Rząd Donalda Tuska, który od 2 lat rozpowszechnia za granicą antypolską książkę „Inferno of choices” udowadniającą tezę, że Polacy są współwinni holokaustu, nakazał ambasadorowi w Berlinie złożyć protest przeciwko emisji przez niemiecką publiczną telewizję ZDF serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”, w którym żołnierze AK zostali pokazani jako prymitywni antysemici. Nie można tego kroku nazwać inaczej niż propagandową farsą, odegraną w celu uspokojenia polskiej opinii publicznej, oburzonej tymi oszczerstwami, bo znieważające nasz naród sceny są opowiedzianymi filmowym językiem ilustracjami tego, co znajduje się w licznych publikacjach pracowników Polskiej Akademii Nauk, która jest przecież przez tenże rząd finansowana. Największe „zasługi” w opisywaniu rzekomej odpowiedzialności Polaków za zagładę Żydów ma Centrum Badań nad Holocaustem PAN, kierowane przez Barbarę Engelking-Boni, żonę ministra Michała Boniego. Ta mianowana w połowie marca tego roku profesorem socjolog jest redaktorką oraz współautorką wspomnianej wyżej antypolskiej książki „Inferno of choices”, która jest wyborem publikacji żydowskich i filosemickich pracowników PAN na temat stosunków polsko-żydowskich podczas II wojny światowej. Nie pokazuje ona w ogóle polskiego punktu widzenia na te sprawy.
W proteście złożonym w imieniu rządu Tuska napisano: „Polska Armia Krajowa oraz większość Polaków została przedstawiona w serialu jako ludzie pod wpływem ciemnego antysemityzmu, niemal nieróżniący się od niemieckich nazistów oraz opanowani przez chciwość, co prowadziło do popełniania przez nich najpodlejszych czynów.” Nie oglądałem tego serialu, ale z jego opisów dowiedziałem się, że ambasador się pomylił, bo przedstawiono w nim losy „sympatycznych młodych ludzi, podchodzących z dystansem do narodowosocjalistycznej ideologii”. Filmowi bohaterowie nie są więc wcale nazistami, lecz uwikłanymi wbrew swej woli w wojnę porządnymi Niemcami, kochającymi Żydów (albo kochającymi się z Żydami, bo jedna z bohaterek ma chłopaka żydowskiego pochodzenia), którzy nosząc mundury Wehrmachtu stoją znacznie wyżej kulturalnie i moralnie niż prymitywni, antysemiccy żołnierze AK. Oto skrótowy opis treści filmu: „Trzyczęściowy film "Nasze matki, nasi ojcowie" został wyemitowany między 17 a 20 marca. Autorzy pokazali II wojnę światową - od niemieckiego ataku na ZSRR w czerwcu 1941 roku do kapitulacji Niemiec - przez pryzmat losów pięciorga młodych Niemców z Berlina: oficera Wehrmachtu Wilhelma, jego również powołanego do wojska młodszego brata Friedhelma, zakochanej w Wilhelmie pielęgniarki Charlotte, marzącej o karierze piosenkarki Grety oraz jej chłopaka - Żyda Viktora.
Właśnie historia Viktora, który ucieka z transportu do Auschwitz i przyłącza się do oddziału AK, stała się dla twórców filmu pretekstem do pokazania polskich partyzantów i polskiego społeczeństwa jako zdeklarowanych antysemitów. Viktor, pomimo wykazanej wielokrotnie odwagi w walce z Niemcami, zostaje usunięty z oddziału, gdy wychodzi na jaw, że jest Żydem. Wcześniej partyzanci zatrzymują po walce niemiecki pociąg, lecz gdy okazuje się, że przewożeni są nim Żydzi z obozu koncentracyjnego, zostawiają wagony zamknięte, wydając więźniów na pastwę Niemców.” (http://wpolityce.pl/wydarzenia/51129-21-milionow-…)
Oto opisy niektórych scen tego filmu z innego artykułu: „Polscy chłopi na Lubelszczyźnie gotowi są sprzedać żywność partyzantom z AK tylko wtedy, jeśli w oddziale nie ma Żydów. Dowódca zapewnia, że Żydzi wydzielają specyficzny zapach i natychmiast zostaliby rozpoznani. Inny partyzant zapowiada: „Utopimy Żydów jak koty”. Akowcy atakują niemiecki transport kolejowy, wybijają załogę. Mają nadzieję zdobyć żywność. W bydlęcym wagonie są jednak ludzie wiezieni do obozu. Dowódca, człowiek zresztą dzielny, patrzy przez chwilę z obrzydzeniem. Zamyka wagon. Nie zamierza uwolnić przeznaczonych na śmierć. Padają słowa: „Większość z nich to Żydzi. A Żydzi są tak samo parszywi jak komuniści czy Ruscy. Lepsi martwi niż żywi”.(…) Partyzanci wyglądają karykaturalnie – jak zbóje z lasu, w cywilno-wojskowych strojach (akowcy walczyli przeważnie w cywilu). To Viktor uwalnia Żydów z bydlęcego wagonu, tym samym demaskując się w oczach partyzantów. Pod naciskiem swoich dowódca akowców musi usunąć Żyda. Wspaniałomyślnie jednak nie zabija Viktora, lecz zostawia mu pistolet i wypędza z oddziału ze słowami: „Więcej dla ciebie uczynić nie mogę”.” (http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/akowcy…)
Z tych skrótowych opisów wynika, że jest to brednia nad bredniami. Przede wszystkim w okresie, gdy berliński Żyd uciekł z transportu do Auschwitz (1942 r. lub początek 1943 r.), w lasach środkowej Polski nie było bojowych oddziałów AK, o czym twórcy filmu wiedzieli od prof. Bogdana Musiała (http://wpolityce.pl/artykuly/51001-w-tygodniku-si…). Z tego powodu nie mogła się zdarzyć scena z Żydami zamykanymi z powrotem z wagonach kolejowych. Byłaby to też czynność kompletnie irracjonalna, bo przecież ci Żydzi bez pomocy Polaków i tak by zostali schwytani przez Niemców, a w pościg za nimi musiałoby się zaangażować wojsko niemieckie, co ułatwiłoby partyzantom przegrupowanie swych sił. Poza tym, gdyby nawet jakiś oddział AK napadał w 1942 r. na pociągi, to w jaki sposób Viktor mógł w ogóle się w nim znaleźć, skoro nie ujawnił, że jest Żydem? Przecież nie mógł udawać Polaka, bo z pewnością jako mieszkaniec Berlina biegle po polsku nie mówił. Z tego wynika, że akowcy traktowali go jako Niemca. Niemiec w oddziale AK? Może polscy partyzanci przyjęli go, bo myśleli, że jest to dziadek przyszłego premiera Polski (proszę nie mylić z „polskim premierem”!) Donalda Tuska, który zbiegł do lasu z Wehrmachtu?
Proszę uważnie przeczytać ten fragment wypowiedzi prof. Musiała dla tygodnika „Sieci”: „Byłem naprawdę w szoku, kiedy zobaczyłem obrazy z polskiej wsi okresu wojny. Czy może pan sobie wyobrazić, że polscy chłopi za okupacji według tego filmu mają tak na oko ze 120 kg wagi, są tłuści, podstępni i z karabinami ganiają za tymi biednymi uciekinierami żydowskimi? Więc mówię tym ludziom z ZDF: „Rany boskie! Ludzie kochani! Gdzie wy takie rzeczy widzieliście! Kto wam to podsunął?!”. Oczywiście na to pytanie nie odpowiedzieli. Muszę podkreślić, że nie rozmawiałem z reżyserami filmu, tylko z pracownikami telewizji.” Czego nie powiedzieli oni, powiem ja. Twórcy filmu zaczerpnęli „wiedzę” o prześladowaniach Żydów przez polskich chłopów z wydawnictw Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy Polskiej Akademii Nauk, które prof. Bogusław Wolniewicz nazwał „centralną wytwórnią antypolskich oszczerstw”: „W latach 2007-2010 Centrum realizowało „program badawczy” o nazwie „Ludność wiejska w GG wobec Zagłady i ukrywania się Żydów 1942-1945”, finansowany przez The Rotschild Foundation Europe, Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego RP, oraz Conference on Jewish Material Claims against Germany. Owocem są trzy książki wydane w 2011 roku przez Centrum. Ich tytuły mówią za siebie: B. Engelking „‘Jest taki piękny, słoneczny dzień …’: Losy Żydów szukających ratunku na wsi polskiej 1942-1945”; J. Grabowski „Judenjagd: polowanie na Żydów 1942-1945”; praca zbiorowa (red. B. Engelking) „Zarys krajobrazu: Wieś polska wobec zagłady Żydów 1942-1945”. Trzeba do nich dodać także „Złote żniwa” J. T. Grossa, też 2011, któremu Centrum służy za zaplecze i legitymację. (http://www.bibula.com/?p=50105P). W innym miejscu swego tekstu prof. Wolniewicz wymienił inną antypolską książkę, która jest źródłem wiedzy zachodnich profesorów o stosunkach polsko-żydowskich podczas II wojny światowej: „Parlament Europejski nagrodził książkę Anny Bikont „My z Jedwabnego” nagrodą 2011 roku, uznawszy, że ten nikczemny paszkwil na Polskę „promuje europejskie wartości”. Przekład francuski La Crime et la Silence: Jedwabne 1941 ukazał się rok temu w Paryżu, wkrótce ma się ukazać angielski. Jak widzimy, szkalowanie Polski wchodzi już do zestawu „europejskich wartości”. Ja zaś po raz trzeci wskazuję jako źródło wiedzy Niemców o stosunkach polsko-żydowskich podczas II wojny światowej rozpowszechnianą za granicą przez resort Radka Sikorskiego książkę „Inferno of choices”. I nie tylko rozpowszechnianą, ale także przez antypolskie władze Polski zamówioną, o czym mówiła żona innego ministra rządu Tuska Barbara Engelking-Boni: „Zwrócono się do nas z prośbą o zgodę na przetłumaczenie na język angielski naszych tekstów plus sugestie dotyczące wyboru dokumentów. Prowadziliśmy przy tym rozmaite dyskusje (…). Ja np. obstawałam szczególnie przy drugim wydaniu, żeby w tej książce znalazł się mój tekst nie o donosach, ale o mordowaniu i wydawaniu Żydów, który jest znacznie bardziej reprezentatywny dla tego, co się w Polsce działo, jest ważniejszy i bardziej doniosły. Niemniej to już było za dużo i dlatego znalazł się tekst o donosach, a donosy to już jest pryszcz.” Skoro „donosy to pryszcz”, to nie ma żadnych powodów, żeby ambasador rządu Tuska protestował przeciwko temu, że w niemieckim filmie polscy chłopi i żołnierze AK niepochlebnie wyrażali się o Żydach. Czy takie przypadki się nie zdarzały?
Nic więc dziwnego, że telewizja ZDF nie usunęła scen, które nie podobały się prof. Musiałowi: „Ci, z którymi rozmawiałem, zachowywali się rozsądnie. Takie przynajmniej sprawiali wrażenie. Powiedzieli, że to uwzględnią. Później okazało się, iż tego nie uwzględnili. Wydawało mi się, że przeprowadzili ze mną długi wywiad, ale w konsekwencji wygląda na to, iż to, co im nie pasowało, po prostu wycięli. Dali za to głos historykowi niemieckiemu Chistianowi Hartmannowi. Ale niestety on w ogóle nie zajmuje się ani Wschodem, ani tamtymi czasami na ziemiach podbitych przez Niemcy. Jest wysokiej klasy specjalistą od historii Wehrmachtu, jednak już na pewno nie od stosunków ludnościowych na tych terenach. A to on postawił np. tezę, że polskie oddziały nacjonalistyczne pomagały w ściganiu i eksterminacji Żydów. I te słowa padły w filmie dokumentalnym wyświetlanym po obrazie fabularnym. Moich wyjaśnień nie dopuścili w ogóle.”
Jeśli twórcy filmu, zgodnie z sugestiami prof. Musiała, niektóre sceny wycięli, a inne zostawili, to znaczy, że niemiecki profesor wskazał im źródła, uzasadniające ich umieszczenie w scenariuszu. I są to z pewnością książki napisane przez pracowników naukowych PAN oraz innych instytucji finansowanych przez rząd Tuska z naszych kieszeni. Zresztą przekonamy się o tym w czerwcu, podczas dyskusji, którą ZDF postanowiła zorganizować w celu odparcia polskich zarzutów wobec jej filmu.
Gdybym obejrzał film „Nasze matki, nasi ojcowie” i miał tydzień wolnego czasu na siedzenie w bibliotekach, to z pewnością znalazłbym źródła wszystkich scen, w których pokazano Polaków jako antysemitów. Ganianie z kosami i karabinami za wychudzonymi Żydami przez tłustych polskich chłopów zostało opisane z pewnością w książkach, których tytuły podał prof. Wolniewicz. Oto co o ich treści mówi jeden z pracowników PAN: „Petelewicz, który prowadził badania w Świętokrzyskiem uważa, że przedstawicielami władzy, z którą kontaktowali się ci, którzy Żydów ukrywali bądź ich wydawali, byli przede wszystkim sołtysi, strażnicy wiejscy, strażacy i policjanci granatowi. "Dopiero na końcu tego łańcucha znajdowali się Niemcy. Ludność wiejska była niekiedy wciągana w obławy na Żydów z nagonką idącą przez las, organizowane niekiedy przez Niemców, ale z reguły - przez sołtysów i granatową policję" - mówił Petelewicz. "W mieście raczej wydawano Żydów w ręce niemieckie, a nie zabijano, choćby dlatego, że pojawiał się problem, co zrobić z ciałem. Tego problemu nie było na wsi. Tam zawiadomieni przez donosiciela granatowi policjanci przyjeżdżali, dokonywali egzekucji, ciała zakopywano, a Niemcy nigdy się o tym nie dowiadywali. Łupy były do podziału między policją a wieśniakami. W dodatku granatowa policja uważała, że wykonuje pożyteczną działalność ochrony wioski, na którą być może spadłyby represje, gdyby Niemcy dowiedzieli się o ukrywających się tam Żydach.” (http://dzieje.pl/content/skala-przemocy-polak%C3%…). Zatem polscy chłopi polowali na Żydów bez udziału Niemców, którzy nawet o tym nie wiedzieli.
Jednym z badaczy uczestniczących w tym programie naukowym był dr Dariusz Libionka, który oprócz etatu w PAN ma posadę dyrektora Muzeum na Majdanku, a ponadto jest redaktorem wydawanego przez PAN periodyku „Zagłada Żydów. Studia i Materiały”, ukazującego się także w wersji angielskiej. Pisał on m.in. o „działaniach AK i Delegatury Rządu na rzecz obozów pracy na Lubelszczyźnie” (taki sam scharakteryzował treść swych tekstów w autoreferacie z wnioskiem habilitacyjnym http://www.isppan.waw.pl/subpage/radanaukowa/sub/…). Libionka chwali się też w tej prezentacji swoich „osiągnięć” naukowych, że wykonywał „rekonstrukcje przypadków mordów na
ukrywających się Żydach dokonywanych przez członków lokalnych struktur Narodowej
Organizacji Wojskowej, Narodowych Sił Zbrojnych, Armii Krajowej na Lubelszczyźnie i
Kielecczyźnie”. Przypomnę, że scena wyrzucenia Viktora z oddziału AK miała miejsce na Lubelszczyźnie. Libionka jest także autorem referatu „Berkom Joselewiczom już dziękujemy. Uwagi do eseju Marii Janion”, w którym zarzucił AK, że nie przyjmowała Żydów do swoich szeregów.
W badaniach uczestniczył również dr Jan Grabowski, współautor promowanej w Niemczech przez polskie MSZ książki „Inferno of choices”: „Badacze podkreślają, że udokumentowany jest udział przedstawicieli wszystkich formacji polskiego podziemia w prześladowaniu Żydów - angażowali się w ten proceder zarówno żołnierze Narodowych Sił Zbrojnych, jak Armii Krajowej, Batalionów Chłopskich czy Gwardii i Armii Ludowej. "Generalizować nie można, ale powstaje pytanie, na ile te informacje mogą zmienić mit pięknej karty polskiego podziemia” – powiedział Grabowski.”
A oto fragment książki Anny Bikont „My z Jedwabnego:
„Awigdor Kochaw, który jako kilkunastolatek uciekł, kiedy pędzono go do jedwabieńskiej stodoły, doczekał końca wojny, udając Polaka. Wynajmował się do pracy u chłopów, blisko pruskiej granicy. Jednego razu - był już rok 1944 - natknął się na oddział Armii Krajowej, który stacjonował u jednego z gospodarzy. Pierwszy raz wtedy usłyszał nazwę tej formacji.
- Niektórzy byli antysemitami - opowiadał mi, gdy rozmawiałam z nim w Izraelu - ale nie mieli w sobie tej nienawiści, jaką znałem z moich stron. Tylko jeden opowiadał, jak zabił jakichś Żydów. Reszta naśmiewała się tylko z Żydów i śpiewała antysemickie piosenki.
Kiedy w Radziłowie rozmawiałem z pewnym starszym mieszkańcem, wyciągnął ze swej biblioteczki książkę ''Aby pamięć nie zginęła'' Jana Orzechowskiego o działalności AK w tym regionie. Były tam zdjęcia i biogramy lokalnych bohaterów. Znałam kilka z tych nazwisk. Z kart książki o polskich patriotach patrzyły na mnie twarze morderców.(…)
Na tym terenie zresztą wszystkie organizacje podziemne tolerowały w swoich szeregach ludzi mających na sumieniu mordowanie Żydów. Różnica zdaje się polegać na tym, że do NSZ w tym rejonie za nic nie przyjęliby takiego, co Żydom pomagał, gdy tymczasem AK przyjęło także Stanisława Ramotowskiego, który ukrywał swoją żydowską żonę.
Awigdor Kochaw po wojnie spotkał Żyda, który tak jak on udawał Polaka i był w oddziale AK. Opowiedział Kochawowi, że gdy było już słychać sowieckie armaty, żołnierzom z jego oddziałów oświadczono, że będą teraz czyścić Polskę z komunistów i Żydów. Ktoś doniósł, że na bagnach koło Biebrzy ukrywają się Żydzi; zaraz tam pojechali, znaleźli bunkier, wrzucili granaty, wykurzyli wszystkich. Kazali wykopać dół, rozstrzelali również rannych. Zapamiętał, jak wyglądali ci Żydzi: wysocy blondyni, z wąsami, a wśród nich jeden niewysoki, czarniawy. To jemu kazali wszystkich zasypać i potem go zastrzelili. Kochaw w opowieści spotkanego po wojnie Żyda rozpoznał bunkier, w którym sam krótko przebywał, i Zajmana, jedynego ciemnego wśród jego blond kuzynów Zacharewiczów.
Kilkakrotnie usłyszałam relacje o tym, jak to po wojnie spotykali się koledzy z AK i zmawiali się w sprawie dobijania ocalałych Żydów. Najgłośniejsze w tych stronach było zamordowanie Mordechaja Dorogoja, szewca z Radziłowa, i jego syna Akiwy, zwanego Ickiem, kiedy tylko w styczniu 1945 r. wyszli w ukrycia. Zabił ich Antoni Kosmaczewski, jeden z morderców z 7 lipca 1941 r. Po wojnie podczas procesu zeznawał: ''Udałem się do dowódcy kompanii, gdyż należałem do nielegalnej organizacji AK, pytając, co zrobić z tymi Żydami''; jak twierdził, otrzymał zgodę na ich zabicie.
Co myśleć o wyjaśnieniach oskarżonego, który za dokonany przez siebie mord czyni współodpowiedzialnym swego dowódcę z AK? Pierwszy odruch - nie dać wiary, że AK miało z tym cokolwiek wspólnego, i uznać, że był bity w śledztwie. Ale istnieje dokument, ''Meldunek likwidacyjny za miesiąc luty 1945'': ''Data zlikwidowania: 28 I 1945; Kto dokonał likwidacji i w jaki sposób: Patrol AK; Nazwisko i imię zlikwidowanego oraz miejsce zamieszkania: Dorogoj Mord[e]chaj, Radziłów''. Drugi, identyczny meldunek dotyczy Dorogoja Icka. Dokumenty podpisali: porucznik Franciszek Warzyński ''Wawer'' i major Jan Tabortowski ''Bruzda''. Obaj to legendarni bohaterowie tamtych stron.” (http://bialystok.gazeta.pl/bialystok/2029020,9071…) Proszę zwrócić uwagę na to, że w cytowanym tekście pojawia się motyw Żyda ukrywającego swą narodowość w oddziale AK, co dowodzi, że to właśnie książka Bikont była bezpośrednią inspiracją dla twórców niemieckiego filmu.
Antypolscy naukowcy z Żydowskiego Instytutu Historycznego oraz PAN, np. Anna Zawadzka z Instytutu Slawistyki, dowodzą w swoich pracach, że immamentną cechą polskiego patriotyzmu jest antysemityzm, a dochodzą do tego, stosując następujące rozumowanie. Niezbędnym elementem patriotyzmu Polaków jest antykomunizm, wszyscy antykomuniści uważają komunizm za twór żydowski (tzw. żydokomuna), więc wszyscy polscy patrioci, jako antykomuniści, są jednocześnie antysemitami. Z tego powodu patriotyczna Armia Krajowa musi być antysemicka. To dlatego pracownicy telewizji ZDF wypytywali prof. Musiała o stosunek AK do partyzantki sowieckiej („Najwięcej pytań dotyczyło sowieckiej partyzantki i stosunków pomiędzy nią a polską partyzantką”).
Z powyższych przykładów wynika, że treść niemieckiego filmu „Nasze matki, nasi ojcowie” jest oparta na tym co wytworzyła polska tylko z nazwy PAN, finansowana hojnie z naszych pieniędzy przez rząd Tuska oraz na tekstach autorów z kręgu prorządowej „Gazety Wyborczej”, kontynuujących dzieło Grossa, takich jak Anna Bikont, dla której książki organ Michnika wywalczył nagrodę w Brukseli (w jury był korespondent „GW” Tomasz Bielecki: http://niezalezna.pl/20063-oplacalo-sie-pisac-o-j…). Tak naprawdę to możemy się cieszyć, że nie znalazły się w nim sceny zabijania Żydów przez Polaków. Ponownie wróćmy do treści publikacji polskiego rządu „Inferno of choices: „Na koniec rozmowy Barbara Engelking przyznała, że w publikacji zabrakło tekstów o zbrodniach wykonywanych bezpośrednio przez Polaków na Żydach. - Może będzie II tom, w którym powiemy, jak wiele ludzkich istnień mamy na sumieniu. Poprzez wydawanie Żydów Niemcom albo poprzez to, że sami ich mordowaliśmy.” (http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/2029020,11…). Zatem jeśli w serialu ZDF nie znalazły się sceny pokazujące mordowanie Żydów przez Polaków, to pewnie dlatego, że nie ukazał się jeszcze drugi tom „Inferno of choices”. Należy się jednak spodziewać, że wkrótce zostanie on wydany i w nowym filmie nakręconym w Niemczech znajdą się sceny polskich mordów na Żydach, a rząd Tuska znowu będzie mógł złożyć przeciwko temu protest, dzięki czemu Polacy, wdzięczni za dbanie o dobry wizerunek naszego narodu za granicą, przedłużą mu w wyborach mandat na kolejną kadencję.
Stop! Trochę się w swej interpretacji wypowiedzi żony ministra Boniego zagalopowałem. Przecież ona mówi, że w II tomie „Inferno of choices” „powiemy, jak wiele ludzkich istnień mamy na sumieniu. Poprzez wydawanie Żydów Niemcom albo poprzez to, że sami ich mordowaliśmy.” A ponieważ ona jest polską Żydówką, mówi to w imieniu Żydów, którzy pomagali Niemcom w zagładzie swych rodaków! Opisał ten haniebny proceder w głośnym wywiadzie dla „Focus Historia Ekstra” profesor Krzysztof Jasiewicz (też z PAN, która ma go za jego wypowiedź ukarać), najwybitniejszy znawca w Polsce i pewnie na świecie stosunków polsko-żydowskich: „Prawdziwym nieszczęściem są nawiedzeni – a przeważnie tylko tacy są – badacze żydowscy, którzy nie dążą do opisania takiej czy innej rzeczywistości, lecz piszą pod z góry założoną tezę. A mówiąc bez ogródek – zwyczajnie i świadomie rozmijają się z prawdą.(…) Owe żydowskie bzdury i dane wzięte z sufitu o Żydach zamordowanych głównie przez polskich chłopów to właśnie projekcja zmierzająca do ukrycia największej żydowskiej tajemnicy. Otóż skala niemieckiej zbrodni była możliwa nie dzięki temu, „co się działo na obrzeżach Zagłady”, lecz tylko dzięki aktywnemu udziałowi Żydów w procesie mordowania swojego narodu. Tu kłania się bierność powszechna samych Żydów i postawy Judenratów, okrutne żydowskie policje w gettach – bo to one wyłapują, spędzają na różne Umschlagplatze i upychają w wagonach swoich sąsiadów, rodziny i przypadkowych Żydów. Wreszcie to żydowskie komanda zapędzają Żydów do komór gazowych, a potem oprawiają ich zwłoki, grzebiąc w pochwach, odbytnicach, wyrywając złote mostki i koronki.” (http://gazetawarszawska.com/2013/04/05/zydzi-byli…)
Powstaje jeszcze pytanie, po co to wszystko? Po co rząd Tuska rozpowszechnia na świecie kłamstwa o Polakach? Dlaczego wydaje książki pokazujące jedynie wytworzony przez stronę żydowską obraz stosunków polsko-żydowskich podczas II wojny światowej i po jej zakończeniu? Dlaczego rząd Polski jest antypolski? Może odpowiedź na te pytania znajduje się w tych słowach żony ministra Boniego: „Według Barbary Engelking, dopóki Holocaust nie stanie się częścią historii Polski i jest tylko własną historią Żydów, która nas nie obchodzi, przemiany w Polsce nie będą możliwe.” Nasuwa się tutaj kolejne pytanie, o jakie przemiany chodzi, ale na nie już łatwo odpowiedzieć: chodzi o tzw. „europeizację” Polski, o której bardzo często mówią premier Tusk i jego ministrowie oraz kreowany jeszcze niedawno na lidera „opozycji” przez „Gazetę Wyborczą” Janusz Palikot. A główną przeszkodą w osiągnięciu tego celu jest tradycyjny, polski, patriotyzm, taki jak np. słuchaczy Radia Maryja. I żeby go zniszczyć, marzący o posadach w Brukseli Tusk i członkowie jego gabinetu wydają książki takie jak „Inferno of choices”, inspirując w ten sposób Zachód do pisania źle o Polakach. Wiedzą bowiem, że lubimy się przeglądać w zagranicznych lustrach. Dlatego trzeba je stłuc i tym co o nas mówią za granicą przestać się przejmować.
P.S. Jeśli komuś przyszłoby do głowy nazwać mnie po przeczytaniu tej notki antysemitą to ostrzegam go, że jestem biegły w używaniu „artystycznego” języka, którym mówi się na salonach III RP (o jego używaniu przez salonową elitę dowiedziałem się przeczytawszy nazwiska pod listem popierającym używanie słowa na „ch” przez dyrektorkę Teatru 8 Dnia). Ten kto mi zarzuci antysemityzm może się uważać za nazwanego słowem na „ch” (jeśli to będzie „ta”, to oczywiście na „k”). Ponadto chciałbym wyjaśnić, że o żydowskim pochodzeniu żony ministra Boniego informuję, żeby pani dr Elżbieta Janicka (oczywiście z PAN) nie zarzuciła mi, iż przemilczając to, dopuszczam się antysemityzmu (jako dowód antysemickości Polaków uznała, że „charakterystyczne jest też, że przez 70 lat do powszechnej świadomości nie przebiła się informacja o żydowskim pochodzeniu (…) Krzysztofa Kamila Baczyńskiego.(…) Dotykamy tutaj problemu uporczywego infantylizmu polskiej kultury dominującej, która nie jest przyzwyczajona do autoanalizy i nie jest ciekawa sama siebie, nie drąży, nie krytykuje i nie próbuje przekraczać własnych tradycji. Sama się przez to wyjaławia”. Ponieważ nie chcę uchodzić za „infantylnego”, „nieprzyzwyczajonego do autoanalizy”, nieciekawego samego siebie”, „niedrążącego”, „niekrytykującego”, „niepróbującego przekraczać własnych tradycji”, „wyjaławiającego się”, więc informuję wszystkich czytelników o narodowości pani Engelking-Boni i mam nadzieję, że ta informacja „przebije się do powszechnej świadomości”. Nie nazywam jej Polką, bo pani Janicka uznałaby, że robiąc tak, stosuję wobec niej „przemoc dominującej większości”. Informacja o jej pochodzeniu jest pewna, bo pochodzi z tekstu zamieszczonego na portalu Agory gazeta.pl: http://forum.gazeta.pl/forum/w,28,1300947,,Lista_…. Mam nadzieję, że pani Janicka wybaczy mi, że nie podaję informacji o żydowskim pochodzeniu innych wymienionych w mojej notce osób, ale przecież czytelnicy mogą to sami sprawdzić na liście rozpowszechnianej przez Agorę. Przy okazji chciałbym prosić pracowników tego koncernu, który zostanie upaństwowiony, jeśli dojdzie do likwidacji OFE (mają blisko 50 proc. udziału w jego akcjonariacie), o zamieszczenie jej najnowszej wersji, bo ta, którą publikujecie jest sprzed 11 lat i nie wszystkie osoby żydowskiego pochodzenia, które są obecnie aktywne na scenie publicznej w Polsce (nie piszę „polskiej scenie publicznej”, bo zdaję sobie sprawę, że to byłby „objaw przemocy ze strony polskiej, dominującej, większości”) są na niej uwzględnione, co może doprowadzić do tego, że nie będę mógł poinformować o ich żydowskości, gdy będę o nich pisał. A to byłby uzasadniony powód do nazwania mnie antysemitą przez panią Janicką. Ponadto pojawiło w ostatnich latach w III RP sporo Żydów z wyboru, o których „coming outach” tak opowiada prof. Jasiewicz: „Szokujące … dla mnie było, gdy moja znajoma, Żydówka, zafascynowana moimi prożydowskimi wywodami, usiłowała mnie zaprosić na spotkanie, na którym – jak to ujęła – różni ludzie mówią, jak powrócili do swoich żydowskich korzeni. Stąd nietrudno wywnioskować, że moje wywody sugerowały tzw. wrażliwość żydowską, a zatem budzenie się we mnie Żyda”.
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 1794 widoki
@smutne
@ maly5
malyy5
@ Pies Baskervillów
molasy
molasy
@ Pies Baskervillów
No to przypominajmy