Istnieją przesłanki, by twierdzić, że demokracja jako system rządów powoli wyczerpuje swoje możliwości. Można się z tym nie zgadzać, ale zawsze warto mieć na uwadzę, że w historii poszczególne systemy rządów pojawiały się w wyniku wojen i niepokojów społecznych, przeżywały rozkwit, okres dekadencji i upadek.
Monarchia kiedyś wydawała się najdoskonalszym osiągnięciem ludzkości, nie ma powodów zakładać, że demokracja będzie wieczna. Moim zdaniem byłaby to nieuzasadniona pycha. Przesłanki upadku to m.in. malejąca frekwencja wyborcza. Ludzie doskonale wyczuwają, że system jest na tyle zakonserwowany, że jakiekolwiek głosowanie na partie, które należą do systemu nic nie zmienia. Głosowanie na partie populistyczne też nic nie daje, bo natychmiast po wejściu do rządów doskonale wpasowują się one w system. U nas (z pewnym uproszczeniem) można za przykład tego zjawiska przyjąć nieformalne porozumienie między populistami a elitami finansowymi (deklaratywnie zwalczanymi przez populistów). Porozumienie to zaistniało w 2007 r. na linii Lepper-Kaczmarek-Krauze. W zaistniałej sytuacji Kaczyńscy zachowali się niekonwencjonalnie, antysystemowo, ale zapłacili za to utratą realnej władzy i wściekłym atakiem systemu na siebie trwającym do dziś.
Te spostrzeżenia nie oznaczają, że jestem przeciwnikiem demokracji. Wręcz przeciwnie, demokrację popieram jako oportunista, gdyż nie jestem entuzjastą „życia w ciekawych czasach” i uczestniczenia w burzach dziejowych, które zdają się być coraz bliżej a nie dalej. [Zastrzegam, że to było zdanie na użytek dyskusji; jakby przyszło co do czego, to wolę być na barykadach niż pod łóżkiem ;) ] Dlatego chciałbym wyrazić pogląd i obawę, że panująca dziś – nie tylko w Polsce – tendencja do zacierania różnic ideologicznych, różne brednie o postpolityce, służą tylko i wyłącznie jeszcze lepszemu konserwowaniu układu władzy: Obama, Sarkozy, Tusk to mają być zdaniem medialno-biznesowo-politycznego układu ikony postpolityki. Nie będzie już walki idei, tylko ewentualnie wymiana zużytych twarzy na nowe. Dlatego chciałbym zaproponować dyskusję, w której naszymi skromnymi środkami spróbujemy nadać podziałom ideologicznym świeżość i pokazać, że walka idei może być nadal nośna i służyć politykom do prowadzenia sporów, które pozwolą na choćby częściową wymianę elit oraz działania regulacyjne, które będą ulepszać system władzy, a nie tylko go konserwować.
Jako zdeklarowany zwolennik opcji prawicowej nie odmawiam racji bytu lewicy, choćby z podstawowego, wymienionego wyżej powodu: bez sporu nie może istnieć demokracja. Celem proponowanej przeze mnie dyskusji ma być próba odejścia od współczesnej tendencji do zamazywania różnic ideologicznych. Spróbujmy tutaj określić we w miarę prostych i jasnych sformułowaniach, czym jest dla nas dziś opcja prawicowa, a czym lewicowa, oraz choćby pobieżnie zdefiniować oś sporu. Żeby rozważania były konkretne, spróbujmy też określić, które istniejące partie uważamy za prawicowe, a które za lewicowe. Ostatnie pytanie jest zasadne, bo nawet tak elementarne kwestie są dziś zamazywane. PO tworzy „front jedności narodowej”. PiS niektórzy uważają za partię lewicową ze względu na jej postulaty socjalne. W SLD trudno doszukać się idei lewicowych z wyjątkiem paru kontrowersyjnych obyczajowych pomysłów. Także na Zachodzie dziś paradoksalnie elity biznesowe częściej wspierają lewicę. To tylko kilka przykładów. Proszę o własne spostrzeżenia, a ja swój pogląd na wymienione kwestie pozwolę sobie przedstawić już w toku dyskusji, na którą liczę.
Trudny temat
Diagnoza
W polityce taktyka zwycięża ze strategią
Co rozumiemy przez elity biznesowe
Cieszę się
że temat odżył. Moim zdaniem jest to temat o podstawowym znaczeniu dla dysput politycznych. Pilna jest też sprawa wyjaśnienia genezy i dnia dzisiejszego obu podstawowych opcji, oddzielenia koniunkturalnych narzutów od ideowego jądra w poszczególnych formacjach. Teraz studiuję wpis Kirkera Mit wielkich korporacji (http://kirker-zoologiczniepra…), który dużo tu wyjaśnia. Równie ważny jest też wpis Kirkera na Forum: Wstyd własnych korzeni (http://blogpress.pl/node/446). Niedługo dopiszę kolejne własne przemyślenia z nadzieją na oddźwięk Blogpressowiczów. Teraz powtórzę to co poruszałem już kilkakrotnie pod różnymi wpisami. Moim zdaniem tzw. postpolityka to mit - szczególnie mocno propagowany przez Dziennik, który nieudolnie udaje obiektywną gazetę, a w rzeczywistości wspiera Tuska, dla którego ten mit jest obecnie najbardziej korzystny.