Język żulii z zaułka przy Czerskiej

Przez molasy , 24/11/2014 [20:38]
"Coś ty, kretynie, narobił?" - te słowa, skierowane 10 lat temu przez wicenaczelną redaktor "Gazety Wyborczej" Helenę Łuczywo do jej formalnego szefa Adama Michnika, rozlegną się znowu z pewnością w redakcji przy Czerskiej, z tym że skierowane zostaną do Pawła Wrońskiego, który napisał tekst zarzucający Jarosławowi Kaczyńskiemu, że "język, który stosuje ... jest językiem ulicy i to raczej podrzędnego zaułka" - http://wyborcza.pl/1,75478,17018047,Kaczynski___w…. Ten dybiący wytrwale na byłego premiera cyngiel zostanie takim knajackim językiem złajany za to, że mi swoimi wypocinami dał sposobność do opisania, jakąż to "piękną", "literacką" polszczyzną mówi się w czerskim zaułku, uznającym się za wzorcowy w Polsce. Atakując bezmyślnie Kaczyńskiego, Wroński wszedł na minę, ponieważ przypomniał powszechnie znany fakt, że w jego redakcji na porządku dziennym jest używanie słów zaczynających się na "k" czy "ch". Pisali o tym choćby kilka lat temu w "Dzienniku" Luiza Zalewska i Piotr Zaremba - http://wiadomosci.dziennik.pl/opinie/artykuly/870…. To właśnie z ich artykułu zaczerpnąłem przytoczoną na początku tej notki wypowiedź Łuczywo. A oto inny cytat charakteryzujący język zastępczyni Michnika: "Potrafiła przebiec przez korytarz 'Gazety', waląc pięścią w ścianę i krzycząc: 'Co wy myślicie, że ja jakąś k.... jestem?'. Tylko dlatego, że poproszono ją w dziale zagranicznym, by pokazała się na raucie w niezbyt ważnej ambasadzie." I jeszcze jeden: "Pewnego dnia jeszcze w starym żłobku dziennikarze zobaczyli Ernesta Skalskiego, który pędził przez amfiladę z plikiem kartek w dłoni, które wypadały mu po drodze. To niecodzienny widok, Skalski zwykle poruszał się statecznym krokiem. A po chwili z pokoju, z którego wybiegł, wychyla się głowa drobnej Łuczywo, która krzyczy na cały głos: 'Ernest, Ernest, ty, ch...!'." Jakiego języka używa Michnik podczas rozmów prywatnych wszyscy w Polsce wiedzą dzięki nagraniom jego rozmów z Lwem Rywinem i Aleksandrem Gudzowatym. Słów na "k" i "ch" pada w nich z jego ust kilkadziesiąt. Z tego, co mówi redaktor naczelny GW wynika, że odnosi się do swoich podwładnych jak do g...a. Podczas rozmowy z Gudzowatym mówi o Witoldzie Gadomskim, że go "opierdoli", zaś na temat Andrzeja Kublika wywiązuje się między rozmówcami następująca wymiana zdań: "Gudzowaty: ... za to, to powinien na jajach wisieć. Michnik: Dobrze. G: Aż uschnie. A to jest gówno, nie dziennikarz. M: A to inna historia." (http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/1…) Bardzo możliwe, że u Wrońskiego i innych dziennikarskich żuli z zaułka przy Czerskiej występuje wskutek takiego traktowania przez szefów psychologiczny mechanizm zwany hierarchią dziobania. Poniżani przez szefów, wyżywają się tym chętniej na Kaczyńskim i innych politykach PiS. Wulgarne słownictwo jest stale używane w zaułku przy Czerskiej, w którym znajduje się redakcja żuli, "którym nie jest wszystko jedno". Oto jak opisywał w ubiegłym roku zachowanie Michnika były dziennikarz "Gazety Wyborczej" Piotr Tymochowicz: "Redaktor Michnik Wódz Naczelny szalał czerwony. Jak rasowy bulterier z wściekłością, rzucając takimi kurwami, których sam nie potrafiłbym powtórzyć, a co dopiero wymyślić. (...) Michnik wrzeszczał: (...) że nie będzie mu byle gnój robotnik podskakiwał, że on Redaktor Naczelny może jeśli zechce, posłać go z powrotem do roli elektryka w Stoczni, że nikt w Polsce mu nie podskoczy - a co dopiero jakiś Prezydent - którego on przecież namaścił." (http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/4…) Smaczku tej relacji nadaje to, że obraźliwych epitetów przytoczonych przez Tymochowicza używał "wódz naczelny" w stosunku do Lecha Wałęsy, któremu w tym roku wręczył "nagrodę specjalną dla Człowieka 25-lecia "Gazety Wyborczej"" (http://wyborcza.pl/0,137501.html) Mikrofony tego nie zarejestrowały, ale z pewnością Michnik, wręczając ją, szepnął laureatowi do ucha: "Jesteś pierwszym ch...m i gnojem wolnej Polski"! I to właśnie od Łuczywo i Michnika uczył się dziennikarskiego języka i zawodu Wroński. To oni byli i są dla niego "wzorem dobrego wychowania", którego to miana odmawia liderowi opozycji z tego powodu, że kilka lat temu "jako premier wyzwał ludzi, którzy się z nim nie zgadzali od ZOMO", a teraz "raczył nazwać premier Ewę Kopacz 'Urbanem w spódnicy' i wzywa swoich zwolenników, by wyszli na ulicę". Od Łuczywo i Michnika nauczył się Wroński nie tylko knajackiego języka, ale także kunsztownej sztuki przekręcania na opak słów wypowiadanych przez takich jak Kaczyński "wrogów władzy ludu" (w odróżnieniu od bolszewickiej żulii dziennikarskiej, ta z z Czerskiej używa oznaczającego to samo określenia "wrogowie demokracji"). Przykładem tej jego umiejętności jest zmanipulowanie wypowiedzi Kaczyńskiego o ZOMO, która została wygłoszono w Stoczni Gdańskiej i brzmiała: "Spędziłem w tym miejscu kilka tygodni swojego życia, może najważniejszych tygodni swojego życia. I pamiętam, kto wtedy był po której stronie. My jestesmy tu, gdzie wtedy, oni tam, gdzie stało ZOMO". (https://www.youtube.com/watch?v=MYbNcd0LyU4). Wbrew temu, co pisze Wroński, Kaczyński nie wyzywa nikogo "od ZOMO", lecz obrazowo opisuje, że część opozycjonistów wspierających strajki stoczniowców w 1980 i 1988 r. opuściło ich, znalazło się więc poza Stocznią, kolebką Solidarności, czyli tam "gdzie stało ZOMO". Robotnicy (w słowniku czerskiej żulii "gnoje robotnicy") uznali, że ich w III RP zdradzili. W momencie, gdy Kaczyński te słowa wypowiadał, ja też fizycznie znajdowałem się z "tam, gdzie stało ZOMO", bo nie było mnie na terenie Stoczni, a jednak nie czułem się nimi obrażony. Mogli się bowiem nimi poczuć dotknięci jedynie ci, którzy sprzymierzyli się z ludźmi rządzącymi w PRL pod osłoną ZOMO. Tacy, którzy jak Michnik, szef Wrońskiego, uważają za "ludzi honoru" szefów ZOMO, czyli Jaruzelskiego i Kiszczaka. To przecież jest "oczywista oczywistość", czyli pewnik (słynny XVII-wieczny pamiętnikarz Jan Chryzonstom Pasek" używa w tym kontekście łacińskiego słowa "axioma"). Zachodzę w głowę, dlaczego czerski cyngiel uważa za obraźliwe nazwanie Kopacz "Urbanem w spódnicy"?! Nie może przecież mu chodzić o porównanie jej do Jerzego Urbana, wielkiego przyjaciela Michnika (obaj wypili już wspólnie morze wódki)! Urban, obok Jaruzelskiego i Kiszczaka, przyczynił się w największym stopniu spośród tych, których chroniło ZOMO, do zawarcia porozumienia przy "okrągłym stole" i dlatego niewątpliwie należy mu się tytuł jednego z Ojców Założycieli III RP! Gdyby to więc o redaktora naczelnego "NIE" chodziło Wrońskiemu, to za równie obraźliwe musiałby on uznać nazwanie pani Kopacz "Michnikiem w spódnicy" albo "Wałęsą w spódnicy", bo przecież "wódz naczelny" wraz z "gnojem robotnikiem" też są takimi Ojcami Założycielami III RP! Zatem zapewne chodzi Wrońskiemu o to, że zaszczytne z punktu widzenia chwalców III RP określenie "Urban w spódnicy" ma charakter "seksistowski", zwraca uwagę na płeć pani premier. To jest przez genderystowską żulię z Czerskiej uważane za obraźliwe! A może chodzi mu wyłącznie o to, że Kaczyński źle opisał strój pani premier i powiedział "Urban w spódnicy", zamiast "Urban w żakiecie"? Wrońskiemu mogło chodzić o to, że Kaczyński sugeruje, iż od pasa w górę jest ona goła! Proszę się nie śmiać! Mógł tak zrozumieć słowa byłego premiera, bo przecież to jest kretyn! Wroński jest ostatnim, który ma prawo wcielać się w rolę językowego "arbitra elegantiarum". Obraca się bowiem na co dzień w kręgu osób używających przekleństw i przezwisk, sam też ich językiem mówi i innego nie rozumie. Z taką żulią, jaka kręci się w zaułku przy Czerskiej, nie da się rozmawiać "językiem 'żoliborskiej inteligencji'". Trzeba do niej mówić "językiem ulicy i to raczej podrzędnego zaułka". Właśnie z tego powodu w niektórych moich tekstach dotyczących prominentnych ludzi z czerskiego "salonu", czyli "etosowego zaułka", padają słowa mocne, w tym uważane przez językoznawców za wulgarne (tak było choćby w mojej ostatniej notce, której "bohaterem" był Wojciech Czuchnowski). Zdaję sobie sprawę z tego, że większość moich Czytelników te dosadne określenia rażą, bo ludzie prawicy są ludźmi kulturalnymi. Zapewniam, że ja również czuję dyskomfort najpierw je pisząc, a później czytając, jednak czuję się zmuszony ich czasami używać w swoich tekstach, gdyż z żulią trzeba rozmawiać jej językiem. Inaczej niczego nie zrozumie. Jeśli więc ktoś jest kretynem, to trzeba tego słowa w stosunku do niego użyć, bo formy zawoalowanej nie pojmie. No i właśnie z tego powodu takimi dosadnymi, ale za to powszechnie zrozumiałymi terminami, "salonowców" z czerskiego zaułka muszę czasami określać. Ale kiedy jest im za co dziękować, to - jak przystało na dobrze wychowanego człowieka - zawsze im za to dziękuję. I dlatego na zakończenie tego tekstu wyrażam wdzięczność temu kretynowi Wrońskiemu, że dał mi sposobność wyjaśnienia, dlaczego czasami używam dosadnych epitetów i zwrotów!
Domyślny avatar

molasy

10 years 10 months temu

Ciekawostka. Już po opublikowaniu przeze mnie powyższego artykułu, Wroński zmienił swój komentarz. Wyrzucił z niego zarzut, że premier Kaczyński "wyzywał przez ZOMO" i sformułowanie o "języku 'żoliborskiej inteligencji'". Skupił się na podkreślaniu, że lider opozycji "dostosował swój język do poziomu ulicy, a raczej ciemnego zaułka". Czuć w tym komentarzu strach czerskiej żulii przed zapowiadaną na 13 grudnia demonstracją PiS. Tekst Wrońskiego wpisuje się niewątpliwie w powyborczą, aktualnie obowiązującą linię propagandowego zwalczania PiS i straszenia nim Polaków w mediach GWnianego nurtu: Sfrustrowany Kaczyński znalazł podczas wyborów pretekst, żeby wyprowadzić z ciemnego zaułka moherowy motłoch na ulice i podpalić Polskę. Zob: http://wyborcza.pl/1,75968,17…
tumry

tumry

10 years 10 months temu

Nie rozumiem, dlaczego przywiązuje się jakąkolwiek wagę do głosu zabieranego przez miernoty i łgarzy. (G)eszeft (W)ykidajły słynął i słynie z tego, że łże ile tylko dusze jego redaktorów zapragną. Do takiej kategorii zalicza się z całą pewnością łajno zwane Wrońskim. On załgał nawet kielecko-ubecki pogrom Żydów, co stało się inspiracją dla innego łajdaka - Grossa Jana Tadeusza - który w oparciu o podobny paradygmat, sporządził bzdurę i kalumnię w sprawie wymyślonej roli Polaków w jedwabniejskiej ohydzie.