Prezydent suwerennej Polski

Przez Margotte , 11/12/2010 [10:20]
Rozmowa Rzeczpospolitej z profesorem Ryszardem Legutko "Rz: Czy w polskiej polityce istnieje zjawisko, które można nazwać spuścizną Lecha Kaczyńskiego? - Tak, bo to był prezydent zupełnie różny od swoich poprzedników. Lech Wałęsa był prezydentem, za którego panował straszny bałagan i działy się dziwne rzeczy. Aleksander Kwaśniewski był wyrazistym prezydentem, ale którego prezydentura stanowiła ożenek PRL z III RP, co z konieczności nie powinno ją czynić inspirującą w wolnej Polsce. Lech Kaczyński był inny pod każdym względem – personalnym, ideowym, formacyjnym itd. Nawiązywał do tradycji jeszcze przedpeerelowskiej. Miał wyraźną koncepcję państwa, ideę suwerenności, ciągłości historycznej, wyraźną koncepcję polityki zagranicznej. To było odmienne od tego, co prezentowali jego poprzednicy, i wszystko wskazuje, że też i od obecnego prezydenta. Rz: Czy te różnice można nazwać spuścizną? Może to tylko odmienność poglądów i osobowości? - To coś więcej niż odmienność. To była przemyślana intelektualna koncepcja wyrosła z refleksji nad państwem polskim i nad jego historią. Nikt z dotychczasowych prezydentów takiej koncepcji nie miał. Przekładała się ona najwyraźniej na politykę zagraniczną i politykę historyczną, lecz także miała swoje skutki w polityce społecznej. [..] Rz: Po katastrofie 10 kwietnia padło wiele zapowiedzi, że należy zinstytucjonalizować pamięć o Lechu Kaczyńskim. Np. stworzyć instytut jego imienia. Na razie nic takiego nie powstało. - To prawda, ale po drodze była kampania prezydencka, potem wakacje, następnie wybory samorządowe. Sądzę, że coś takiego powstanie, bo powinno. W czasie kampanii prezydenckiej Prawo i Sprawiedliwość starało się nie podnosić tej kwestii. Byłoby to wówczas najpewniej źle odebrane. Rzeczywiście, żyjemy w czasach wielkiego cynizmu, gdzie w każdej deklaracji szuka się niskich intencji. Ale to dziedzictwo jest i powinno zostać zinstytucjonalizowane. Powinien powstać instytut, tak by nazwisko prezydenta patronowało pewnemu sposobowi myślenia i było symbolem łączącym ludzi podobnie myślących. Rz: Mówi pan o polityce wschodniej lub, szerzej, zagranicznej jako ważnej części tego dziedzictwa. Według wielu krytyków polityka wschodnia Lecha Kaczyńskiego zakończyła się fiaskiem. W polityce każde działanie wywołuje polemikę. To dotyczy wszystkich, nawet największych przywódców. Polityka wschodnia skończyła się fiaskiem, bo obecny rząd ją zarzucił. Prezydent Kaczyński wychodził z kilku założeń. Uważał, że w polityce wschodniej głównym problemem naszego regionu jest Rosja i jej rosnący imperializm. Zatem cała energia polityczna powinna służyć zbudowaniu aliansu krajów naszego regionu. Łączył to z przekonaniem, że Europa Zachodnia nie jest szczególnie wyczulona na zagrożenie rosyjskie. To założenie jest nadal aktualne. [..] W interesie Polski i krajów regionu jest utrzymanie wspólnoty, choć wiem, że nie jest to łatwe. Utrudniają to zaszłości historyczne i współczesne problemy, które trapią te kraje. Kaczyński zdawał sobie z tego sprawę, ale widział to jako kierunek strategiczny dla Polski na najbliższe dziesięciolecia. [..] Rz: A Unia jako kierunek strategiczny? Prezydent łączył tu dwie rzeczy. Z jednej strony uważał, że projekt integracyjny jest projektem dobrym. Nie w każdym szczególe, nie wszystkie traktaty we wszystkich szczegółach, ale sama idea jest dobra i trzeba się aktywnie włączyć w jej realizację. Z drugiej strony był zwolennikiem suwerenności. Uważał, że każdy kraj powinien mieć tyle suwerenności, ile to możliwe do pogodzenia w ramach wspólnoty. Uważał kwestię suwerenności za kluczową. Tylko państwo odpowiednio suwerenne może się bronić przed coraz silniejszą biurokracją brukselską rozwijającą się niemal samoczynnie i mającą siłę buldożera. Także tylko takie państwo może bronić swoich interesów przed działaniami państw najsilniejszych, które wykorzystują hasła integracji do forsowania własnych celów. Bronił suwerenności, ale w przeciwieństwie do prezydenta Czech Vaclava Klausa – z którym się przyjaźnił – nie był in principio przeciwnikiem integracji. Stąd były jego próby wynegocjowania odpowiednich zapisów traktatu lizbońskiego. Sporo tu uzyskał, choć nie wszystko się powiodło. To były bardzo trudne negocjacje, bo był pod niesłychaną presją prawie wszystkich krajów unijnych. A gdy zaczęły być łamane reguły gry w kwestii traktatu – mówię o zarządzeniu drugiego referendum w Irlandii, gdy przez naciski i szantaże próbowano zakrzyczeć Irlandczyków – pan prezydent na to łamanie reguł zareagował. Powiedział, że nie podpisze do czasu referendum. Niestety, nie spotkało się to u nas z powszechnym zrozumieniem, chociaż robił rzecz bardzo ważną z punktu interesów Polski czy w ogóle moralności politycznej. To, co stało się w przypadku Irlandii, może się bowiem powtórzyć i coraz trudniej będzie mniejszym krajom oprzeć się brutalnej presji biurokracji europejskiej i wielkich państw". Całość wywiadu: http://www.rp.pl/artykul/576584_Prezydent-suweren…