Trwa odgrywana przez rząd Donalda Tuska farsa ze składaniem protestów przeciwko emisji niemieckiego filmu „Nasze matki, nasi ojcowie”, w którym żołnierze AK oraz polscy chłopi zostali pokazani jako zajadli antysemici. Do ambasadora w Berlinie dołączył jego odpowiednik Waszyngtonie, więc postanowiłem uzupełnić to, co napisałem o tym w poprzedniej notce (http://blogpress.pl/node/16345).
Ambasador Ryszard Schnepf zwrócił się do Music Box Films, amerykańskiego dystrybutora antypolskiego filmu, z apelem o rezygnację z rozpowszechniania go na terenie USA. Uzasadniał to tym, że „film wyprodukowany przez niemiecką telewizję ZDF pokazuje "wybiórczy, oparty na stereotypach, a ponad wszystko boleśnie krzywdzący" wizerunek żołnierzy Armii Krajowej, którzy walczyli z niemieckim okupantem.” (http://wpolityce.pl/wydarzenia/51249-ambasada-rp-…). Schnepf napisał w liście: „Przedstawiona w filmie wizja polskiego ruchu oporu z pewnością nie służy prawdzie. Wyeksponowanie antysemityzmu, a pominięcie innych informacji może prowadzić do negacji wkładu polskiego ruchu oporu w zwycięstwo aliantów nad Niemcami, (...) a w świadomości niezorientowanych widzów może prowadzić nawet do rozmycia odpowiedzialności za Holokaust.”
Zapewne niejednemu z czytelników nasunęły się do głowy takie pytania: „O co temu Molasemu chodzi? Dlaczego czepia się tego, co napisał ambasador rządu Polski? Komu on służy?”. Zatem wyjaśniam.
Protesty ambasadorów rządu Tuska w Berlinie, Waszyngtonie, a w przyszłości w stolicach innych państw na całym świecie, są kiepską farsą odgrywaną w celu uspokojenia polskiej opinii publicznej, oburzonej oszczerstwami pod adresem Polaków w filmie nakręconym przez niemiecką telewizję państwową ZDF, bo znieważające nasz naród sceny są opowiedzianymi filmowym językiem ilustracjami tego, co znajduje się w książce „Inferno of choices”, rozpowszechnianej za granicą przez resort Radka Sikorskiego, w publikacjach pracowników Polskiej Akademii Nauk, która jest finansowana pieniędzmi pochodzącymi z rządowej kasy oraz w tekstach autorów z kręgu prorządowej „Gazety Wyborczej”. Nie wierzę, że rządząca ekipa nie zdawała sobie sprawy z tego, do czego doprowadzi prezentowanie na świecie jedynie żydowskiej wersji historii stosunków polsko-żydowskich podczas II wojny światowej. Zatem protestowanie teraz, gdy „mleko się już rozlało”, jest zwykłą kpiną z myślących Polaków (szkoda, że jest ich bardzo mało). Gdzie był Schnepf, gdy Ministerstwo Spraw Zagranicznych zamawiało materiały do książki „Inferno of choices” w Centrum Badań nad Holocaustem PAN, które prof. Bogusław Wolniewicz nazwał „centralną wytwórnią antypolskich oszczerstw”? Dlaczego zamieściło w niej jedynie takie teksty, w których Polacy są przedstawieni w złym świetle, jako antysemici, denuncjatorzy ukrywających się Żydów, grabieżcy i mordercy? Dlaczego nie zamieszczono w nich materiałów o przyczynach konfliktów polsko-żydowskich, w szczególności o kolaboracji Żydów z Sowietami podczas okupacji naszych wschodnich kresów w l. 1939-41? Dlaczego nie zamieszczono w nim choćby jednego opracowania na temat ratowania Żydów przez polskich Sprawiedliwych? Czemu dopiero teraz Schnepf pisze, że „jako ambasador Polski, jako historyk, ale także jako syn osób, które ratowały Żydów z warszawskiego getta, stanowczo protestuję przeciwko takiej wizji historii”? Teraz to sobie może Pan protestować. Nic to nie zmieni i film obejrzą setki milionów ludzi na całym świecie (w Niemczech oglądało go 21 mln widzów).
Takie samo pytanie mam do Władysława Bartoszewskiego, pełnomocnika premiera Tuska ds. dialogu międzynarodowego, który w wywiadzie dla rozgłośni Deutschlandfunk zarzucił twórcom filmu "Nasze matki, nasi ojcowie" zły dobór konsultantów. "Gdyby mnie spytano, wymieniłbym kilka nazwisk znanych niemieckich profesorów, którzy (przedstawiliby temat) w sposób obiektywny" - powiedział Bartoszewski. No to szkoda, że wcześniej nie przedstawił Radkowi Sikorskiemu nazwisk polskich historyków, którzy przedstawiliby temat stosunków polsko-żydowskich podczas II wojny światowej w sposób obiektywny. Dlaczego nie protestował, gdy w książce "Inferno of choices" znalazła się wyłącznie wersja strony żydowskiej?
W szczerość tych protestów członków rządzącego w Polsce obozu uwierzę wtedy, gdy wystąpią w obronie prof. Krzysztofa Jasiewicza, najwybitniejszego znawcy stosunków polsko-żydowskich w Polsce i pewnie na całym świecie, na którego banda żydowskich i filosemickich naukowców oraz publicystów (znalazł się wśród nich również Bartoszewski!) napadła za jego wywiad opublikowany w „Focus Historia Extra”, w którym powiedział m.in. o tej antypolskiej zgrai: „W nauce należy odrzucić empatię, sympatię czy antypatię, a skoncentrować się na faktach oraz niezbywalnym prawie do ich różnych interpretacji. Ludzi, którzy używają słów „antysemita”, „antysemicki”, należy traktować jak ludzi niegodnych debaty, którzy usiłują niszczyć innych, gdy brakuje argumentów merytorycznych. To oni tworzą mowę nienawiści. Prawdziwym nieszczęściem są nawiedzeni – a przeważnie tylko tacy są – badacze żydowscy, którzy nie dążą do opisania takiej czy innej rzeczywistości, lecz piszą pod z góry założoną tezę. A mówiąc bez ogródek – zwyczajnie i świadomie rozmijają się z prawdą.(…)
Warto jeszcze dopowiedzieć, że poprawa stosunków polsko-żydowskich wymaga prowadzenia równolegle dwóch wątków, także stosunku Żydów do Polaków i Państwa Polskiego. To nie jest jednostronny proces polegający na epatowaniu polskimi zbrodniami, przy jednoczesnym blokowaniu przedostawania się wiedzy o zbrodniach Żydów na Polakach. Jeszcze przed II wojną w okresie Wielkiej Czystki w ZSRR zamordowano 111 tys. Polaków, głównie na Białorusi i Ukrainie. Na tej pierwszej Żydzi stanowili ponad połowę wszystkich funkcjonariuszy NKWD, na tej drugiej aż dwie trzecie (według oficjalnych danych). Nie ma więc możliwości, by nie wzięli w tej zbrodni udziału, nie wspomnę o okresie 1939-1941, bo nie chcę być oblany fekaliami.
Jest też problem badaczy żydowskich, którzy ukrywają, że są Żydami, i udają, że są np. Polakami, Francuzami czy Węgra¬mi. Oni często świadomie fałszują historię i biją się w piersi w imieniu Polaków, Francuzów czy Węgrów, przepraszając siebie za wyolbrzymione przez siebie zbrodnie i inne przewinienia.(…)
Mam wrażenie, że człowiek w miarę wykształcony i średnio bystry zorientuje się, że niekoniecznie relacja żydowska jest prawdziwa Że wywód badacza żydowskiego nie zawsze jest mądrzejszy. I że jeśli jakiś badacz nie podziela tego poglądu, to wcale nie musi być antysemitą pozbawionym empatii.
Grupę badaczy nieżydowskich, która się identyfikuje z etosem żydowskim, złośliwie nazwałbym ludźmi intelektualnie ułomnymi. Często jest to spowodowane manierą stosowania nadmiernego krytycyzmu w sto¬sunku do rodaków, przy bezkrytycznym stosunku do dywagacji żydowskich, z nadzieją, że to pomoże im w karierze. Ja bym wybrał Polskę.” (http://gazetawarszawska.com/2013/04/05/zydzi-byli…) Pod listem potępiającym polskiego profesora za to, że ośmielił się skrytykować żydowskich oraz filosemickich naukowców podpisał się też Bartoszewski (ciekawe czy w imieniu rządu Tuska?), który postępując w ten sposób nie wybrał Polski. Natomiast Pan, Panie ambasadorze Schnepf, jeszcze może Polskę wybrać i wystąpić w obronie prof. Jasiewicza, którego PAN zamierza ukarać za jego wypowiedź!
Nie kieruję powyższego apelu do ministra Michała Boniego, czołowego przedstawiciela ekipy Tuska, bo on zamiast Polski wybrał Brukselę, ponoć „ze względów rodzinnych” (http://wpolityce.pl/wydarzenia/51251-minister-bon…). Może Boni ucieka z Warszawy do Brukseli przed swą byłą żoną, Barbarą Engelking, dyrektorką „centralnej wytwórni antypolskich oszczerstw” czyli Centrum Badań nad Holocaustem PAN? Nie znam przyczyny ich rozwodu, ale nie wykluczam, że robiła mu ona piekło w domu, bo rząd nie wydał jeszcze II tomu „Inferno of choices” (nomen omen, bo „inferno” znaczy „piekło”), o czym mówiła w Radiu TOK FM 2 lata temu: „Na koniec rozmowy Barbara Engelking przyznała, że w publikacji zabrakło tekstów o zbrodniach wykonywanych bezpośrednio przez Polaków na Żydach. - Może będzie II tom, w którym powiemy, jak wiele ludzkich istnień mamy na sumieniu. Poprzez wydawanie Żydów Niemcom albo poprzez to, że sami ich mordowaliśmy” (http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/2029020,11…). Podczas tej rozmowy naukowczyni z PAN szydziła wraz z innym autorem tej antypolskiej książki, dr Janem Grabowskim, z protestów przeciwko jej wydaniu przez MSZ: „- Byłem zdumiony artykułem Cezarego Gmyza, który przytaczał wypowiedź historyka prof. Bogdana Musiała o "pedagogice wstydu". Nie miałem zielonego pojęcia, o co tu chodzi, jakiego wstydu? Czy my się mamy czegoś wstydzić? Czy zmuszamy kogoś do wstydu? W moim pojęciu, jeśli ktoś mówi tutaj o pedagogice wstydu i jeżeli poruszymy niespecjalnie wesołe, bardzo traumatyczne wydarzenia z najnowszej historii Polski, to przeciwieństwem tego będzie pedagogika bezwstydu. I pytanie jest, czy wolimy w takim razie mówić otwarcie o tym, co było, co się zdarzyło, czy bezwstydnie mówić, że było bardzo dobrze. A punktem wyjścia jest to, że w stosunkach polsko-żydowskich był fatalnie. Trudno tutaj uprawiać hurraoptymistyczną propagandę sukcesu - powiedział Jan Grabowski.
Z kolei, jak zauważyła Engelking, powiedzenie, że Polska czy MSZ ma rozpowszechniać prawdziwe, pozytywne informacje, jest tutaj bardzo trudne do zrealizowania. - Bo albo prawdziwe, albo pozytywne - dodała.” Ciekawe, czy Schnepf zgadzał się z Engelking-Boni, że informacje o stosunkach polsko-żydowskich mogą być „albo prawdziwe, albo pozytywne”. Jeśli nie, to dlaczego przeciwko wydaniu „Inferno of choices” nie protestował. Jeśli tak, to dlaczego teraz protestuje przeciwko niemieckiemu filmowi, który nie pokazuje niczego więcej, niż jest napisane w książce promowanej przez MSZ za granicą? Schnepf mógł swój protest przeciwko wydawnictwu zamówionemu przez jego szefa Radka Sikorskiego sformułować takimi samymi słowami, jak apel do amerykańskiego dystrybutora filmu „Nasze matki, nasi ojcowie”: „Wyeksponowanie antysemityzmu, a pominięcie innych informacji może prowadzić do negacji wkładu polskiego ruchu oporu w zwycięstwo aliantów nad Niemcami, (...) a w świadomości niezorientowanych czytelników może prowadzić nawet do rozmycia odpowiedzialności za Holokaust” Oczywiście słowo „widzów” „czytelników” jest użyte zamiast „widzów”.
Poruszę w tym tekście jeszcze jedną sprawę. Otóż po napisaniu poprzedniej notki wpisałem do Google’a zwrot „dziadek z Wehrmachtu”, a po zobaczeniu tego, co się po zakończeniu wyszukiwania pokazało na monitorze komputera, złapałem się za głowę. Jeśli nie wyrwałem sobie mnóstwa włosów, to jedynie dlatego, że nie ma za bardzo czego wyrywać. Okazuje się, że fajnie jest mieć dziadka z Wehrmachtu! Żeby to wykazać, zrobiono wielki program badawczy, za polskie i niemieckie pieniądze, zorganizowano mnóstwo dyskusji w liceach, stworzono specjalny portal, napisano wiele książek, artykułów i prac naukowych. Oto kilka ich tytułów czy podtytułów: „Nikt nie może odpowiadać za błędy przodków”, „Dziadek z Wehrmachtu dla licealisty to żaden obciach”, „Dziadek z Wehrmachtu wciąż na topie”, „Poznać dziadka z Wehrmachtu”, „Dziadek z Wehrmachtu nie był zdrajcą Polski”, „Mój dziadek był w Wehrmachcie”, „Kochajcie dziadków z Wehrmachtu”. Krótko mówiąc: O dziadkach z Wehrmachtu wolno mówić dobrze, albo wcale. Ci, co zgłaszają co do tego wątpliwości, muszą się z tego tłumaczyć, co im i tak nic nie pomaga w oczach ich oskarżycieli, którym przoduje „Gazeta Wyborcza”: „Kurski usiłuje się bronić: Dziadek z Wehrmachtu? To nie jest życie prywatne”.
A co się pokazuje po wpisaniu do Google’a zwrotu „dziadek z AK”? Na pierwszym miejscu wyskakuje blog „Karty z historii IV RP”, na którym zamieszczono zdjęcie posła na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej z podpisem: „Ojciec patriotyzmu genetycznego z legitymacją Światowego Związku Żołnierzy AK w rękach, osobiście prezentuje klasyczne objawy tej mutacji genetycznej”.
Nie znalazłem w internecie żadnej publikacji PAN, w której AK zostałaby przedstawiona w pozytywnym świetle. Za to są teksty, w których wojsko Polskiego Państwa Podziemnego jest oskarżane o mordy na Żydach (pisałem o nich w poprzedniej notce). Ich autorami są pracownicy Centrum Badań nad Holocaustem PAN i współautorzy „Inferno of choices”: Barbara Engelking-Boni, Jan Grabowski, Dariusz Libionka oraz Instytutu Slawistyki PAN: Elżbieta Janicka i Anna Zawadzka. Wkrótce ruszy kolejny program badawczy, kierowany przez Joanną Tokarską-Bakir z Instytutu Slawistyki PAN, w którym o udział w mordowaniu Żydów zostaną oskarżeni ci akowcy, którzy nie złożyli broni po odejściu Niemców i toczyli walkę o wolność Polski z Sowietami oraz ich pachołkami z PPR, wśród których byli niemal wszyscy polscy Żydzi, którzy przeżyli wojnę (link do mojego tekstu na ten temat: http://blogpress.pl/node/16312). Komu więc zatem służy polska z nazwy PAN?
Zastanawiam się zatem, czy słusznie dodałem do tytułu moich notek znak zapytania. Na udowodnienie tego, że fajnie jest mieć dziadka z Wehrmachtu, znalazły się pieniądze, również niemieckie. PAN udowadnia tezę, że AK była antysemicka i dostaje na to środki z fundacji zachodnich, również niemieckich. Natomiast IPN, który obiektywnie opisuje historię AK, utracił siedzibę, boryka się z brakiem środków i może być nawet zlikwidowany, jeśli do władzy dojdzie Ruch Palikota i SLD. To smutne, ale wygląda na to, że w III RP rzeczywiście lepiej mieć dziadka z „rycerskiego” Wehrmachtu, niż z „antysemickiej” AK!
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 1028 widoków
molasy
@ tumry
PO-googlowany "Dziadek z Wehrmachtu"
Zbytnio rozdmuchano wiadomość z dziadkiem
Moherowy beret
Wodzirej