W tej części o ważnej roli prezydenta Lecha Kaczyńskiego dla przeciwdziałania negatywnym skutkom pogłębiania integracji europejskiej i o dziwnym zamieszaniu wokół orędzia prezydenta z marca 2008.
W ostatnich latach Unia Europejska znalazła się na zakręcie. Po raz pierwszy tendencje do pogłębiania integracji tak wyraziście starły się z tendencjami do jej zahamowania. Wokół podpisywania i ratyfikacji kolejnych wersji traktatów powstawał coraz większy ferment. W nielicznych państwach członkowskich przeprowadzono referenda, z których jasno wynikało, że ludność Unii jest znacznie bardziej sceptyczna w kwestii pogłębiania integracji niż jej elity polityczne. W chwili przystąpienia Polski do UE obowiązywał Traktat z Nicei (traktat nicejski) z 2001 roku, a jednym z elementów tego traktatu była istotna pozycja krajów wielkości Polski w Radzie UE. Już wtedy pracowano nad konstytucją europejską (eurokonstytucją), ostateczna nazwa: Traktat ustanawiający Konstytucję dla Europy (TKE) podpisany w Rzymie w 2004, krótko po przystąpieniu do UE nowych państw w tym Polski. W TKE wprowadzono system głosowania zwany podwójną większością, w którym pozycja krajów wielkości Polski uległa osłabieniu, a pozycja największych państw – Niemiec i Francji – uległa wzmocnieniu. W trakcie negocjacji nad zmianą systemu głosowania kolejne mniejsze państwa ustępowały pod naciskiem Niemiec i Francji, nie pomogło hasło Jana Rokity „Nicea albo śmierć!” Ratyfikacja TKE nie sprawiała problemu w krajach, w których decydował parlament. Spośród 4 krajów, które przeprowadziły referendum, w 2 – we Francji i Holandii w 2005 – TKE został odrzucony. Ze względu na wymóg jednomyślności UE znalazła się w patowej sytuacji. Referendum planowane w Polsce nie doszło do skutku. Jednakże nacisk na ratyfikację „martwego” TKE stał się jednym z elementów medialnej kampanii przeciwko PiS, która zaczęła się od razu po dojściu tej partii do władzy. Troska o zabezpieczenie polskich interesów była przedstawiana w naszych mediach jako obskurancka antyeuropejskość, zaprzeczenie nowoczesności.
Europejskie elity postanowiły wprowadzić ustalenia TKE nieco inną drogą – nie jako konstytucję europejską a jako traktat reformujący. Oprócz słowa ‘konstytucja’, zrezygnowano także (na jakiś czas) z kilku niezbyt istotnych pod względem prawnym, ale drażniących opinię publiczną, atrybutów państwowości UE. Ostateczna nazwa traktatu reformującego: Traktat z Lizbony zmieniający Traktat o Unii Europejskiej i Traktat ustanawiający Wspólnotę Europejską (traktat lizboński) podpisany w Lizbonie w 2007. Osobiste zaangażowanie Lecha Kaczyńskiego w negocjacje doprowadziło do uzyskania szeregu klauzul zabezpieczających polskie interesy, hasłowo:
- protokół brytyjski do Karty Praw Podstawowych,
- przedłużenie funkcjonowania nicejskiego systemu głosowania do 2014/17,
- mechanizm z Joaniny,
- solidarność energetyczna.
Traktat lizboński został podpisany 13.12.07 już przez rząd Tuska i ogłoszony jako wspólny sukces prezydenta i nowego premiera. Już wtedy miały miejsce ostre ataki na prezydenta zmierzające do umniejszania jego roli w sprawach międzynarodowych. Klauzule wynegocjowane przez prezydenta miały znaczenie tylko wtedy, gdyby rząd chciał korzystać z możliwości, które one dają. Tymczasem z kręgów PO płynęły sygnały o gotowości do odstąpienia od tych klauzul. 20.12.07 Sejm przyjął uchwałę mówiącą, że „Sejm RP (...) wyraża nadzieję, że możliwe będzie odstąpienie przez Rzeczpospolitą Polską od protokołu brytyjskiego.” Rówolegle do tych działań PO i media stosowały swego rodzaju szantaż dotyczący ratyfikacji traktatu w stosunku do PiS i prezydenta. Szybka ratyfikacja miała być zgodna z oczekiwaniami euroentuzjastycznego polskiego społeczeństwa, a opóźnianie ratyfikacji miało być niekonsekwentne, skoro traktat negocjował sam prezydent Lech Kaczyński. 28.02.08 Sejm przyjął uchwałę o ratyfikacji, odrzucając postulaty PiS, kolejnym krokiem miał być podpis prezydenta. Dalszą historię splecioną z obydwoma referendami w Irlandii pamiętamy.
W nakreślonej tu bardzo szkicowo sytuacji doszło do orędzia prezydenta nadanego przez TVP 17.03.08. Prezydent w kilku zdaniach wyjaśnił, jakie korzyści odnosi Polska z przynależności do UE, oraz jakie istnieją związane z tym zagrożenia. Wśród zagrożeń wymienił możliwość pojawienia się roszczeń byłych właścicieli niemieckich dotyczących mienia pozostawionego na polskich ziemiach północnych i zachodnich oraz możliwość zmuszenia Polski do wprowadzenia związków homoseksualnych na prawach małżeństw. Prezydent powiedział, że przed tymi zagrożeniami chroni Polskę wynegocjowany przez niego protokół brytyjski, przypomniał też fragment uchwały Sejmu z 20.12.07 o możliwości odstąpienia Polski od protokołu brytyjskiego. Prezydent zapowiedział kroki w kierunku zabezpieczenia polskich interesów, zanim podpisze traktat lizboński. Zakończył słowami: „Szanowni Państwo, są takie chwile w życiu narodu, kiedy trzeba zapomnieć o partyjnych szyldach i interesach i myśleć tylko o jednym – o Polsce.” Wypowiedzi prezydenta spotykały się zwykle ze zmasowaną krytyką, szczególnie pozamerytoryczną, jako nieudane wizerunkowo. W tym przypadku orędzie było zrealizowane perfekcyjnie. Chwilami pojawiał się dyskretny podkład muzyczny oraz ilustracja omawianych zagadnień. Między innymi pojawiła się kanclerz Angela Merkel z szefową Związku Wypędzonych Eriką Steinbach, a także 2-sekundowa migawka z relacjonowanego swego czasu w mediach gejowskiego ślubu w Toronto. Skutki tej ostatniej sprawy okazały się zdumiewające, o tym dalej.
Orędzie obejrzało rekordowo dużo Polaków i mimo nieustającej nagonki na prezydenta, aż połowa z widzów oceniła je pozytywnie. Front przystąpił więc do kontrataku. Media relacjonowały orędzie wyłącznie w wykrzywiony sposób jako wyraz jakichś zabobonnych lęków przed Europą i nowoczesnością. Zaatakowano TVP za, podobno, zbyt daleko idące zaangażowanie we współpracę z Kancelarią Prezydenta przy przygotowaniu i emisji orędzia, m.in. prześledzono każdy krok Patrycji Koteckiej z Agencji Informacyjnej. Z upodobaniem cytowano niemiecką prasę, która – z oczywistych względów – oceniła orędzie bardzo krytycznie. Orędzie skrytykowali politycy wszystkich opcji poza PiS. To wszystko jednak było trochę za mało spektakularne. Hitem okazało się dopiero wyciągnięcie pary gejów z migawki z gejowskiego ślubu, którzy na długi czas zapewnili mediom sensacyjne newsy jakoś związane z prezydentem. Jak się okazało, para gejów to Brendan Fay i Tom Moulton, aktywiści gejowscy z Nowego Jorku, którzy, poinformowani o sprawie przez reportera Radia Zet, chętnie weszli w rolę ofiar Lecha Kaczyńskiego, tym bardziej że mieli już doświadczenie w tego typu międzynarodowych akcjach. Ich krzywda polegała na tym, że poczuli się urażeni wykorzystaniem migawki z ich ślubu, który – przypomnijmy – był relacjonowany przez media, a zatem materiał ten jest w legalnym posiadaniu stacji telewizyjnych. Brendan Fay już następnego dnia udał się do polskiego konsulatu w celu złożenia protestu, do mediów powiedział m.in.: „To, jak wykorzystano moją i Toma prywatność w orędziu głowy państwa, które jest członkiem Unii Europejskiej, jest po prostu wstrząsające.” W Polsce pojawiły się bardzo ostre wypowiedzi aktywistów gejowskich, zapowiedzieli m.in., że będą szukać pomocy u posłów PO, żeby postawić prezydenta przed Trybunałem Stanu. Zbigniew Hołda z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka zapowiedział, że Fundacja udzieli Fayowi wszelkiej pomocy prawnej. W kolejnych dniach Fay starał się wywrzeć presję na prezydenta Polski, ostro domagając się przeprosin i grożąc prawnikami. W tym samym czasie polski konsul w Nowym Jorku, Krzysztof Kasprzyk, dał gejowi przesadnie uniżoną odpowiedź: „Chciałbym wyrazić wdzięczność za Pańskie pojednawcze podejście i empatię, jaką wykazał się Pan od pierwszej chwili, gdy wypłynął ten godny pożałowania incydent.” Sprawa zdawała się nie mieć końca. Gazeta Wyborcza tradycyjnie opublikowała list „autorytetów”, w którym czytamy: „Wolimy, żeby prezydent Kaczyński nie ośmieszał Polski – niech, skoro już musi, ośmiesza siebie i swoją przegraną formację polityczną.” TVN zorganizowało parze gejów przyjazd do Polski. Fay zapowiadał: „Mamy też, oczywiście, nadzieję spotkać się, choćby na kilka chwil, z prezydentem Polski. To jest nasz cel od samego początku. Jak napisaliśmy w naszym liście do prezydenta, pragnęlibyśmy pełnego szacunku dialogu.” W trakcie wizyty geje m.in. wystąpili w programie Teraz My! (TVN zastrzegło sobie wyłączność na wywiady telewizyjne) oraz spotkali się w Sejmie z posłami LiD. Dopiero w ten sposób prawie udało się sprowadzić orędzie prezydenta w świadomości społecznej do „właściwego” poziomu. „Prawie”, bo póki co wojowanie przy użyciu praw mniejszości seksualnych to w Polsce miecz obosieczny i akurat ten atak na prezydenta nie spotkał się z szerokim zrozumieniem w społeczeństwie.
Temat gejowskiej pary wrócił do mediów po roku. Geje, Fay i Moulton, zwracali się do prezydenta z prośbą o spotkanie. „Chciałbym zwrócić uwagę prezydenta RP na sytuację gejów w Polsce” – mówił Fay, informując o liście do prezydenta z grudnia 2008, w którym zapowiadał kolejny przyjazd pary do Polski. Kancelaria Prezydenta wysłała do nich kurtuazyjną odpowiedź, w której znalazło się i takie zdanie: „Mam nadzieję, że podróżując po Europie wstąpią Panowie do Polski. Jeśli będzie to w kwietniu, to proszę nie przeoczyć w Warszawie 13. Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena z udziałem takich gwiazd jak Ann-Sophie czy maestro Krzysztof Penderecki.” 17.03.09 za sprawą Radia Zet w mediach pojawiła się dezinformacja, według której Kancelaria Prezydenta wysłała do pary gejów pismo z zaproszeniem na Festiwal Beethovena. Tak przynajmniej mówiły nagłówki, a szczegóły sprawy i tak nikogo nie interesowały. Przykładowe tytuł newsów: L. Kaczyński zaprosił gejów ze swojego orędzia do Polski, Lech Kaczyński przeprosi gejów ze swojego orędzia? W Dzienniku ukazał się artykuł gejowskiego działacza, Roberta Biedronia, Prezydent zapraszający gejów to żenada. Geje przyjechali w kwietniu, zgodnie z zapowiedzią, media informowały jeszcze o jakichś próbach spotkania się z prezydentem, ale w sumie relacje z tej wizyty były znacznie skromniejsze niż za pierwszym razem. Bezpośrednim celem „kampanii gejowskiej” było przykrycie bardzo ważnych osiągnięć naszego prezydenta w sprawie korzystnych dla Polski zapisów w traktacie lizbońskim, a pośrednim – pogłębienie ogólnej atmosfery nieustannych ataków na prezydenta. Przy okazji skandaliści tacy jak Wojewódzki z Figurskim czy Palikot wykorzystywali tę sprawę jako dodatkowy motyw dla swoich rutynowych ataków na prezydenta.
Pamiętam tych gejów
Zgoda nie była tu wymagana
Świetne to przypomnienie
Dziękuję za uznanie
Super serial, Filozofie