetniejsze popędy, był tylko do szpiku kości zepsuty i rozzuchwalony. Sam bowiem nieraz mawiał w zaufanej kompanii po pijanemu: „Spełniło się niejeden uczynek, za który powinien był piorun trzasnąć, a nie trzasnął.” Ta bezkarność sprawiła, że nie wierzył w sprawiedliwość bożą i karę nie tylko za życia, ale i po śmierci, inaczej mówiąc: nie wierzył w Boga, wierzył jednak w diabła, w czarownice, w astrologów i w alchemię. Nosił się po polsku, gdyż uważał ten strój za najodpowiedniejszy dla kawalerzysty; jeno wąs, jeszcze czarny, podstrzygał po szwedzku i rozczapierzał w zadartych do góry końcach. Mówiąc, zdrobniał wszystkie wyrazy jak dziecko, co dziwne czyniło wrażenie w ustach takiego wcielonego diabła i okrutnika żłopiącego krew ludzką. Mówił dużo i chełpliwie, oczywiście miał się za znamienitą osobę i jednego z pierwszych w świecie pułkowników jazdy. Miller, który, lubo w szerszym zakroju, sam do podobnego gatunku ludzi należał, cenił go wielce, a zwłaszcza lubił go sadzać u swego stołu. Obecnie Kuklinowski sam narzucił mu się na pomocnika, zaręczając, że wymową swą wnet księży do opamiętania przywiedzie. (...) Wybrał się więc w poselstwie, raz dla samego poselstwa, a po wtóre, żeby wszystko obejrzeć i tu i owdzie złe ziarno rzucić." Gdyby Henryk Sienkiewicz opisywał przebieg wydarzeń z udziałem jego prawnuka, to napisałby zapewne tak: "... dzwonek ozwał się przy drzwiach i nowy minister Tuska wszedł do restauracji. Był to pan Sienkiewicz, pułkownik służb specjalnych, włóczący się po knajpach z innymi "Europejczykami" zapatrzonymi na Berlin, Brukselę i Moskwę. Najwięksi warchołowie, bez czci i wiary, należeli do tej kompanii, a po części genderyści, jako również komuchy, Tym się tłumaczyła ich przyjaźń dla Rosjan, lecz głównie zagnała ich do tuskowego obozu chęć grabieży i łupów. Szajka ta, złożona z tęczowej i czerwonej "elyty" banitów, ludzi zbiegłych z wież i rąk mistrza, a z czeladzi wisielców, urwanych od powroza, podobna była nieco do dawnej Kmicicowej partii, tylko tamci się bili jak lwy, ci woleli rabować, krzywdzić "moherowe" babcie po wsiach i miasteczkach, rozbijać wypasione bryki i skrzynie szampana. Sienkiewicz sam mniej był za to podobny do Kmicica. Wiek przyprószył siwizną jego włosy, twarz miał zwiędłą, zuchwałą i bezczelną. Oczy, nadzwyczaj wypukłe i drapieżne, zwiastowały gwałtowność charakteru. Był to jeden z tych funkcjonariuszy reżimu Tuska, w których wskutek hulaszczego życia, ciągłych wojen o dostęp do koryta sumienie wypaliło się do dna. Mnóstwo podobnych kręciło się wówczas po czterdziestoletniej wojnie komunistów z narodem polskim w naszym kraju. Gotowi oni byli służyć każdemu, i nieraz prosty wypadek rozstrzygał, po której stawali stronie. Ojczyzna, wiara, słowem, wszystkie świętości, były im zupełnie obojętne. Wyznawali jedynie bezwzględną wojnę z "kaczyzmem" w celu utrzymania się przy żłobie, szukali w życiu uciech, rozpusty, korzyści i zapomnienia. Wszelako obrawszy jakiś obóz służyli mu dość wiernie, a to przez pewien honor agenturalno-rozbójniczy i dlatego, aby nie psuć sobie i innym wziętości. Takim był i Sienkiewicz. Sroga odwaga i niezmierna zawziętość wyrobiły mu mir między warchołami. Łatwo mu przychodziło werbować ludzi. Wiek życia przesłużył w różnych broniach i obozach. Był w UOP-ie dyrektorem; badał w Ośrodku Studiów Wschodnich kraje leżące na na Wschód od Polski; opisywał czym "zacofana" Polska różni się od "nowoczesnej" Europy i zyskał pewną sławę jako dziennikarz. Krzywe jego oprawki okularów, wygięte na kształt pałąków, znamionowały, że większą część życia spędził na czytaniu. Chudy był przy tym jak trzaska i nieco pochylony z rozpusty. Siła głupich sformułowań, nie tylko w wojnach politycznych wypowiedzianych, ciężyło na nim. A jednak nie był to człowiek z natury zupełnie zły, miewał czasem szlachetniejsze popędy, był tylko do szpiku kości zepsuty i rozzuchwalony. Sam bowiem nieraz mawiał w zaufanej kompanii po pijanemu: „Spełniło się niejeden uczynek, za który powinien był piorun trzasnąć, a nie trzasnął.” Ta bezkarność sprawiła, że nie wierzył w sprawiedliwość bożą i karę nie tylko za życia, ale i po śmierci, inaczej mówiąc: nie wierzył w Boga, wierzył jednak w diabła, w czarownice, w astrologów i w alchemię. Nosił się po polsku, gdyż uważał ten strój za najodpowiedniejszy dla potomka sławnego pisarza, piszącego "ku pokrzepieniu serc Polaków", jeno wąsów nie nosił. Mówiąc, zdrobniał wszystkie wyrazy jak dziecko, co dziwne czyniło wrażenie w ustach takiego wcielonego diabła i okrutnika żłopiącego krew przeciwników politycznych. Mówił dużo i chełpliwie, oczywiście miał się za znamienitą osobę i jednego z pierwszych w świecie pułkowników specsłużb. Tusk, który, lubo w szerszym zakroju, sam do podobnego gatunku ludzi należał, cenił go wielce, a zwłaszcza lubił go sadzać u swego stołu. Obecnie Sienkiewicz sam narzucił mu się na pomocnika, zaręczając, że wymową swą wnet Belkę do opamiętania przywiedzie. (...) Wybrał się więc w poselstwie, raz dla samego poselstwa, a po wtóre, żeby wszystko obejrzeć i tu i owdzie złe ziarno rzucić." Jak wiadomo, misja Kuklinowskiego się nie powiodła i paulini z o. Kordeckim na czele, nie zgodzili się na poddanie Szwedom klasztoru jasnogórskiego. Odprowadzający go za klasztorne mury Kmicic postanowił wyciągnąć z niego jakieś informacje o sytuacji militarnej w Rzeczpospolitej i dlatego wdał się z nim w pogawędkę. Kuklinowski zaczął go namawiać do zdrady: "— Ot, i brama! — rzekł Kmicic — tu muszę waści pożegnać... Chyba że chcesz, bym cię po pochyłości sprowadził? — Sprowadź, sprowadź! Parę dni temu strzeliliście za posłem!... — At! co waść mówisz⁈ — Może niechcący Ale lepiej sprowadź waćpan... Mam ci też kilka słów rzec. — I ja waćpanu. — To i dobrze. Wyszli za bramę i pogrążyli się w ciemności. Tu Kuklinowski stanął i chwyciwszy znów Kmicica za rękaw, mówić począł: — Waćpan, panie kawalerze, wydajesz mi się roztropny i przemyślny, a przy tym czuję w tobie żołnierzyka z krwi i z kości... Po co ci, u licha, z księżmi, nie z wojskowymi trzymać, po co księżym parobkiem być?... Lepsza u nas i weselsza kompania przy kielichach, kościach, z dziewczętami.... Rozumiesz? Co? Tu ścisnął mu ramię palcami. — Ten dom — mówił dalej, ukazując palcem na twierdzę — pali się... a głupi, kto z palącego się domu nie ucieka. Waćpan może imienia zdrajcy się boisz?... Pluń na tych, co cię tak nazwą! Chodź do naszej kompanii… Ja, Kuklinowski, to waści proponuję. Chcesz, słuchaj... nie chcesz, nie słuchaj... gniewu nie będzie. Jenerał przyjmie cię dobrze, ja w tym, a mnie do serca przypadłeś i z życzliwości to ci mówię. Wesoła kompanijka, wesoła! Żołnierska wolność w tym, by służyć, komu się chce. Nic ci po mnichach! Jeżelić cnotka przeszkadza, to ją wycharchnij! Pamiętaj też i na to, że i uczciwi u nas służą. Tylu szlachty, tylu panów, hetmani... Co masz być lepszy? Kto tam się naszego Kazimierka trzyma? — nikt! (...) ... No, co tam? Nie namyśliszże się wedle tej propozycji, którą ci uczyniłem? Nie będziesz żałował! Chodź do nas. Jeśli ci dziś za prędko, to się namyśl do jutra, do pojutrza, do przyjścia wielkich dział. Oni ci widać ufają, skoro możesz za bramę wychodzić, jak ot, teraz... Albo z listami przyjdź i więcej nie wracaj... — Waćpan ciągniesz na stronę szwedzką, boś szwedzki poseł — rzekł nagle Kmicic — nie wypada ci inaczej, chociaż w duszy, kto wie, co tam myślisz. Są tacy, którzy Szwedom służą, a w sercu źle im życzą. — Parol kawalerski! — odrzekł Kuklinowski — że mówię szczerze, i nie dlatego, że funkcję poselską spełniam. Za bramą już ja nie poseł, i kiedy tak chcesz, to składam dobrowolnie swoją poselską szarżę i mówię ci jak prywatny: kiń do licha, tę paskudną twierdzę! — To waść mówisz jako prywatny? — Tak jest. — I mogę ci jako prywatnemu odpowiedzieć? — Jako żywo! sam proponuję. — Tedy słuchajże mnie, panie Kuklinowski (tu Kmicic nachylił się i spojrzał w same oczy zabijaki), jesteś szelma, zdrajca, łotr, rakarz i arcypies! Masz dosyć, czyli mam ci jeszcze w oczy plunąć? Kuklinowski zdumiał się do tego stopnia, że przez chwilę trwało milczenie. — Co to?... Jak to?... Słyszęż ja dobrze? — Masz, psie, dosyć, czyli chcesz, bym ci w oczy plunął? Kuklinowski błysnął szablą, lecz Kmicic schwycił go swą żelazną ręką za garść, wykręcił ramię, wyrwał szablę, następnie trzasnął w policzek, aż się rozległo w ciemności, poprawił z drugiej strony, obrócił w ręku jak frygę i kopnąwszy z całej siły, wykrzyknął: — Prywatnemu, nie posłowi!... Kuklinowski potoczył się na dół, jak kamień wyrzucony z balisty, pan Andrzej zaś spokojnie poszedł ku bramie." Ponieważ tak jak już informowałem czytelników mojego bloga, to ja nagrałem sobie płk. Sienkiewicza (teraz dodam do tego, co napisałem wcześniej, że podczas nagrywania byłem przebrany za kelnera - http://blogpress.pl/node/19389), pozwolę sobie opisać, korzystając z pomocy słownej jego pradziada, co by się z nim stało, gdybym go wyprowadził z restauracji "Sowa & Przyjaciele": "— Ot, i drzwi! — rzekł Molasy — tu muszę waści pożegnać... Chyba że chcesz, bym cię po pochyłości sprowadził? — Sprowadź, sprowadź! Parę dni temu strzeliliście korkiem z szampana za posłem!... — At! co waść mówisz⁈ — Może niechcący. Ale lepiej sprowadź waćpan... Mam ci też kilka słów rzec. — I ja waćpanu. — To i dobrze. Wyszli za drzwi i pogrążyli się w ciemności. Tu Sienkiewicz stanął i chwyciwszy znów Molasego za rękaw, mówić począł: — Waćpan, panie kawalerze, wydajesz mi się roztropny i przemyślny, a przy tym czuję w tobie rębajłę słowem z krwi i z kości... Po co ci, u licha, z księżmi, nie z naszą mafią trzymać, po co księżym parobkiem być?... Lepsza u nas i weselsza kompania przy kielichach, kościach, z dziewczętami.... Rozumiesz? Co? Tu ścisnął mu ramię palcami. — Ten dom — mówił dalej, ukazując palcem na Warszawę — pali się... a głupi, kto z palącego się domu nie ucieka. Waćpan może imienia zdrajcy się boisz?... Pluń na tych, co cię tak nazwą! Chodź do naszej kompanii... Ja, Sienkiewicz, to waści proponuję. Chcesz, słuchaj... nie chcesz, nie słuchaj... gniewu nie będzie. Donald przyjmie cię dobrze, ja w tym, a mnie do serca przypadłeś i z życzliwości to ci mówię. Wesoła kompanijka, wesoła! Dziennikarska wolność w tym, by służyć, komu się chce. Nic ci po mnichach! Jeżelić cnotka przeszkadza, to ją wycharchnij! Pamiętaj też i na to, że i uczciwi u nas służą. Tylu polityków, tylu biznesmenów, dziennikarzy, premier i prezydent... Co masz być lepszy? Kto tam się naszego Kaczorka trzyma? — nikt! (...) ... No, co tam? Nie namyśliszże się wedle tej propozycji, którą ci uczyniłem? Nie będziesz żałował! Chodź do nas. Jeśli ci dziś za prędko, to się namyśl do jutra, do pojutrza, najpóźniej do ponownego postawienia pomnika "czterech śpiących". Oni ci widać ufają, skoro możesz publikować na ich portalach, jak ot, teraz... Albo z donosami przyjdź i więcej nie wracaj... — Waćpan ciągniesz na stronę tuskową, boś tuskowy poseł — rzekł nagle Molasy — nie wypada ci inaczej, chociaż w duszy, kto wie, co tam myślisz. Są tacy, którzy Tuskowi służą, a w sercu źle mu życzą. — Parol kawalerski! — odrzekł Sienkiewicz — że mówię szczerze, i nie dlatego, że funkcję poselską spełniam. Za drzwiami "Sowy" już ja nie poseł, i kiedy tak chcesz, to składam dobrowolnie swoją poselską szarżę i mówię ci jak prywatny: kiń do licha, tę paskudną kaczystowską twierdzę blokującą postęp! — To waść mówisz jako prywatny? — Tak jest. — I mogę ci jako prywatnemu odpowiedzieć? — Jako żywo! sam proponuję. — Tedy słuchajże mnie, panie Sienkiewicz (tu Molasy nachylił się i spojrzał w same oczy zabijaki), jesteś szelma, zdrajca, łotr, rakarz i arcypies! Masz dosyć, czyli mam ci jeszcze w oczy plunąć? Sienkiewicz zdumiał się do tego stopnia, że przez chwilę trwało milczenie. — Co to?... Jak to?... Słyszęż ja dobrze? — Masz, psie, dosyć, czyli chcesz, bym ci w oczy plunął? Sienkiewicz błysnął pistoletem, lecz Molasy schwycił go swą żelazną ręką za garść, wykręcił ramię, wyrwał pistolet, następnie trzasnął w policzek, aż się rozległo w ciemności, poprawił z drugiej strony, obrócił w ręku jak frygę i kopnąwszy z całej siły, wykrzyknął: — Prywatnemu, nie posłowi!... Sienkiewicz potoczył się na dół, jak kamień wyrzucony z balisty, pan Andrzej zaś spokojnie poszedł ku drzwiom." W zasadzie nie mam już nic więcej do dodania w kwestii potraktowania Sienkiewicza i innych "prywatnych" biesiadników z taśm "Wprost". Trzeba po prostu zrobić z nimi to samo, co zrobił Kmicic z Kuklinowskim. Jednak po napisaniu powyższego fragmentu notki uświadomiłem sobie, że ministrowie oraz prezesi instytucji i firm hulający "prywatnie", chociaż na nasz koszt w warszawskich knajpach, sytuują się nawet niżej od sienkiewiczowskiego zabijaki i warchoła. On przestrzegał bowiem jakiegoś kodeksu honorowego, podczas gdy oni żadnego. Honor płk Kuklinowskiego był zbójecki, ale go miał, podczas gdy płk Sienkiewicz nie ma go ani za grosz. Skoro ten pierwszy został poturbowany przez Kmicica podczas rozmowy "prywatnej", to nie skarżył się, że był to jakiś podstępny zamach na niego ze względu na sprawowaną przez niego funkcję. Natomiast Sienkiewicz i inni podsłuchani biesiadnicy z warszawskich knajp to zrobili. - To jest zamach stanu, atak na państwo! - krzyczą. Jaki zamach, skoro podczas tych biesiad nie reprezentowali organów państwowych, instytucji i firm, którymi kierują, lecz samych siebie?! Skoro nie podsłuchano ich podczas rozmów oficjalnych, lecz podczas spotkań prywatnych, to kompromitowali samych siebie, a nie owe organy, instytucje i firmy! Państwu nic się nie stanie, jeśli odspawają się od zajmowanych stołków, które przyrosły im do tyłków! Wstydźcie się płaczliwi mafiosi Tuska żrący wyszukane potrawy i chlający horrendalnie drogie wino "z kryzysowego 2008 r." w warszawskich restauracjach na nasz koszt! Nawet warchoł Kuklinowski przewyższa was o głowę! Jest jeszcze jedna kwestia do wyjaśnienia, a mianowicie autorstwo tego tekstu. Jest to konieczne, bo z pewnością zasługuje on na mianowanie go przez miesięcznik "Press" do nagrody Grand Press, gdyż w niczym nie ustępuje wyróżnionemu w ten sposób artykułowi Bartłomieja Sienkiewicza w 2012 r. Jest to oczywiście dzieło zbiorowe. Głównym autorem jest Henryk Sienkiewicz, ale ja też przyłożyłem małą cegiełkę do jego powstania. Jest też trzeci współautor - płk Sienkiewicz. Gdyby nie jego wkład autorski, to ta notka by nie powstała. W związku z tym, że autorów jest aż trzech, dwaj Sienkiewicze i ja, pojawia się problem proceduralny dla pana Skworza, redaktora naczelnego miesięcznika "Press", czy możemy wspólnie kandydować do nagrody Dziennikarza Roku, bo w jej regulaminie jest napisane, że jest ona niepodzielna. Jednak sądzę, że skoro już raz złamano zasady jej przyznawania i kilka lat temu dwaj cyngle dziennikarscy mafii Tuska Andrzej Morozowski i Tomasz Sekielski zostali nagrodzeni za podsłuchową prowokację polityczną, to nie ma przeszkody, żebyśmy nagrodę Dziennikarza Roku 2014 otrzymali w trójkę. Ja wprawdzie nie czuję się jej godny (nie udało mi się urządzić prowokacji jak Morozowski i Sekielski), ale Sienkiewiczowi to ona się z pewnością należy! A na sam koniec dodam jeszcze, że "Potop" można poczytać sobie w internecie na stronie wolnelektury.pl.
Pies Baskervillów

Hmmm... === pułkownik Kuklinowski i jego towarzysze broni z chorągwi służącej szwedzkiemu generałowi Millerowi podczas oblężenia klasztoru jasnogórskiego. Wszystkie te typy spod ciemnej gwiazdy traktują Polskę jako oddany w ich łapska łup wojenny, który wolno im bezwzględnie eksploatować dla zaspokojenia swoich zachcianek i uciech. ============= minęły wieki,a znów pojawił się Miller,(wprawdzie nie ze Szwecji,ale z Soviecji)z towarzyszem broni Aleksandrem,a mówią że historia sie nie powtarza:) Powtarza się,i bedzie się powtarzac,skoro ci którzy są odpowiedzialni za prawdę(w sensie moralnym,co podkreślają na każdym kroku),uważaja,ze inni to be,a "my to cacy"! Przeczytałem artykuł w tabloidzie(ohydne słowo-kiedyś się mówiło gazeta)o niejakim Hofmanie,niby PIS,niby prawica,a jednak byle co,poczytajcie w Fakcie,jak woziła zona dzieci na koszt podatnika do przedszkola. Paranoidalna choroba,dosięgneła prostaków,piastujących urzedy państwowe, zaczynają mówić do nas,jak Mickel Jakson,zza maski,blokującej mikroby. Wobec tego,czas na wojny światów,unicestwiać paranoików,póżniej będzie za późno,a ostrzegałem:)