Agnieszka Kublik, główna propagatorka ideologii gender na łamach "Gazety Wyborczej", tak się oburzyła, że jakaś matka wymieniła na jej oczach w restauracji swemu dziecku "pampersy z niespodzianką", że napisała protestacyjny felieton, który wisiał na centralnym miejscu portalu gazeta.pl chyba ze 2 doby.
Agnieszka Kublik, główna propagatorka ideologii gender na łamach "Gazety Wyborczej", tak się oburzyła, że jakaś matka wymieniła na jej oczach w restauracji swemu dziecku "pampersy z niespodzianką", że napisała protestacyjny felieton, który wisiał na centralnym miejscu portalu gazeta.pl chyba ze 2 doby. Nie miałem ochoty go czytać, bo przekonałem się już wielokrotnie, że nie warto tracić czasu na lekturę tekstów tej autorki , ale w końcu do niego zajrzałem. Skoro był tak mocno eksponowany przez czerską szczujnię, to musiał być z ich punktu widzenia bardzo ważny. Zaczęła mnie też nurtować ciekawość, jakaż to niezwykła "niespodzianka" znajdowała się w pampersch! A poza tym znajdował się bardzo długo obok tekstu zatytułowanego: "Pawłowicz mogła zjeść w restauracji. Wniosła rybę na salę obrad". Zacząłem więc podejrzewać, że istnieje między nimi jakiś związek, np. oburzona dziennikarka GW wyniosła zjadany przez siebie obiad z restauracji, wniosła do redakcji i zjadła przy swoim biurku!
Tak się jednak nie stało! Kublik dzielnie przetrzymała wymianę pampersów, chociaż było to dla niej przeżycie traumatyczne. Zatem spotkało mnie kolejne rozczarowanie pisaniną tej dziennikarki. Tekst ujawnił jej zastraszające braki warsztatowe, bo zapomniała nawet napisać, jakaż to "niespodzianka" była w owych pampersach! (http://wyborcza.pl/1,75968,17186914,Pampers_z_nie…) Nie tylko normalna kobieta, ale także normalny facet wie, że w dziecięcej pielusze może się znajdować albo siku, albo kupka. Jest ona właśnie po to maluchowi zakładana, żeby się one w niej znalazły. Nie są zatem żadną "niespodzianką"! W szczególności nie powinien się przejmować kupą w pielusze dziennikarz, który wie, że wiadomością nie jest to, że pies ugryzł człowieka, lecz że człowiek ugryzł psa! Skoro zatem w pampersach widzianych przez Kublik w restauracji nie było ani siku, ani kupki, to co się w nich znajdowało? Cóż to była za niespodzianka? Czyżby nieobsikana czy nieobsrana "Gazeta Wyborcza"?
Bo jeśli siku lub kupka, to mamy koronny dowód na to, że atakująca młodą matkę Kublik normalną kobietą nie jest. Być może kiedyś nią była, ale - używając języka pana Rzeckiego z "Lalki" Prusa - "ten fach porzuciła" i została feministką-genderystką. Z kobietami z krwi, kości i umysłu łączy ów gatunek ludzkich istot mniej więcej to samo, co z robotnikami wielu lewicowych działaczy związkowych. Oni też "robotniczy fach" już bezpowrotnie porzucili (używając języka marksistowskiego - "zdeklasowali się"). Przenieśli się z fabrycznych hal za biurka i przede wszystkim bronią swojego uprzywilejowanego statusu. Robotników znajdujących się na dole w zakładowej hierarchii trochę oczywiście też, bo przecież są im oni potrzebni do uzasadnienia swojej niezbędności. Ale ich bronią jedynie "przy okazji", bo tak naprawdę to dbają jedynie o swoją wygodę i dobrze płatne posady.
Jak wiadomo z historii, działacze związkowi związani z partiami komunistycznymi brali czynny udział w zniewalaniu i prześladowaniu robotników. Ale nie tylko oni stali się wrogami swoich byłych kolegów, z którymi pracowali kiedyś na stanowiskach robotniczych. Cóż z robotnikami mają dziś wspólnego Lech Wałęsa, Władysław Frasyniuk, Zbigniew Bujak czy Jerzy Borowczak? Ten pierwszy to nawet niedawno nawoływał, żeby spałować demonstrujących przed Sejmem szeregowych członków Solidarności!
I tak samo jak ci "zdeklasowani" związkowcy z robotnikami, nie mają nic wspólnego z kobietami feministki-genderystki, takie jak Kublik. One się tak "odkobieciły", że brzydzą ich zajęcia wykonywane przez większość przedstawicielek drugiej człowieczej płci, w tym przede wszystkim wychowywanie dzieci, polegające m.in. na wymienianiu im pampersów. Nie chcę nadużywać wielkich słów i stosować zbyt "grubych" porównań, bo - parafrazując tytuł tekstu dziennikarki GW - "ten felieton nie jest skierowany przeciwko genderystkom" - ale nasuwa mi się podejrzenie, że tak jak komunistyczni związkowcy robotników, ona prześladuje kobiety z dziećmi. Wprawdzie nie idzie tak daleko jak Wałęsa i nie nawołuje, żeby je spałować, ale z pewnością chce je usunąć z przestrzeni publicznej. Niech się ze swymi bachorami robiącymi "niespodzianki" wynoszą z restauracji! Niech siedzą w swoich domach i wycierają im pupy, skoro zachciało im się mieć dzieci! Niech się nie pokazują na oczy feministkom-genderystkom, skoro nie chcą się ich słuchać, że powinny się pozbywać "zarodków" i "płodów"! Fora ze dwora, w którym ucztuje Kublik ze swoimi amerykańskimi gośćmi!
Nie myślcie sobie, że protestując przeciwko wymienianiu dzieciom pampersów w restauracji dziennikarka GW myśli tylko o sobie! Przecież Kublik jest postępową genderystką, więc dba o całą ludzkość! W tym oczywiście o to dziecko, któremu mama "zabrała" tę pieluchę z tajemniczą "niespodzianką"! Kublik jest oburzona, że przez chwilę było ono gołe: "A co z dzieckiem? Zostało publicznie obnażone!" No faktycznie, co z tym maluchem! Jakimż traumatycznym przeżyciem musiała być dla niego wymiana pampersów na oczach obcych ludzi! A czy takie "publiczne obnażanie" nie prowokuje do pedofilii? I kto będzie winny jej winny, jeśli nie ta matka! Przecież nie pedofil taki jak Trynkiewicz, którego "Gazeta Wyborcza" broniła bohatersko przed "nagonką" medialną!
Kublik wie, co jest dobre dla dziecka z "niespodzianką". Do wyboru jest:
1. Pójść z nim do kibla i nawet jeśli nie ma gdzie położyć malucha w trakcie przewijania, dokonać wymiany pieluchy. Gdyby matka nie potrafiła poradzić sobie w tej kiblowej ekwilibrystyce, to "może przy pomocy ojca dałaby radę". A jakby rady sobie nie dała, to dziecko upadłoby na podłogę, zawadzając po drodze głową o sedes i byłoby po kłopocie!
2. "Powinna od razu wyjść i jechać do domu i tam pozbyć się pampersa z niespodzianką". Och jakże szczęśliwe byłoby z tego wyjścia dziecko, które wprawdzie znajdowałoby się przez kilka godzin w obsikanej lub obsranej (nie bójmy się tego słowa, którego Kublik unika jak diabeł święconej wody!) pielusze, ale za to uniknęłoby "publicznego obnażania"!
3. Matka, "planując obiad w restauracji, powinna przewinąć małą tuż przed wyjściem z domu". Ta rada aż poraża swoją prostotą i mądrością! Jakżeż trafna jest ta feministyczna recepta na kłopoty z małymi dziećmi! Przewinąć malucha przed wyjściem z domu i już żadne "niespodzianki" nas nie spotkają! Agnieszka Kublik to wie, bo gdy była malutką Agnisią, to nigdy nie zrobiła kupki w pieluchę, gdy została przewinięta przed wyjściem z mamą czy z tatą z domu!
Kublik oburza się nie tylko na mamy dzieci w pieluchach, ale również tych maluchów, które już ich nie noszą. Wstrząsnęło nią, że jedna z nich pozwoliła wysikać się swemu synkowi na jakimś podwórku! To zrozumiałe oburzenie, bo ona sama już od urodzenia potrafiła kontrolować swoje potrzeby fizjologiczne i bez problemu powstrzymała się z sikaniem nawet kilka-kilkanaście godzin (nawet nie "będąc młodą lekarką" wiem, że jest to szkodliwe dla młodego organizmu i odbija się na zdrowiu fizycznym i umysłowym także osoby już dorosłej, czego Kublik zdaje się być potwierdzeniem). Jak już ustaliliśmy powyżej, malutka Agnisia już nawet jako niemowlę nigdy nie sikała w pieluchy poza domem, więc oczywiście nie robiła tego również jako kilkulatka, gdy była na spacerze lub biegała czy bawiła się w inny sposób gdzieś daleko od swego domu lub mieszkania. Ona zawsze sikała tylko i wyłącznie "tam gdzie zwykle", czyli w łazience! Bierzcie dzieci z niej przykład! Naprawdę to jest możliwe, żeby nigdy w życiu się nie wysikać na tzw. świeżym powietrzu!
I jakaż ta Agnisia Kublik była zawsze grzeczna! Nigdy się nie wierciła, nie marudziła, nie piszczała w obecności obcych ludzi, np. w restauracji, bo ona już jako kilkulatka była bardzo "kulturalna". Dlatego słusznie oburza się na dzisiejsze kilkulatki: "Ich rozbrykanie nam nie wadzi. Do czasu. Aż zaczną zwyczajnie marudzić. No wiecie, jakie męczące potrafią być dzieciaki, gdy się znudzą jedzeniem i towarzystwem rodziców. Piski, wiski, można nie usłyszeć własnych myśli, dosłownie. Rodzicom to nie przeszkadza.
Nasi amerykańscy znajomi są zszokowani, dla nich to po prostu brak kultury." Czyż to nie pyszny opis, dzięki któremu czytanie tekstu Kublik nie było całkowitą stratą czasu?
A jakaż grzeczna była Agnieszka Kublik w wieku 11-13 lat! Nie dziwi mnie zatem ten jej opis przeżyć z włoskiej restauracji w Warszawie: "Obok nas ojciec z dwójką dzieci. Tak na oko w wieku gimnazjalnym. Całym ciałem demonstrują ojcu (a przy okazji i otoczeniu), że są tu, że zamówili, że jedzą, bo robią łaskę. Wielką łaskę, jeśli chcecie wiedzieć (ojciec wolałby nie)."
Oburzanie się przez czerską propagatorkę genderyzmu w stylu skandynawskim na dzieci i ich rodziców, znajdujących się w warszawskiej restauracji, dowodzi tego, że nie ma ona zielonego pojęcia, co chce przeszczepić do Polski. Te polskie dzieciaki to aniołki w porównaniu z ich szwedzkimi lub norweskimi rówieśnikami. Polecałbym w szczególności Kublik wybranie się do jakiegoś prowincjonalnego miasteczka w Szwecji w piątek po południu i wieczorem. Zobaczy wówczas na ulicach wyłącznie włóczącącą się i popijającą słabe piwo (1,8-3,5 proc.) gówniarzerię. I skoro pijącą te "sikacze", to oczywiście też sikającą, gdzie popadnie! I niech Kublik spróbuje zwrócić uwagę, jakiemuś gówniarzowi (gówniarze!), żeby nie hałasował(a) czy nie sikał(a) w miejscu publicznym! W najlepszym przypadku zostanie zflekowana słownie, w najgorszym - skopana. I niech nie liczy na pomoc policji! Policjanci w tym dniu interweniują jedynie w naprawdę poważnych przypadkach!
W Szwecji czy w Norwegii to wychowywane według socjalistyczno-liberalno-feministycznych wzorców dzieci rządzą w przestrzeni publicznej. Żadna mamusia i żaden tatuś nie ośmieli się zwrócić uwagi swojemu wiercącemu się w restauracji czy wagonie kolejowym lub krzyczącemu czy taplającemu się w błocie na podwórku dziecku, bo się boją, że natychmiast zostaną oskarżeni o znęcanie się nad nim. Państwo szwedzkie natychmiast wkracza wtedy do działania, pozbawiając takich "wyrodnych" rodziców praw rodzicielskich.
Rozwydrzenie szwedzkich dzieci to skutek wielkiego eksperymentu społecznego, który odbywa się w tym kraju. Jego elementem jest też wcielanie feminizmu-genderyzmu. To się zaczyna już w przedszkolach i trwa na późniejszych etapach edukacji dzieci i młodzieży. Wszystko kontroluje wszechwładne państwo, którego genderyzm jest oficjalną ideologią (kto nie wierzy, niech przypomni sobie szwedzkiego ambasadora składającego kwiaty pod spaloną tęczą na warszawskim Pl. Zbawiciela). Rodzice zostali w praktyce pozbawieni wpływu na wychowywanie dzieci. Gdyby próbowali wychowywać je według własnych, konserwatywnych wzorców, to zostałyby im one zabrane.
Wyobrażam sobie, jak Kublik by się oburzyła, gdyby któreś z tych dzieci, które siedziały z rodzicami w warszawskiej restauracji, beknęło podczas posiłku! Przejechałaby się po nim i jego rodzicach za "brak kultury". Tymczasem w jej ukochanej, zgenderyzowanej Szwecji jest to na porządku dziennym! Lekarze tam wręcz bekanie przy jedzeniu zalecają, bo to jest zdrowe dla organizmu!
Jeśli Kublik uda się wraz z Fuszarą wprowadzić w Polsce genderyzm w stylu szwedzkim, to zacznie tęsknić za takimi scenami, jakie widziała w warszawskiej restauracji w poświąteczną sobotę!
Dziennikarka GW przywołuje w swoim tekście łajdackie szczucie na młode matki Zbigniewa Mikołejki, ale polemizowanie przeze mnie z tym typem, uważającym, że wychodzenie przez młode kobiety za mąż i rodzenie przez dzieci dowodzi ich "głupoty", wymagałoby użycia "takich słów, że niejeden facet spod budki z piwem by uciekł", więc sobie tę polemikę daruję!
Kończę ten i tak już bardzo długi tekst, chociaż mógłbym się jeszcze po Kublik ostrzej przejechać (jest jeszcze np. kwestia rzekomego oburzenia na to co się działo w restauracji jej amerykańskich gości, którzy wymiany pampersów nie zauważyli, bo zapewne jedli obiad zamiast, tak jak dziennikarka GW, podglądać to, co się działo przy sąsiednich stolikach), ale naprawdę szkoda mi już na to czasu. Każdy normalny człowiek, niezależnie jakiej płci, czuje podświadomie, że ta genderystka z prawdziwymi polskimi kobietami nie ma nic wspólnego. Tak samo jak robiący sobie "słitfocie" podczas podróży po świecie Wałęsa z polskimi robotnikami.
Jest jednak jeszcze jedna ciekawa kwestia: Dlaczego to tak kompromitujące Kublik szczekanie na młode matki było na portalach Agory tak mocno eksponowane? Oczywiście tego, nie wiem, ale warto się nad tym zastanowić, bo musiał być ku temu jakiś ważny powód.
Moim zdaniem felieton Kublik, chociaż opisuje sytuacje, które wydarzyły się w jakiejś restauracji i na jakimś podwórku, dotyczy tego, co się dzieje w gmachu przy Czerskiej. Otóż rok temu dwie dziennikarki GW Katarzyna Staszak i Natalia Waloch-Matlakiewicz zdecydowały się na macierzyństwo i - o zgrozo - wzięcie rocznych urlopów macierzyńskich. Wywołało to wielkie zaskoczenie w promującym genderyzm czerskim przybytku, które wyraża doskonale tytuł ich wspólnego artykułu "Ty? Rok z dzieckiem w domu?!". Napisały w nim m.in.: "W "Wyborczej" czytałyśmy o szkodliwości rocznych urlopów. (...) W całej dyskusji o wydłużonym urlopie rodzicielskim denerwuje mnie, że wciąż mówi się: "to niekorzystne dla rynku, to niekorzystne dla kobiet", a jakoś nikt nie pyta, co jest korzystne dla dzieci. (...) Jasne, może mój syn rozwijałby się równie dobrze, gdyby jako czteromiesięczniak wylądował w żłobku. Pewnie są nawet jakieś badania, które dowodzą wyższości żłobków nad opieką matki, bo jeśli się dobrze poszuka, znajdzie się poparcie dla każdej tezy. Ja jednak nie zamierzam eksperymentować i chcę chować dziecko tak, jak podpowiada mi intuicja. A ta mówi, że służy mu moja bliskość. Wolę kiedyś powiedzieć: - Nie napisałam tego reportażu, bo byłam z synem, niż: - Nie słyszałam, jak powiedział "mama"." (http://wyborcza.pl/1,75478,15353969,_Ty__Rok_z_dz…) Ponieważ w okresie urlopów Staszak i Waloch-Matlakiewicz wciąż publikowały w GW, to należy przypuszczać, że od czasu do czasu przychodziły na Czerską ze swoimi dziećmi. A jeśli tak było, to z pewnością niejeden raz musiały wymieniać swoim pociechom pampersy z "niespodziankami". Musiało to w oczywisty sposób bardzo oburzać Kublik i inne zgenderyzowane istoty kublikopodobne. Roczne urlopy macierzyńskie Staszak i Waloch-Matlakiewicz właśnie się skończyły (lub skończą się w styczniu), więc teraz pewnie przychodzą one (lub przychodzić będą) codziennie ze swymi dziećmi do siedziby redakcji GW na Czerską (albo przynajmniej dzieci będą tutaj przyprowadzane przez ich opiekunki). I coś mi się wydaje, że poparty "autorytetem" Mikołejki atak Kublik na młode matki jest w głównym stopniu skierowany przeciwko jej redakcyjnym koleżankom. Daje im ona tym tekstem wyraźny sygnał, że sypiące "niespodziankami", płaczące czy hałasujące dzieci nie są w redakcji GW mile widziane.
To jest teoria spiskowa, na którą żadnych dowodów nie mam, ale intuicja mi mówi, że jest ona trafna. Innego wytłumaczenia eksponowania żenującego tekstu Kublik przez portale Agory nie znajduję. Bo przecież chyba ich redaktorom nie chodzilo o autokompromitację?!
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 281 widoków
Uzupełnienie notki
Jeszcze jedno uzupełnienie
Uzupełnienie notki nr 3