LOTNISKO W DĄBIU

Przez Slavus , 31/08/2025 [11:59]
WSPOMNIENIA WACŁAWA LINIEWICZA cz. XXXIX /Wacław Liniewicz (l. 82) ze Szczecinka, sybirak, społecznik, patriota, świadek historii./ W latach 1959-61 uczyłem się w Technikum Budowlanym w Szczecinie. Mieszkałem w internacie przy ulicy Niegolewskiego 2, a potem przez trzy lata – w internacie przy ul. Śląskiej 4. Z konieczności uczyłem się trudnego zawodu projektowania i budowania domów. Moi przedwojenni stażem nauczyciele zostali przesiedleni do Szczecina z Wileńszczyzny i Lwowa. Byli bardzo profesjonalni i wymagający. Najlepiej widać to było po „odsiewie” w trakcie pierwszych trzech lat w klasach technikum. Z 32. uczniów naszej klasy 1b i 1bBM do matury w 1961 roku „doszło” nas 13. W naszej szkole była też Szkoła Rzemiosł Budowlanych. Komu noga powinęła się w technikum, to mógł przejść do Szkoły Rzemiosł Budowlanych, a tam po dwóch latach edukacji szedł do pracy na budowach. Nasi wykładowcy mówili nam, że zależy im na technikach budowlanych, a bardziej na wykwalifikowanych robotnikach. Z naszej maturalnej „trzynastki” , aż 11 dostało się na Politechnikę Szczecińską, którą wielu z nas ukończyło z sukcesem. Jednak mi marzyło się latanie. Pomimo dyscypliny panującej w internacie udawało mi się „wymykać” na lotnisko w Dąbiu. Z przystanku tramwajowego przy Bramie Portowej tramwajem nr 5 lub nr 7 jechało się w dół ulicą Wielką. Potem przez most Długi na Odrze przejeżdżało się na wyspę Grodzką. Z okien tramwaju można było oglądać basen portowy z licznymi wielkimi statkami przy nabrzeżu. Jechało się aż do pętli tramwajowej końcowej przed rzeką Regalica (Odra Wschodnia). Następnie trzeba było przejść przez wysokowodny most stalowy, zachowany jeszcze sprzed wojny. Obok tego stalowego mostu, budowany był most żelbetowy kablobetonowy. Do mostu stalowego wspornikowo była zamocowana kładka z drewnianym pomostem dla pieszych. Za kładką był most za drogą i zaroślami i już lotnisko w Dąbiu. Na skraju lotniska stał potężny hangar dla samolotów. Mieściła się w nim pasażerska „Lidka” , samoloty sanitarne, sportowe i szybowce. Stał tam też samolot „Zlin 226”, na którym pilot akrobacyjny Zelek „szalał” na pokazach lotniczych. Strącał on samolotem wypuszczane z ziemi baloniki. Widzowie mogli podziwiać akrobacyjne pętle, beczki i loty na plecach akrobacyjnego „Zlina 226”. Przy hangarze mieściły się pomieszczenia warsztatowe i administracyjne. To wszystko było zabudowane jednym dachem. Wysokie potężne wrota harmonijkowe przesuwane bardzo lekko na rolkach otwierały widok na rozległe trawiaste lotnisko. Po drugiej stronie lotniska stał też podobny hangar. Zapoznałem się zpracującymi tam mechanikami. Chętnie pomagałem im w pracy, za co mogłem wejść do kabiny samolotu podziwiać i podziwiać liczne zegary i wskaźniki. Mogłem też dotknąć gładkich laminowanych powierzchni skrzydeł i kadłuba szybowców. Wyobrażałem sobie siebie lecącego nimi, co było moim marzeniem. Po dostarczeniu wszystkich potrzebnych w tym czasie dokumentów do administracji Aeroklubu Szczecińskiego czekałem z niecierpliwością na skierowanie mnie na szkolenie w sportowym lataniu. W tamtych latach aerokluby w Polsce przygotowywały „narybek” do Oficerskich Szkół Lotniczych. Szkoły te weryfikowały kandydatów pod względem zdrowotnym. Zweryfikowanych pozytywnie kierowano do szkół szybowcowych i na kursy spadochronowe. Przeszedłem pozytywnie wszystkie badania lekarskie oraz rozmowę kwalifikacyjną z panem Eugeniuszem Eberytnerem – Kierownikiem Aeroklubu. Z dostarczonych prze ze mnie dokumentów wywnioskowano, że nadaję się do lotniczego zawodu. Wysłano mnie w trakcie wakacji do Szkoły Szybowcowej w Lęborku, którą skończyłem uzyskując Licencję Pilota Szybowcowego 3 klasy. Potem byłem częstym bywalcem w Dąbiu. Zostałem przydzielony do sekcji szybowcowej instruktorki pani Heleny Wróbel. U niej doskonaliłem lotnicze umiejętności, a jej mąż Antoni – pilot samolotowy, holował nasze szybowce na „termikę”. Każdy kto miał okazję latać nad lotniskiem Dąbie musiał zaliczyć tzw. „kroki lotniska”. Polegało to na tym, że trzeba było „na piechotę” obejść wkoło po obrzeżach całe lotnisko. Podczas takiego spaceru obserwowało się wszystkie przeszkody przy ewentualnym podejściu do lądowania. Szczególnie zwracaliśmy uwagę na linie energetyczne, telefoniczne, wysokie kominy i drzewa. Zawsze startowało się i lądowało „pod wiatr”. Wiadomo, ze wiatry są zmienne i mogą wiać z każdej strony, dlatego wszystkie przeszkody wkoło lotniska warto było zapamiętać. Punktem charakterystycznym na horyzoncie była wysoka wieża kościoła w Dąbiu, jezioro Dąbie i Odra Zachodnia. Punktem odniesienia za Odrą Zachodnią była zabudowa miejska – Wały Chrobrego. Znając te elementy terenowe wokół lotniska w Dąbiu, a do tego mapę, można było łatwiej odnaleźć drogę powrotną do lotniska. Swoim zaangażowaniem w uprawianiu sportu szybowcowego zainteresowałem kilku kolegów szkolnych. Oni pomagali mi ukryć częstą nieobecność w szkole i internacie. Oni też próbowali iść moim śladem i kilku z nich też ukończyło szkolenia szybowcowe. Kiedyś zmęczony wracałem z lotniska. Spieszyłem się, aby zdążyć na wieczorny apel w internacie, gdzie była sprawdzana obecność ( bo często „urywałem się” z internatu); w którymś momencie spróchniała deska zarwała się. Zdążyłem uchwycić się słupka balustrady, ale moja noga z butem zawisła nad odległym lustrem wody. Straciłem przy tym but, który z resztkami deski poleciał w dół do Odry. Z trudem wygramoliłem się z tej pułapki. Szkoda mi było buta – kalipsiaka. Te buty kupiłem z mojej pierwszej wypłaty za moją pierwszą praktykę na budowie. Zarobiłem wtedy pierwsze pieniądze – 420 złotych, a buty kosztowały 400 zł. Na brzegu pozostawiłem drugi but, już mi zbędny. Do przystanku tramwajowego poszedłem boso. W tramwaju ludzie na mnie dziwnie patrzyli i chyba dziwili się, że jestem taki biedny. Była to już późna jesień, a ja byłem bosy. Tę przygodę pamiętam do dzisiaj. Czy interesują Was moje inne wspomnienia związane z lotnictwem? Wacław Liniewicz