Po I turze - spostrzeżenia i zalecenia

Przez filozof grecki , 25/06/2010 [09:45]

Kilka dni temu powtórzyłem mój stały postulat w tej kampanii wyborczej: „zwycięstwo w I turze dużą większością głosów.” W tym opracowaniu jeszcze raz odnoszę się do tego postulatu. Piszę o zmianach, jakie zaszły w Polsce od 2005, gdy PiS pierwszy raz doszedł do władzy. Podkreślam po raz kolejny znaczenie katastrofy smoleńskiej. Na koniec kilka uwag dotyczących kampanii wyborczej przed drugą turą.

Dlaczego cel nie został osiągnięty?

Muszę odnieść się do postulatu, który wyraźnie stawiałem w okresie kampanii wyborczej przed I turą: „W tych wyborach ważne jest zwycięstwo Jarosława Kaczyńskiego w I turze dużą większością głosów.” W związku z tym czuję się zobowiązany do próby odpowiedzi na pytanie: Dlaczego ten cel nie został osiągnięty? Zanim podam swoją odpowiedź, chciałbym wyraźnie powiedzieć, jakie przyczyny niepowodzenia odrzucam lub pomijam. Należy odrzucić wszelkie wyjaśnienia, które en bloc krytykują polskich wyborców jako złych, nierozumnych lub intelektualnie gnuśnych, wreszcie zastraszonych i uległych. Piszę o tym wyraźnie, bo istnieje pokusa prostych emocjonalnych osądów. W tym opracowaniu zasadniczo pomijam kwestię manipulacji i oszustw, której ewentualnie należałoby przyjrzeć się oddzielnie.

Analizując postawę społeczeństwa, należy przede wszystkim zadać sobie pytanie, o co walczymy. Przecież nie o PiS ani o Jarosława Kaczyńskiego, pozostając z ogromnym szacunkiem dla politycznych dokonań tej formacji. Jeśli Polska jest dla nas tak ważna, to przecież nie ze względu na nasze pola i miasta, nie chodzi o nasz piękny język, ani nawet o dziedzictwo naszej wspaniałej historii. To wszystko ma sens tylko pod warunkiem istnienia i zaangażowania tych milionów ludzi, którzy tu mieszkają, mówią po polsku i choć trochę tę historię znają. Bez tych ludzi atrybuty polskości byłyby martwe i straciłyby swoje znaczenie. I to ci ludzie muszą zdecydować, czy w ogóle te atrybuty polskości są jeszcze dla nich istotne, jeśli tak – to w jakim stopniu, czy dla polskości są gotowi do pewnych poświęceń. Nie możemy się stawiać ponad zwykłymi Polakami. Musimy raczej wspólnie z nimi zastanowić się, co dalej z naszą polskością i czy chcemy, by władzę absolutną dzierżyła formacja, której lider uważa, że „polskość to nienormalność”.

Wynik I tury wyborów prezydenckich 2010 daje pewien obraz kondycji naszego społeczeństwa. Musimy spróbować przyjrzeć się tej kondycji. Przy takiej ocenie-analizie bardzo łatwo jest popełnić prosty błąd. Osoby politykujące mają mocno sprecyzowane poglądy na polską politykę i najczęściej ogólnie znany standardowy zestaw argumentów na poparcie tych poglądów. Obie strony przez lata sporów toczonych prywatnie, publicznie czy przez Internet, wykrystalizowały swoje argumenty i poznały argumenty przeciwnika. Spory przez to stają się powoli trochę nudne, przewidywalne, rytualne. Możliwy błąd przy ocenie wyborców polega na prostym przeniesieniu tego dobrze znanego sporu politycznego na wszystkich wyborców i przyjęcie założenia, że cały elektorat danego kandydata zna i podziela obowiązującą w danym czasie linię polityczną.

Spośród ok. 17 mln osób, które wzięły udział w wyborach prezydenckich 2010 można wydzielić grupę osób o ustalonych sympatiach politycznych. Do tej grupy należą oczywiście zawodowi politycy i osoby zaangażowane w politykę, czyli kilkaset tysięcy członków różnych partii i może drugie tyle osób bezpartyjnych, których interesy ściśle zależą od koniunktury politycznej. Doliczmy ich najbliższe rodziny i otrzymamy jakieś 2 mln ludzi. Następna podgrupa to ludzie dbający o swoją wiedzę i w miarę uporządkowany światopogląd, których życie codzienne wykracza poza pracę i typowe rozrywki, nazwijmy ich umownie „intelektualistami”. Siłą rzeczy ludzie z tej grupy mają wykrystalizowane poglądy a ewentualna zmiana nie jest prosta – jest światopoglądową rewolucją poprzedzoną zwykle długim procesem narastania wątpliwości i poszukiwań. Kolejna podgrupa to ludzie chętnie politykujący prywatnie i w Internecie, nazwijmy ich umownie „amatorami”. Ta grupa ma część wspólną z „intelektualistami”, ale jest dużo większa, gdyż politykujący intelektualiści to pewnie kilka procent wszystkich „amatorów”. W tej części wspólnej, czyli na pograniczu umownych „intelektualistów” i „amatorów” sytuuję poważnych blogerów politycznych. Ale większość „amatorów” ma dość płytką wiedzę z dziedziny polityki, ich poglądy nie mają mocnych podstaw merytorycznych, argumenty biorą oni wprost ze środków masowego przekazu, a przy tym ten masowy przekaz traktują dość dosłownie. Brak im krytycznego podejścia do napływających informacji, często poważnie traktują tzw. „autorytety”, np. aktora czy piosenkarza, który demonstracyjnie opowiada się za daną opcją polityczną. Osoby z tej grupy często bardzo silnie emocjonalnie angażują się w dyskusje na rzecz opcji politycznej, z którą sympatyzują. W sumie „intelektualiści” i „amatorzy” to najwyżej 2-3 mln ludzi. Wprowadźmy jeszcze jeden umowny termin. Osoby należące do wszystkich wymienionych politykujących grup nazwijmy „aktywnymi politycznie”, krótko: „aktywnymi”. Będziemy ich odróżniać od „nieaktywnych”, czyli milczącej większości. Podsumowując to robocze oszacowanie, mamy 38 mln mieszkańców, w tym 31 mln uprawnionych do głosowania. Z tego w wyborach 20 czerwca wzięło udział 17 mln, a 14 mln nie skorzystało z tego prawa (frekwencja 55%). Według przyjętego przeze mnie nazewnictwa spośród 17 mln wyborców ok. 5 mln to „aktywni”, którzy podjęli decyzję wyborczą jako tako świadomie, kierując się swoim interesem lub silnym i w miarę sensownie umotywowanym przekonaniem; pozostałe 12 mln to „nieaktywni”.

Podkreślmy bardzo wyraźnie: większość dyskusji na argumenty, jakie by one nie były, cała ta nieustająca polityczna walka ostatnich lat toczy się w ramach co najwyżej 5 mln ludzi. W toku tych dyskusji zostały już nakreślone pewne pola dyskusji, punkty odniesienia, wspólny kod pojęciowy. Jeśli przykładowo pada hasło Cimoszewicz-Jarucka, to u osoby należącej do tych umownych 5 mln pojawiają się określone skojarzenia niezależne od tego, z którą opcją polityczną ta osoba sympatyzuje. Pojawia się więc skojarzenie z atmosferą wyborów 2005 roku, splotem interesów i konfliktów między głównymi siłami politycznymi: SLD, PO i PiS, przypomina się podstępny atak i dziwna kapitulacja, wreszcie wyłaniają się z pamięci narracje poszczególnych stron biorących udział w tym wydarzeniu. W tym kontekście jawi się nasza ocena tych narracji i ewentualne przyjęcie jednej z nich za prawdopodobną. Dla pozostałych Polaków hasło Cimoszewicz-Jarucka jest całkowicie puste. Jeśli nie wierzycie, to zróbcie eksperyment i zapytajcie o skojarzenia kilka osób, o których wiecie, że nie należą do „aktywnych” – nie należą do żadnej partii, nie pracują na kierowniczym stanowisku w administracji lub w korporacji, nie blogują, ani nie politykują namiętnie w innej formie. Możecie – tak jak ja – powiedzieć żartem, że robicie prywatną ankietę czy sondaż. Taka osoba w najlepszym przypadku będzie kojarzyła Cimoszewicza jako prominentnego polityka lewicy, który kiedyś pełnił jakąś ważną funkcję, a obecnie sytuuje się politycznie gdzieś na pograniczu SLD i PO. Jeden z moich rozmówców stwierdził tylko, że Cimoszewicza kojarzy z ważną funkcją w państwie, i że ze zbliżonego kręgu i czasów kojarzy Mazowieckiego czy Oleksego.

Pewnie widać już, do czego zmierzam. Te 12 mln wyborców to terra incognita. Choćbyśmy stawali na głowie, to nie ma prostej metody, by do nich dotrzeć, wyłożyć im prawdę o stanie polskich spraw i przekazać naszą przejmującą troskę o przyszłość kraju. Problemem jest samo zainteresowanie ich dyskursem politycznym i przezwyciężenie barier pojęciowych. Do wielu z nich najłatwiej trafiają sensacje i skandale, łatwo ulegają stereotypom, a nie mają oni czasu i ochoty, by walczyć ze swoimi stereotypami. Do argumentów ważnych dla sporej części tej grupy należą kwestie obyczajowe i podejście do Kościoła. W latach dekoniunktury i ubożenia najważniejsze stają się kwestie ekonomiczne. Zwykli ludzie chcą bowiem przede wszystkim realizować swoje materialne aspiracje – mieszkanie, samochód, atrakcyjne wakacje; mieć pracę, ale też w miarę możliwości uniknąć konieczności pracy ponad siły.

W Polsce został przygotowany i dopracowany medialno-polityczny aparat, który pozwala sprawnie przekierowywać frustracje tych milionów wyborców tak, aby prawdziwe elity władzy trwały niezmiennie na swoim miejscu. Poszczególne osoby i projekty polityczne pełnią funkcję przedmiotową w teatrze władzy. Klasycznym przykładem jest teatralny – jak okazało się po latach – wybór między dwoma agentami SB, Wałęsą a Kwaśniewskim, w 1995. A był to wybór, który wzbudził największe społeczne emocje w ciągu tych 21 lat – frekwencja w II turze wyniosła 68%. Innym klasycznym przykładem teatru władzy jest UW – partia, która przepoczwarzyła się stopniowo w PO, a jednocześnie zachowała odłam równolegle lansujący projekty określane jako lewicowe (PD, później LiD), przy czym wszystkie te projekty funkcjonowały w ramach jednego systemu interesów. Kolejny przykład to chowanie i wyciąganie Lecha Wałęsy w zależności od bieżących potrzeb. W kluczowych momentach łatwo zauważyć zbieżność interesów wszystkich wymienionych frakcji. W ostatnich latach dobrze to widać we wspólnych i dopełniających się atakach na PiS.

Wyborca należący do grupy „nieaktywnych” zwykle może zmieniać sympatie polityczne łatwiej niż „aktywny”, ale jednocześnie jest w zasadzie poza zasięgiem naszego oddziaływania. Manipulacje mediów, choć dziś czytelne jak nigdy dotąd, w odniesieniu do „nieaktywnych” są nadal skuteczne, dlatego są stosowane, nawet kosztem zdemaskowania i ośmieszenia całego oficjalnego przekazu w oczach bardziej świadomych odbiorców. Chodzi o to, że grupa „aktywnych” ma przekonania w dużej mierze autonomiczne. Osób o sympatiach pro-PO nie zniechęci nawet największa kompromitacja mediów, gdyż dla nich jest to po prostu wkład w zwycięstwo słusznej sprawy. Osoby o sympatiach pro-PiS są całkowicie zdystansowane od oficjalnego przekazu i zabieganie o ich sympatię jest traktowane jako bezcelowe, czyli zbędne. Stosuje się jedynie praktyki godzenia w morale tej strony politycznej przez poniżanie jej za pomocą przekazu w stylu Palikota, Wojewódzkiego czy „Szkła kontaktowego” i jego wiernych widzów zabierających głos na antenie.

Motywy, które kierują elektoratami poszczególnych stronnictw politycznych, są oczywiście złożone, elektoraty te mają też określoną strukturę. Nie wchodzę w tym miejscu w te szczegóły, bo chodziło mi głównie o zademonstrowanie immanentnych trudności związanych z wymianą elit rządzących w ramach demokratycznego porządku. Trudności te mają zresztą charakter uniwersalny wykraczający poza dzisiejszą Polskę. Kwestię wymiany elit rządzących można jeszcze bardziej uogólnić. Elity rządzące w każdym miejscu, epoce i systemie politycznym mają tendencję do degeneracji przy jednoczesnym konserwowaniu systemu i próbach utrzymania się przy władzy za wszelką cenę. W kolejnych epokach zmieniają się tylko nazwy i metody, rośnie oczywiście stopień komplikacji systemu.

Znaleźliśmy się w punkcie, w którym starania części „aktywnych” – wyborców jednego stronnictwa politycznego – zbiegły się z procesami odnowy polskiego narodu trwającymi od dobrych kilku lat. Przejawem tych procesów były już rządy PiS, które znacząco zmieniły dość zabetonowany do 2005 układ władzy w Polsce. Dziś aż trudno uwierzyć, że wcześniej pojawienie się w mainstreamie jakiegokolwiek newsa nieaprobowanego przez Michnika było praktycznie niemożliwe, że przez tyle lat obce służby mogły oficjalnie panoszyć się w sercu polskiego państwa pod płaszczykiem WSI. Osiągnęliśmy więc niemało. Ten proces odnowy został zachwiany w 2007 roku przez zmasowane działanie broniącego się układu, ale uzyskał nowy potężny impuls po katastrofie w Smoleńsku.

Mieliśmy nadzieję i całym sercem wierzyliśmy, że nadszedł czas, by polski naród już teraz, w I turze tych nadzwyczajnych wyborów prezydenckich, głośno i zdecydowanie przemówił własnym głosem, odrzucając zdegenerowane elity władzy, stąd postulat zwycięstwa Jarosława Kaczyńskiego w I turze. Danie Kaczyńskiemu tak silnej legitymacji społecznej bez najmniejszych wątpliwości miałoby wielką wagę zarówno dla porządkowania spraw wewnętrznych, jak i dla zewnętrznych potęg, które są zainteresowane ingerowaniem w nasze sprawy. Krótko mówiąc, władza w Polsce zostałaby zmuszona do większego uwzględniania w swoich planach interesów zwykłych ludzi i zaniechania wojny z opozycją, a kraje zewnętrzne zostałyby zmuszone do większego liczenia się z interesem Polski w swoich kalkulacjach. Na takie rozwiązanie system okazał się jeszcze zbyt silny, a dynamika procesów społecznych w Polsce jeszcze za słaba.

Co osiągnęliśmy w I turze?

Przed I turą wyborów prezydenckich 2010 obie strony miały wygórowane oczekiwania. System wspierał swojego kandydata, Bronisława Komorowskiego, za pomocą mediów i części sondaży. Oficjalne sondaże publikowane przez TVN24 oraz Gazetę Wyborczą okazały się księżycowe. Na 2 dni przed wyborami dawały Komorowskiemu od 15% do 18% przewagi nad Kaczyńskim w porównaniu z 5% przewagi osiągniętej w wyborach. To bardzo duży błąd. A Gazeta Wyborcza zachęcała: „Gdyby takim wynikiem skończyło się głosowanie, to zamiast walki przed drugą turą zaczęłyby się wakacje.” Brzmi efektownie, ale od kiedy wynik wyborczy Komorowskiego ma decydować o czyichś wakacjach, z wyjątkiem jego własnych i ewentualnie jego ludzi?

Trzeba przyznać, że były też dostępne w mediach trafne sondaże, np. w TVP. Ciekawe jest to, że wiele nieoficjalnych sondaży, w tym wiele internetowych, dawało bardzo dużą przewagę dla Jarosława Kaczyńskiego. W tym przypadku trudno mieć zastrzeżenia, gdyż sondaże te nie rościły sobie pretensji do reprezentatywności (z jednym wyjątkiem), do jakiej są zobowiązane firmy przeprowadzające oficjalne sondaże.

Mamy do czynienia z sytuacją, w której przeważająca część mediów jest stronnicza na rzecz systemu. Nie jest to nic nowego. System od 21 lat w ten sposób zwalcza siły patriotyczne, wymyślając przy tym dla nas coraz nowsze obelgi: oszołomy, ciemnogród, zwierzęcy antykomuniści, genetyczni patrioci, ostatnio: moherowe berety czy mohery. Zmiana polega na tym, że do 2005 do mainstreamu nie miało prawa przebić się nic, co zakłócałoby ten przekaz, a zatem stronniczość mediów była właściwie niezauważalna dla osoby niezorientowanej.

Po roku 2005 zmieniło się bardzo wiele. Już w 2005 redaktorem naczelnym Gazety Polskiej został Tomasz Sakiewicz. Po zmianie redaktora naczelnego Rzeczpospolitej z Grzegorza Gaudena na Pawła Lisickiego w 2006, gazeta ta z wtórnika Gazety Wyborczej przekształciła się w świetną i obiektywną gazetę. Świeży powiew wniósł początkowo po swoim powstaniu w 2006 „Dziennik”, który na stronach redakcyjnych z udawaną bezstronnością wspierał Tuska, ale dopuszczał też do głosu wielu publicystów niepoprawnych polityczne, jak choćby Macieja Rybińskiego. W telewizji mimo gwałtownych reakcji systemu pojawił się zupełnie nowy przekaz: kultowe programy „Pod prąd”, „Misja specjalna”, programy Pospieszalskiego, Wildsteina, Sakiewicza – to była nowa jakość. Katalizatorem zmian w świadomości społecznej jest też Internet. Nie da się już przemilczeć „Nocnej zmiany”, każdy może obejrzeć w Internecie zarówno ten film, jak i wiele innych demaskujących filmów. Mamy więc sytuację, w której stronniczość mediów staje się faktem dość łatwo dostrzegalnym. Dostrzeżenie tego faktu nie wymaga już długotrwałych poszukiwań, a tylko pewnej intelektualnej odwagi, wyjścia z utartych kolein myślowych.

Wspomniana wcześniej dynamika zmian społecznych oraz opisywane tutaj stopniowe przełamywanie monopolu mediów znajduje swoje odzwierciedlenie w wynikach wyborów. Przyjrzyjmy się na spokojnie liczbom bezwzględnym, by zrozumieć jak wielu Polaków wewnętrznie przełamało już propagandowy ucisk systemu oraz dostrzec, że – wbrew propagandzie – jest to proces wzrostu, a czas działa na naszą korzyść.

Liczba głosów na partie i kandydatów na prezydenta w milionach

wybory parlamentarne 2005: frekwencja – 40%; PiS – 3,2; PO – 2,8
wybory prezydenckie 2005, I tura: frekwencja 50%; Lech Kaczyński – 4,9; Donald Tusk – 5,4
wybory prezydenckie 2005, II tura: frekwencja 51%; Lech Kaczyński – 8,3; Donald Tusk – 7,0
wybory parlamentarne 2007: frekwencja – 54%; PiS – 5,2; PO – 6,7
wybory prezydenckie 2010, I tura: frekwencja 55%; Jarosław Kaczyński – 6,1; Bronisław Komorowski – 7,0

Zasadnicza część tego przyrostu od 3,2 mln zwolenników PiS w 2005 do 6,1 mln głosów oddanych na Jarosława Kaczyńskiego w 2010 to przyrost nie w grupie „aktywnych”, a w tej wielomilionowej szarej masie, o której w gruncie rzeczy wiemy niewiele. Jest to proces bardzo znaczący wobec faktu, że PiS jest partią antysystemową, z którą walczą wszyscy. Jako pierwsi nowy przekaz polityczny przyjmują osoby najbardziej intelektualnie odważne i otwarte. Proces zmian nie objął jeszcze tzw. lemingów, które najlepiej czują się w stadzie. Gdy to nastąpi, proces ten może przyjąć charakter lawinowy. Chcielibyśmy oczywiście, by to nastąpiło jak najszybciej. Jest to szczególnie ważne w warunkach ewidentnej dekoniunktury w zakresie bezpieczeństwa międzynarodowego. Geopolityczne wakacje się skończyły.

Konsekwencje I tury

Musimy cieszyć się tym, co udało się osiągnąć. Wbrew zaklinaniu rzeczywistości przez stronę medialno-rządową będzie im coraz trudniej ciągle obrażać wielomilionowy elektorat PiS, wysyłać go do kąta, rozbijać i pacyfikować. Ten elektorat jest polskim ogromnym kapitałem społecznym. To w jego rękach spoczywa dziś dziedzictwo naszej historii i odpowiedzialność za suwerenną Polskę. Naszym obowiązkiem jest wytrwać i sprawić, by coraz więcej Polaków zaczęło rozumieć, że polskość jest wspaniała i zachęcić ich do przejścia na naszą stronę. Byłoby jednak absurdem negowanie politycznych konsekwencji dzisiejszego stanu świadomości społecznej w Polsce takiego, jaki on jest. Nawet jeśli wiemy, że reguły gry są nieuczciwe.

Wybory są równoznaczne z nieodwracalnym podjęciem decyzji przez społeczeństwo w danym momencie i wszystkimi tego konsekwencjami. Polskie państwo można naprawiać albo nie. Nie da się tego przekładać na później, gdy Polacy wreszcie do tego dojrzeją. Kaczyńscy w latach 2005-2007 złożyli Polsce jednoznaczną propozycję: likwidacja wyprowadzania ogromnych pieniędzy z budżetu państwa, uzdrowienie korporacji prawniczej, ujawnienie agentów SB, ukrócenie przywilejów postkomunistów, podmiotowość na arenie międzynarodowej, ambitna reforma finansów publicznych przygotowana przez Zytę Gilowską, reforma służby zdrowia Zbigniewa Religi, bardzo ważne a mniej znane działania na rzecz ujednolicenia systemów informatycznych w administracji publicznej przy jednoczesnej likwidacji patologicznego uzależnienia od wiadomej firmy. W 2007 – niezależnie od szczegółowych analiz wyników wyborów – propozycja ta została jednoznacznie odrzucona. Po historycznym wydarzeniu w Smoleńsku w 2010 towarzyszyła nam tylko jedna myśl przewodnia: zakończyć spory i bratobójcze walki polityczne w imię ratowania suwerenności Polski. Wynik I tury i tym razem nie dał pozytywnej odpowiedzi społeczeństwa.

Daleki jestem od negowania zbiorowej mądrości narodu. Procesy społeczne biegną swoim torem, czy nam się to podoba, czy nie; czy je rozumiemy, czy nie. Prędzej czy później doprowadzą do przemian i konsekwencji, których dziś może nie umiemy przewidzieć. Wbrew propagandzie – to władza sprawowana przez PO prowokuje i nakręca konflikty w naszym społeczeństwie. Dekoniunktura ekonomiczna i rosnąca frustracja może doprowadzić do tego, że wymiana elit nastąpi w sposób bardziej burzliwy niż byłoby to możliwe, gdyby układ medialno-polityczny traktował społeczeństwo poważnie i nie nadużywał tak bardzo swoich wpływów. A może czekają nas jeszcze inne niewyobrażalne zmiany.

Zalecenia przed drugą turą

„Kluczem do zwycięstwa, do ostatecznego zwycięstwa, bo te wybory nie są zakończone, jest nasza wiara, nasze przekonanie, że zwyciężyć można i trzeba.” Te słowa Jarosława Kaczyńskiego po zakończeniu I tury wyborów są dobrą ogólną podpowiedzią, jak zachować się w zaistniałej sytuacji.

Musimy jasno zdać sobie sprawę z tego, że jesteśmy nie tyle liczącą się, co wręcz potężną siłą społeczną. Cechujemy się na ogół odwagą w głoszeniu swoich poglądów, jesteśmy wręcz zahartowani w polemicznych bojach z przeciwnikami specjalizującymi się w manipulacjach, pyskówkach i obrażaniu. Kochamy Polskę, swoje rodziny i jesteśmy piękni. Tak, nie bójmy się tego powiedzieć. Wykreowano mit, według którego piękni to np. oślizgły pulpet Michał Figurski lub obleśny dziad Kazimierz Kutz. W programach telewizyjnych mogliśmy poznać tak spokojnych i ciepłych ludzi jak choćby Jan Pospieszalski czy Tomasz Sakiewicz, którzy nie używają brutalnych słów, ani nikogo nie obrażają. Jednak system skupia na nich swoją złość i kreuje ich na wcielenia zła, ludzi pełnych bezrozumnej nienawiści, i wreszcie brzydkich. Nie przypadkiem w prawie każdej relacji telewizyjnej dotyczącej wiecu patriotów czy zwolenników PiS muszą pojawić się ludzie brzydcy, którzy wykrzykują prymitywne obelgi pod adresem obecnej władzy. Ciekawe, że w takich kreacjach specjalizują się „przyjaciele z mediów” – redakcje TVN i Polsat. Cieszę się, że nie udała się prowokacja Palikota w Lublinie. Bardzo wymowne było zdjęcie prowokatora, który pokazywał do obiektywu fucka. Według planu to zdjęcie miało stać się w tej kampanii wyborczej symbolem zwolenników PiS, a stało się symbolem metod, które stosuje PO – twarz zacięta i arogancka, wyciągnięty środkowy palec i całkowity brak skrupułów w stosowaniu brudnych chwytów.

Będą chcieli nas skłócić, rozbić i zniszczyć. My musimy zachować w sobie coś w rodzaju pozytywnej zawziętości. Ta zawziętość musi być ukierunkowana na osiągnięcie celu nadrzędnego – w pełni suwerennej Polski. Inne sprawy są drugorzędne, dawne krzywdy i urazy schodzą na dalszy plan. Wobec wyniku wyborów w I turze trzeba nastawić się na długi marsz, którego celem jest uzyskanie w przyszłym roku pełnej władzy w Polsce przez zjednoczone siły patriotyczne. Mój postulat zwycięstwa w I turze nie wynikał z arogancji czy chęci spektakularnego pogrążenia przeciwnika. Takie zwycięstwo byłoby oczywiście ważną demonstracją polityczną. Chodziło też o pokazanie przez społeczeństwo czerwonej kartki dla stosowania w polityce metod Janusza Palikota. Skoro nam się nie udało, to układ medialno-polityczny będzie czuł się upoważniony do dalszego stosowania tych metod. Wojownicze deklaracje sugerują, że po tamtej stronie jest wielka liczba osób, które lepiej czują się w wojnie na zniszczenie przeciwnika niż w sporach merytorycznych. Oni będą rozgrzewać emocje i dążyć do ostrej konfrontacji, my musimy odpowiadać spokojem i godnością, z wyrozumiałością ludzi mądrzejszych, rozumiejących więcej, patrzących dalej.

Niektórzy po naszej stronie podważają sens zwycięstwa Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich. Mówią, że ten polityk jest lepszy do rządzenia i lepiej, by poczekał do wyborów parlamentarnych, po których będzie prawdopodobieństwo, że zostanie premierem. Według tej koncepcji mała porażka PiS w wyborach prezydenckich może być dobrym punktem wyjścia do walki o zwycięstwo w wyborach parlamentarnych. To błędna strategia. Po pierwsze kandyduje się po to, by wygrać. Plan B wdraża się po ewentualnej porażce, nie wcześniej. Po drugie władza absolutna Platformy Obywatelskiej stanowiłaby ogromne zagrożenie dla Polski i dla wolności obywatelskich Polaków. Po trzecie (przypominam to) w tej walce nie chodzi o PiS ani o Jarosława Kaczyńskiego, tylko o to, by uczynić z Polski kwitnący i silny kraj. Do tego będzie potrzebna współpraca prezydenta i patriotycznego rządu. Łatwo sobie wyobrazić, jak bardzo mógłby zaszkodzić nienawistny i arogancki Komorowski, współpracując z destrukcyjną opozycją i mediami, które nagle przypomniałyby sobie o funkcji kontrolnej w stosunku do rządu.

Po tych zaleceniach ogólnych, chciałbym poświęcić kilka zdań na to, jak powinniśmy formułować pewne konkretne argumenty i reagować na pewne konkretne zarzuty. Nawiasem mówiąc, wcale nie uważam się za osobę cechującą się nadzwyczajną mądrością, by tego rodzaju zalecenia przekazywać. Te zalecenia to raczej efekt poświęcenia pewnej pracy na zebranie i uporządkowanie rozproszonych argumentów, które uznałem za szczególnie ważne i cenne w dzisiejszej sytuacji.

Na początek zwróćmy uwagę, że argumentacja naszych przeciwników jest starannie przemyślana i podstępna. Jest ona przygotowywana w formie swego rodzaju pułapek. Przykładem jest usilne kierowanie głównego ciężaru politycznych sporów w tej kampanii wyborczej na problem, czy Jarosław Kaczyński się zmienił naprawdę, czy też jego zmiana jest jedynie jakimś diabolicznym planem wymierzonym przeciwko Polsce. Pułapka polega na tym, że samo podjęcie dyskusji na ten temat jest przyznaniem, że spośród polskich polityków Kaczyński jest w jakiś szczególny sposób zobowiązany do zmiany, a może jeszcze lepiej by było, gdyby w jakiś poniżający dla siebie sposób odszczekał swoje dotychczasowe poglądy i może w ogóle zrezygnował z kandydowania w wyborach. Jeśli odpowiemy, że się nie zmienił, to zostanie to potraktowane jako przyznanie się, że próbuje on dojść do władzy na oszustwie. Jeśli odpowiemy, że się zmienił, to zarzucą nam brak konsekwencji i w ogóle po co nam PiS, skoro chce on być drugim PO.

Kluczem do prawidłowej odpowiedzi na to pytanie-zarzut jest zrozumienie przełomowego znaczenia katastrofy smoleńskiej. Oczywiście przeciwnik i tu ma gotowe argumenty. Po pierwsze maksymalnie obniża rangę tego zdarzenia, mimo że była to katastrofa niespotykana dotąd w dziejach, a jej symbolika była wręcz uderzająca. Próbuje się szybko przejść nad tą katastrofą do porządku dziennego, a za całe wyjaśnienie ma nam wystarczyć to, że piloci rzekomo podjęli ciąg bezrozumnych decyzji. Narrację o małym znaczeniu tej katastrofy dopełniają doniesienia o szokujących zaniedbaniach w prowadzonym śledztwie. No, a kto miałby przejmować się niedbałym śledztwem, skoro katastrofa była mało znacząca? Po drugie przeciwnik stosuje szantaż polegający na tym, że każde przypomnienie o tej katastrofie ma być równoznaczne z wykorzystywaniem ofiar do walki politycznej. Temu szantażowi nie możemy się poddać. Możemy odłożyć w czasie rozliczenie winnych zaniedbań poprzedzających katastrofę i zaniedbań w śledztwie dotyczącym katastrofy. Ale mamy prawo przypominać o randze i przełomowym znaczeniu katastrofy smoleńskiej dla polskiej polityki. Każdy Polak miał pełne prawo odczuć wstrząs i przeżyć wewnętrzną przemianę po tym zdarzeniu, tym bardziej miał do tego prawo brat naszego prezydenta. Myślę, że Jarosław Kaczyński zmienił się w tym sensie, że idzie swoją drogą jeszcze pewniej i patrzy jeszcze dalej w przyszłość niż dotychczas. Nie tylko nie dał się zniszczyć, ale z polityka bardzo dobrego stał się politykiem perfekcyjnym i z pewnością groźnym dla tych, którzy za nic mają polską rację stanu.

IV RP była dobrą odpowiedzią z 2005 roku na nabrzmiałe problemy, które pozostały nam w spadku po reglamentowanej rewolucji 1989 roku. Czas jednak nie stoi w miejscu, priorytety się zmieniają. Katastrofa smoleńska zmieniła Polaków, a dowodu na to nie trzeba szukać. Był nim narodowy tydzień, w którym nasz ból przeżyliśmy z należną powagą i godnością. Układ medialno-polityczny na chwilę zrobił się jakiś malutki, a jego główni przedstawiciele gdzieś się pochowali. Nadal mam w pamięci niekończące się kondukty, żałobną muzykę i setki tysięcy ludzi na Krakowskim Przedmieściu. Pytanie o to, czy Jarosław Kaczyński się zmienił jest więc źle postawione. Kaczyński daje nam po prostu aktualną odpowiedź na nową sytuację, w jakiej Polska znajduje się dziś, na bieżące problemy i zagrożenia. Tą odpowiedzią jest odrzucenie dawnych sporów na rzecz wspólnych działań na rzecz utrzymania suwerenności Polski.

Kolejny argument przeciwko Kaczyńskiemu jest wręcz karkołomny i polega na żonglowaniu pojęciami prawicy i lewicy. W skrócie brzmi to tak: my (PO/SLD) jesteśmy dobrą prawicą i dobrą lewicą, a oni (PiS) są złą prawicą i złą lewicą. W tej karkołomnej retoryce przymiotniki prawicowy/lewicowy w odniesieniu do PO i SLD mają być pochwałą, a w odniesieniu do PiS – przyganą.

Faktem politycznym stał się niepokojący sukces Napieralskiego. Nie niepokoi mnie to, że polska lewica może znowu liczyć na pokaźne zaplecze w społeczeństwie, ani nawet to, że zakulisowa współpraca PO i SLD może skłonić lepiej zorientowaną część wyborców Napieralskiego do przepłynięcia do Komorowskiego w II turze. Chodzi o to, że kandydat stosunkowo mało znany, bez predyspozycji do urzędu prezydenta, mógł zostać tak znacząco wylansowany w ciągu tak krótkiego czasu. Zmiana poparcia z kilku do kilkunastu procent w ciągu ok. 2 tygodni jest ściśle skorelowana z jego intensywnym lansowaniem w telewizji. Niepokojąca jest w tym łatwość, z jaką można sterować społeczeństwem. Wynik Napieralskiego można potraktować jako niezwykle udany eksperyment systemu i sygnał, że takie metody będą doskonalone i nadal stosowane.

Pominę dywagacje na temat możliwej struktury elektoratu Napieralskiego. Jest jasne, że trzeba ten elektorat potraktować poważnie. Media chętnie propagują narrację, że Kaczyński kokietuje lewicę czy też stosuje umizgi do Napieralskiego. Słowa „kokietować” i „umizgi” są powtarzane często i z naciskiem, gdyż chodzi tu o manipulację językową. Są to starania o to, by jedynemu poważnemu liderowi politycznemu w Polsce maksymalnie tej powagi ująć, choćby za pomocą języka.

Jarosław Kaczyński wypowiedział w Szczecinie słowa niezwykłe: „Niech nam mówią, że jesteśmy lewicowi. Może i po trosze jesteśmy. Dzisiaj zresztą warto używać tego słowa «lewica» właśnie, a nie postkomunizm. Bo stało się coś symbolicznego, zwrócili na to uwagę inni, ale ja to też Państwu powiem. W tej strasznej katastrofie zginęli także ludzie – i to ludzie dojrzali – z tego pokolenia, które było aktywne jeszcze w PRL, z tamtej formacji. I jest w tym coś, co ma wymiar symbolu i dlatego ja dzisiaj będę zawsze już mówił «lewica», nie będę używał tego słowa, którego sam używałem.” Od początku, gdy analizowałem katastrofę w Smoleńsku, nie dawał mi spokoju Jerzy Szmajdziński na liście ofiar. To ktoś z samego rdzenia tej formacji, która przez ostatnie 21 lat uważała się za spadkobiercę PZPR i prawowitego właściciela Polski. Nie ma możliwości, by ktoś z nich świadomie poświęcił Szmajdzińskiego. Ta ofiara realnie zmienia sytuację, ale są jeszcze inne sprawy. Po 21 latach tropienie winnych komunistycznych zbrodni przekształciło się w smutną farsę, ostatni agenci SB powoli kończą swoje parszywe żywoty, IPN został przejęty, a społeczeństwo jako całość nie bardzo rozumie, o co w ogóle w tym wszystkim chodzi. Lech Kaczyński docenił i odznaczył tylu bohaterów Solidarności, ilu zdołał. Jeśli Polska zrobiła tak mało dla historycznej sprawiedliwości, to pozostanie to już na zawsze naszym wstydem wobec przyszłych pokoleń, ale nadrobić tego już się nie da.

Platforma Obywatelska tak bardzo już zaplątała się w żonglowanie terminami „prawica” i „lewica”, że lepiej, by to oni tłumaczyli się ze swoich poglądów, które tak skrzętnie ukrywali przez ostatnie lata zasłaniając się sztucznym terminem: „postpolityka”. Chcą mieć ciastko i zjeść ciastko. Szermują liberalizmem, ale wstydzą się zamiaru sprywatyzowania służby zdrowia i wytaczają w tej sprawie kuriozalny proces (program partii na stronie internetowej jest programem roboczym – to jakaś kpina). Krytykują PiS za rzekomą lewicowość, ale ich zdaniem to Komorowski ma „naturalne” prawo do głosów lewicowego Napieralskiego, nawet nie musi o nie zabiegać. Dziwne to wszystko.

Trzeba przyznać, że ostatnie lata nie ułatwiały ludziom uporządkowania sobie pojęć „prawica” i „lewica”. Publicyści w imię realizacji politycznych zamówień miast wyjaśniać i porządkować pojęcia tylko wprowadzali coraz większy mętlik. Prawica to poszanowanie własności prywatnej w gospodarce i konserwatyzm obyczajowy. Lewica to dążenie do kontroli państwowej (współcześnie przyjęło to formę koncentrowania uprawnień kontrolnych i regulacyjnych w rękach coraz bardziej rozbudowanych urzędów, także ponadnarodowych) oraz liberalizm obyczajowy. PiS jest partią pod każdym względem prawicową. Troska o przetrwanie dużych zakładów w czasach dekoniunktury, o interes zwykłych ludzi, próby ukrócenia wszechwładzy oligarchów – to nie neguje prawicowych poglądów, jak usiłuje się nam wmawiać od lat. Może to być natomiast pole do dyskusji i współpracy z lewicą. Ważne jest i to, że PiS przynajmniej otwarcie i odważnie formułuje swoje postulaty, natomiast PO tak kręci, że od lat nikt nie może się doszukać w polityce tej partii szumnie deklarowanego liberalizmu gospodarczego.

Pamiętajmy, że 10 kwietnia 2010 skończył się czas wstydu za patriotyzm w wolnej Polsce. Platforma Obywatelska straciła prawo, które zresztą sama sobie przyznała, do tego, by elektorat PiS wyzywać od moherów, wysyłać do kąta i pacyfikować. Szyderczy przekaz w stylu Palikota i Wojewódzkiego stracił swoją atrakcyjność i moc. Nowak z PO szydzący „Kłamstwo ma krótkie nóżki jak u kaczuszki” nie wygląda już na fajnego wesołka – jest żenujący. Poważni sympatycy PO przy tych wyskokach czują chyba takie zażenowanie, że tylko im współczuć. Pamiętajmy, że to nas cechuje godność, duma z Polski i poważne traktowanie spraw publicznych. Warto być sympatykiem PiS i zagłosować na Jarosława Kaczyńskiego.

Admin

Admin

15 years 3 months temu

Widział Filozof kiedy taki długi tekst bez jednego śródtytułu czy choćby bolda? Skoro Filozof taki mądry, to niech spróbuje teraz to ciurkiem przeczytać.. PS. Sorry - są śródtytuły. Ale się zlały z tekstem. Trza by je tylko wyboldować, bo mało widoczne.
filozof grecki

Tak, Adminie. Byłem trochę zajęty w realu, ale już wróciłem i naniosłem pierwsze poprawki edytorskie. Pamiętam naszą dawną rozmowę o śródtytułach i od tamtego czasu staram się je stosować, choć czasem pojawiają się z małym poślizgiem :)
Bernard

na gorąco. Napieralski odebrał głosy Komorowskiemu. Zagłosowało na Napieralskiego też trochę młodych ludzi, którzy pewnie w innym układzie kandydatów zagłosowaliby na Tuska. Stąd dość duża łagodność i powściągliwość sztabu J. Kaczyńskiego w krytykowaniu Napieralskiego przed pierwszą turą, a nawet chwalenie po debacie. Pięć lat temu wsparcia Lechowi Kaczyńskiemu udzielił Lepper i Gierek. Ale tak wyraźnych kroków w ich kierunku wówczas nie było (poza może powtórzonym przez śp. Prezydenta "Balcerowicz musi odejść"). Przed pierwszą turą Jarosław Kaczyński odwoływał się bezpośrednio do potencjalnych wyborców, ponad głowami ich politycznych przywódców. Teraz moim zdaniem zbyt skierował się w stronę lewicowych elit. Twierdzenie, że SLD to już nie postkomuniści, a Oleksy to polityk lewicowy średnio-starszego pokolenia nie przysporzą głosów betonowego elektoratu SLD. Nie sądzę zaś, by stosunek do Oleksego miał znaczenie dla elektoratu niebetonowego SLD (ci reagują na postulaty Polski solidarnej, nie zaś na opinie o Oleksym). Natomiast w ten sposób Jarosław Kaczyński wystawia się na zarzut koniunkturalizmu i wzbudza wątpliwości w tradycyjnym ideowym elektoracie antykomunistycznym. Czy opłaci się skórka za wyprawkę?Zobaczymy, mam nadzieję, że wiedzą co robią. pozdrawiam
Rzepka

Rzepka

15 years 3 months temu

Zauważyłem, że gro osób źle interpretuje i upraszcza słowa Kaczyńskiego o "lewicowości PiS-u". Część po prostu nie wsłuchała się w nie dobrze, a część (głównie przeciwnicy) robi to świadomie, ze złej woli. Tymczasem Kaczyński mówiąc "może i po trosze jesteśmy" ma na myśli troskę o problemy socjalne, wyrównywanie szans między regionami, o czym mówił choćby ostatnio w Rzeszowie, a nie jakieś kwestie ideologiczne itp. Co do nie używania terminu postkomuna - też mu to złośliwie co poniektórzy wytykają. Ale kontekst w jakim to powiedział (tragedia smoleńska) absolutnie tę kwestę wyjaśnia i uzasadnia. A kluczem do zrozumienia powinny być tu słowa: Bo oni tam pojechali oddać hołd ofiarom systemu, który również przez nich był kiedyś akceptowany. Ale jest coś takiego jak czynna skrucha, i to jest coś takiego co powinniśmy uszanować." Mnie słowa Kaczyńskiego wypowiadane na tych spotkaniach nie zaskakują. Są potwierdzeniem zapowiadanej przez niego polityki dialogu i porozumienia. Pozdrawiam PS. Kawał tekstu, Filozofie. Jak zwykle zresztą...:)
Bernard

że on protestuje, by pośmierci posłów SLD w smoleńsku nazywać ich postkomunistami. Chyba w "Kawie na ławę", czy gdzieś wygłosił taką tezę. I muszę Ci powiedzieć, że te słowa mnie zastanowiły, bo faktycznie danina krwi została złożona również i przez nich. Zresztą w ogóle byłem zaskoczony, że tam pojechali. Więc ja również byłem bardziej powściągliwy w opiniach. Ale jednak przekaz jest przekaz. Z całych wypowiedzi (a wystąpienie JK w Szczeinie ponoć świetne, choć ja nie słuchałem) zostają krótkie fragmenty powtarzane przez media. I chociaż to PO realnie brata się z postkomuną i to w najgorszym dukaczewsko-służbowym wydaniu to odium koniunkturalizmu spadnie wyłącznie na PiS i Jarosława Kaczyńskiego. Myślę, że to nie był dobry ruch sztabu. Wystarczyło chyba podkreślać elementy solidarnego państwa i państwa równych szans, czyli programowe i mówić o zakończeniu wojny polsko-polskiej również na tym froncie, a nie tylko na froncie peowskim. Natomiast bezpośrednie odnoszenie się do zamiany terminów postkomuniszmu na lewicę, czy sprowokowana przez dziennikarzy wypowiedź o Oleksym była chyba zbędna. Ale nie wiem. pozdrawiam
Rzepka

Rzepka

15 years 3 months temu

szczecińskie i rzeszowskie wsłuchiwałem się bardzo dokładnie. Wypowiedzi o Oleksym nie słyszałem, ale dotarło do mnie, że była sprowokowana. Być może te słowa padły niepotrzebnie.. Pozdrawiam
Domyślny avatar

Jazzek

15 years 3 months temu

Odnośnie do Twoich słów "odium koniunkturalizmu spadnie wyłącznie na PiS i Jarosława Kaczyńskiego", to na pewno masz wiele racji. Właśnie jestem po sprzeczce z fanatykiem PO. Twierdzi, że PiS popiera in vitro, bo... Kaczyński nazwał Oleksego lewicą. Nieważne, że Komorowski popiera in vitro (nb. znowu strzelił kulą w płot: "jestem katolikiem, jestem za życiem, jestem za in vitro"), nieważne, że Kopacz chce in vitro refundować. To Kaczyński jest winien.
filozof grecki

@Bernard, Rzepka Myślę, że zbyt często doszukujemy się w słowach Kaczyńskiego drugiego dnia lub szukamy go nie tam gdzie ono jest. Owszem, wiadomo, że Kaczyński nie może wszystkiego powiedzieć. W ogóle może bardzo niewiele przy tym jak bardzo jest teraz na celowniku. Gafy Komorowskiego są traktowane z wielką wyrozumiałością, a Kaczyński musi liczyć się z każdym słowem. Ale w wąskich ramach, które pozostawiono Kaczyńskiemu, mówi on nam bardzo jasno, jaka jest sytuacja. Nie chodzi o żaden koniunkturalizm tylko o to, że katastrofa smoleńska zmieniła sytuację radykalnie. Napisałem o tym w głównym wpisie. Konflikt z postkomuną był stałym elementem naszej politycznej tożsamości przez 21 lat, ale dziś gra toczy się o suwerenność Polski. Myślę, że szczególnie elektorat antykomunistyczny to doskonale zrozumie. Zbyt często PO mówi zwolennikom PiS jak mają interpretować działania swoich liderów. Czy PO ma nam mówić, kiedy wolno nam wyciągać rękę do SLD, a kiedy nie? Toż to absurd. Lepiej posłuchać w tym względzie samego Kaczyńskiego, a nie jego interpretatorów z PO. Przestańmy wreszcie bać się własnego cienia. Rozmawiamy z SLD, bo tego dzisiaj chcemy i PO nic do tego - niech się wściekają jak ich to boli. PS. Dziękuję za komentarze i dyskusję
filozof grecki

I o to chodzi. Niech PO-wcy się pienią, jak tak ich to boli. My - jak sądzę - rozumiemy, że Polska jest w punkcie krytycznym, a to wymaga od nas pewnych przewartościowań. Zwolennicy SLD i lewicy będą w tej sytuacji musieli jeszcze raz bardzo poważnie przemyśleć, kogo poprzeć w wyborach prezydenckich, i o to chodzi. Jeśli chodzi o PO-wców, to ich po prostu całkowicie przerosła sytuacja, w jakiej znalazła się Polska. Żeby nie popaść w całkowite ogłupienie, oni muszą udawać, że katastrofy smoleńskiej w zasadzie nie było. Może spadł jakiś tam samolot, może wybory prezydenckie są kilka miesięcy wcześniej, ale to właściwie wszystko. Bez takiego obniżenia rangi tej katastrofy obraz rzeczywistości im się rozpada, stąd taka agresja, gdy mówią o tym zdarzeniu (zauważyliście to?). Szkoda nerwów na fanatyków. W Polsce są miliony wahających się i takich, którzy zwątpili całkiem i nie chodzą w ogóle do wyborów. To z nimi trzeba rozmawiać. To wręcz nasz obowiązek. PS. Co do in vitro, to pamiętam z debaty w TVP przed I turą, że Kaczyński wypowiedział się bardzo jasno (w odróżnieniu od Komorowskiego, który chrzanił coś bez składu o zamykaniu do więzień przez PiS). Powiedział, że osobistych katolickich poglądów nie będzie zmieniał w tej sprawie, ale pogodzi się z decyzją większości Polaków. Czyli jest jasne, że ustawy - jaka by ona nie była - nie zawetuje. Chyba lepsza jasna deklaracja, dzięki której i zwolennik i przeciwnik in vitro będzie wiedział czego spodziewać się po prezydencie, niż kolejna głupota Komorowskiego (in vitro tylko dla tych, którzy na to zasługują - "kwiatek" z debaty z Sikorskim).
Czarek Czerwiński

Ale generalnie widzę, że przemiana Kaczyńskiego dała Ci Filozofie do myślenia. Ja też jestem pod wrażeniem, bo myślałem, że Kaczyński już się nie zmieni, że jest niereformowalny i będzie tkwił w nieaktualnej że tak powiem retoryce. Zaskoczył mnie i wiem, że to nie chwilowa zmiana wizerunku, tylko pomysł na dalsze funkcjonowanie jego i jego ugrupowania w polityce. I to jest bardzo dobry pomysł, bo tylko w ten sposób można wygrać wybory. Tkwienie w tym, co proponował do tej pory PiS, nie dawałoby szans na pozyskanie większości. PS. To jest też dobra strategia na kampanię w otoczeniu wrogich mediów. I wrogiej drugiej partii opozycyjnej. Nie mają się za bardzo do czego przyczepić. I o to chodzi! Generalnie obecna kampania prezydencka Kaczyńskiego jest na pograniczu geniuszu. Ciekaw jestem, kto jest jej pomysłodawcą. Czy sam Kaczyński, czy jednak skorzystał z czyichś doświadczeń.
Czarek Czerwiński

Bo kampania prezydencka rządzi się innymi prawami. Prezydentura ma jednak generalnie łączyć. Ale nie można popadać w skrajność, bo robi się śmiesznie. Bo partie mają się jednak różnić. Co wolno kandydatowi na prezydenta i jego sztabowi, to już niekoniecznie posłowi z partii na zapleczu tego kandydata.
Katarzyna

Jak jeszcze trochę kampania potrwa, to właściwie wszystko jedno będzie, na kogo oddam głos. Czepiałam się Komorowskiego za mizdrzenie się do Jaruzelskiego i pochwałę dekretu o stanie wojennym. Teraz mam uznać,że prezydentura Kwaśniewskiego była dobrym wyborem Polaków. Idę na grzyby... zaczyna być śmiesznie :-))
Czarek Czerwiński

Dla mnie nie jest potworem. Jest jednym z niewielu postkomunistów, jeśli nie jedynym, o którym mogę tak powiedzieć. O ile sobie przypominam, to nigdy nie szczuł na PiS, i nie dał się sam napuścić. To przecież bez sensu, żeby opozycja się między sobą gryzła, i on to chyba doskonale rozumie.
Rzepka

Rzepka

15 years 3 months temu

zapomniał chyba kto kazał Siwcowi całować ziemię kaliską i zataczał się pijany nad grobami Polaków pomordowanych w Charkowie. Jeśli to prawda, że tak mówił, to sam nie wiem, co o tym myśleć...:(
Katarzyna

Mam nadzieję, że to prowokacja w stronę sztabu BK, by się odsłonili. Ale nie każdy to tak zrozumie. Nadzieja, że nie podchwycą tego media dalej, bo musieliby też przypomnieć wypowiedzi BK. Zagrywka pokerowa, tylko po co? Wyborcy i tak zrobią co będą chcieli.
Czarek Czerwiński

To pokażcie jakąś jego wypowiedź nie wporzo. Pewnie się znajdzie, ale trzeba by długo szukać. Naprawdę go wolę niż choćby szeregowego przedstawiciela tej ferajny, która jest teraz u władzy. Obserwowałem Oleksego w sejmie przez kilkanaście miesięcy jak tam jeszcze siedziałem - pracowity, inteligentny, ciepły i z wielkim poczuciem humoru starszy pan :P
Rzepka

Rzepka

15 years 3 months temu

po co się wysuwać przed szereg, jeśli nie rozumie się intencji... No teraz to już wszyscy pojadą równo....
Katarzyna

"po co się wysuwać przed szereg, jeśli nie rozumie się intencji... No teraz to już wszyscy pojadą równo...." To do mnie czy Girzyńskiego?