Smoleńsk, 10 kwietnia, godzina 8.56

Przez GRA-FIK , 11/04/2010 [20:47]

Pięć lat, równo, minęło od czasu, gdy pisałem swoje słowa po odejściu papieża Jana Pawła II. Nie przypuszczałem, że w kwietniu, pięć lat później będę znowu pisał o smutku, który dotknął nasz naród. Do 2 kwietnia i godziny 21.37 doszła data 10 kwietnia i godzina 8.56. Ta druga data zaskoczyła nas wszystkich. Wszyscy mieliśmy plany na sobotę i w jednej chwili one stały się nieważne, małe, głupie i już nieaktualne. Zmieniły się tematy rozmów, wszyscy nastawili radia i telewizory. Nie ważne było, jakie stacje i jakie programy. Wszędzie było to samo i o tym samym. Zginął Prezydent Rzeczypospolitej Polski Lech Aleksander Kaczyński, wraz z żoną i 94 osoby znajdujące się w prezydenckim samolocie Tupolew Tu-154M nr 101.

Nie można o tym pisać inaczej jak o tragedii narodowej. W jednej chwili straciliśmy tych, których określa się elitą narodu. Trudno jest pisać o słowach nadziei czy pocieszenia. Stanęliśmy bezradni w obliczu śmierci osób, które towarzyszyły naszemu życiu niemal codziennie. Zetknęliśmy się z wielką tragedią, której nie sposób wytłumaczyć racjonalnie, tak by ból był mniejszy. Czytając listę tych, których zabrał los, nie musimy mieć nawet przed sobą zdjęć. Znaliśmy ich wszystkich. To inna śmierć od tej, niejednokrotnie anonimowej, najważniejszej dla rodziny i najbliższych. Tragedia dotknęła nas wszystkich. Nigdzie na świecie nie zdarzyło się nic podobnego by, za jednym razem odeszła aż taka grupa tych, którzy stanowią elitę naszego kraju. Dlatego też cały świat zamarł, wyrazy szacunku i współczucia płynące z całego globu podkreślają niecodzienność tego bolesnego dla nas zdarzenia.

Jeszcze dziś, po ponad dobie, trudno mi dobrać słowa, które oddałby to, co rzeczywiście czuję wewnątrz. Wczoraj, w sobotę, było najpierw niedowierzanie, zdziwienie, powoli ustępujące szokowi, chwilowej nadziei czy wręcz oczekiwaniu, że to tylko zły sen. W miarę upływających godzin przychodziły coraz gorsze informacje, gasły nadzieje, do głosu dochodził żal, łzy i wszechogarniający smutek. Nie było nikogo, kto by mówił i rozmawiał o czymś innym, niż o tym, co się stało. Przez moment nie można było się z nikim połączyć. Telefony milczały, bo linie były przeciążone. Jak wielki musiał być szok tego sobotniego poranka, że doszło do czegoś takiego? Może jeszcze w tych parę minut po katastrofie żyła jakaś nadzieja lub zwykłe niedowierzanie, że to nie może być prawdą. Prawda jednak już do wszystkich dotarła.

Nic już nie odwrócimy i nie zmienimy. Prezydent wrócił do kraju. Nie tak jak się tego spodziewaliśmy. Nie tak miało być. Nie tak...

Dziś otaczają nas wspomnienia po tych, którzy odeszli. Są już tam, skąd nie ma biletów powrotnych. Przyszłość zmusi nas do pogodzenia się z tą stratą. Dziś jednoczymy się z ich rodzinami i najbliższymi. Też straciliśmy bliskie nam osoby. Oni już nie wrócą, a ich brak będzie coraz mniejszy, choć już wiadomo, że zapisali się na trwałe w naszej pamięci i wspomnieniach. Datę 10 kwietnia zapamiętamy tak samo, jak 2 kwietnia. Łączy je wielki symbolizm i ból straty, jaka jest w naszych sercach. Wielu mówi, że historia zatoczyła wielkie koło. Symbolizm „lasu katyńskiego” na trwale już wyrył się w naszej pamięci. Tragedia wyryła ślad nie tylko na nas, ale na wielu ludziach na świecie. Dziś można napisać, że wielu wie i zrozumiało, czym był i jest, dla nas Polaków, Katyń Śmierć elity społeczeństwa w miejscu oddalonym o kilkanaście kilometrów, od miejsca kaźni kilkunastu tysięcy oficerów wojska polskiego wiosną 1940 roku, stanowiących elitę intelektualną II Rzeczypospolitej, stała się tragicznym, ale bardzo czytelnym symbolem tego, co to znaczy dla Polski i Polaków. Niezrozumiała dla innych ilość ludzi w samolocie prezydenckim, stanowiących najlepszy przekrój naszego społeczeństwa nie powinna być poddawana, jakiejkolwiek dyskusji. Ci ludzie chcieli i mieli prawo być w miejscu kaźni swoich poprzedników. Mieli prawo i wewnętrzną potrzebę, za którą zapłacili cenę najwyższą.

Trzeba pochylić głowę nad tym, co się stało. Nie wolno przejść na tym do porządku dziennego. Pamięć jest najważniejsza, a ta tragiczna klamra zamykająca 70 lat przeszłości kłamstw, fałszerstwa, odbierania nam prawa do pamięci powinna na trwale pozostać w naszych sercach i umysłach.

Na koniec mam słowa z filmu o Stefanie Starzyńskim, ostatnim przedwojennym prezydencie Warszawy, który zginął tragiczne w czasie II wojny światowej. Chciałbym je odnieść do człowieka, którego wybierałem 5 lat temu: Gdziekolwiek będziesz Panie Prezydencie, zawsze będę pamiętać o Panu i tych, co odeszli razem w tym dniu.