WSPOMNIENIA WACŁAWA LINIEWICZA cz. XXXVIII
/Wacław Liniewicz (l. 82) ze Szczecinka, sybirak, społecznik, patriota, świadek historii./
Wyspa Bielawa w Zatoce Rękawickiej na pięknym jeziorze Drawskim wzbudziła dziś moje wspomnienie. W latach 90. ubiegłego wieku jezioro Drawskie i wyspa administrowane były przez Urząd Miasta i Gminy w Czaplinku. Gmina Czaplinek należała do roku 1975 do powiatu szczecineckiego, jednego z największych powierzchniowo – w Polsce. Po reformie administracyjnej z 1999 roku powiat szczecinecki reaktywowano i włączono do niego potężny kompleks wojskowy Borne Sulinowo z poligonem porosyjskim. Czaplinek zaś trafił do powiatu drawskiego. Zlikwidowano województwo koszalińskie. Pracowałem wtedy w Biurze Projektów, mogłem więc z pewnej perspektywy być świadkiem toczących się przemian. Gmina i Miasto Czaplinek ma wyjątkowe walory turystyczne i krajobrazowe, które po poprzednim ustroju uzyskała opinię atrakcyjnego miejsca na mapie turystycznej polski. Tu organizowany był w poprzednim okresie festiwal pieśni żołnierskich i kresowych, któremu patronowało Ministerstwo Przemysłu maszynowego z ówczesnym ministrem Wrzaszczykiem. Przyjeżdżał tu też premier Piotr Jaroszewicz, który podczas II Wojny Światowej stacjonował tu w czasie walk z Niemcami na Wale Pomorskim. Był wtedy politrukiem w stopniu pułkownika. Wskazał on dom w Czaplinku z którego dowodził wojskami I Armii Wojska Polskiego. Tu też przecierał szlaki kajakowe i pływał razem z młodzieżą akademicką ks. Biskup Karol Wojtyła, późniejszy Papież Jan Paweł II. Pod potrzeby festiwalu nasze Biuro Projektów w Szczecinku dostało zlecenie na zaprojektowanie amfiteatru w Czaplinku. Nasz kolega architekt Sławek Czapliński przy projektowaniu wpadł na pomysł, aby ściany amfiteatru zostały wykonane w formie ścian betonowego bunkra z wyraźnie odciśniętymi deskami w strukturze betonu. To rozwiązanie spodobało się towarzyszowi premierowi. To staremu żołnierzowi przypominało o ciężkich bojach przy zdobywaniu bunkrów, z których składały się przebiegające tu umocnienia Wału Pomorskiego. Latem z całej Polski ściągali do Czaplinka dygnitarze partyjni z całego kraju. Brak było infrastruktury turystycznej więc brzegi jeziora i i bardzo atrakcyjna wyspa Bielawa zabudowane zostały licznymi domkami letniskowymi i campingowymi. Sezon turystyczno-wypoczynkowy trwa tu tylko trzy miesiące w roku, więc te domki były liche i tymczasowe. Dygnitarze partyjni nie bardzo chcieli inwestować w swoje budowle. Często wymuszali w miejscowych firmach (i to za pół darmo) budowę tych domków. Tak więc były to w większości tandetne budowle. Po zamianach ustrojowych, nim dygnitarze partyjni przekształcili się w kapitalistów, miejscowemu nowemu samorządowi pozostał do uporządkowania cały ten bałagan. Władze Czaplinka dostały nakaz rozbiórki bezładnej zabudowy brzegów jeziora i wyspy. Koszty rozbiórki i uporządkowania terenu zostały pokryte z resztek pieniędzy z kasy gminnej. Kasa gminna została opróżniona z pieniędzy i zabrakło nawet na pokrycie pensji pracowników. Wszyscy radni gminy głowili się nad tym, jak tę kasę zapełnić. W tym czasie w całej Polsce w jednostkach budżetowych brakowało pieniędzy. Panowało bezrobocie i głód zaczął zaglądać do domów wielu rodzin. Trzeba więc było skorzystać z wyprzedaży posiadanego majątku, bo taka zaistniała konieczność. Radni wpadli na pomysł, aby oczyszczoną z zabudowy 79,5-hektarową wyspę Bielawa wystawić do sprzedaży. Liczono na to, że z bogatego „Zachodu” jakiś bogaty kapitalista kupi ją i zagospodaruje. Przy okazji da pracę miejscowym licznym bezrobotnym.
Na wyspie pozostały tylko dwa przedwojenne popadające w ruinę gospodarstwa rolne (tzw. rencistówki). Przygotowano odpowiednie dokumenty, wycenę itp., a na sesji rady podjęto stosowną uchwałę o zbyciu wyspy. Podczas sesji z udziałem mieszkańców podano do publicznej wiadomości treść podjętej uchwały. Z licznie zgromadzonej publiczności na sali miejskiej, jeden z uczestników miał pytanie, a radni zgodzili się wysłuchać go. Jakiś obcy, z wyglądu niewiele różniący się od bazarowego chłopa zapytał: - Czy to prawdziwa jest cena tej wyspy, którą podano w ogłoszonej uchwale? Na odczepnego przewodniczący rady potwierdził publicznie podaną cenę za wyspę. Chłop więc zapytał, gdzie ma tę sumę wpłacić i czy gotówką czy przelewem? Ta wypowiedź wszystkich zbulwersowała. Nikt nie spodziewał się tak szybkiej decyzji i to jeszcze od niepozornie wyglądającego chłopa. Obrady przerwano, a delikwenta zaproszono na rozmowę z Zarządem Miasta i Gminy Czaplinek. Nikt tam nie wiedział, jak taką transakcję przeprowadzić, więc chłopa zwodzono różnymi warunkami i zapewnieniami. Człowiek zdenerwował się i na własną rękę dogadał się z rolnikiem (jednym z dwóch na wyspie) i kupił od niego gospodarstwo. Szybko zawarł umowę notarialną kupna-sprzedaży. Z tym aktem własności pan Jan Twardoch (ten chłop) trafił do naszego biura, zlecając nam przebudowę zagrody wiejskiej na wyspie Bielawa. Przy zapoznaniu się wręczył mi ciekawie wyglądającą wizytówkę (pewna nowość w tamtych czasach). Sama wizytówka wiele mówiła o jej właścicielu. Była to czarna plakietka ze złotymi napisami, bardzo oszczędnymi: „Jan Twardoch – przedsiębiorca i adres śląski”. Z ciekawości zapytałem go, czym zajmuje się. Odpowiedział, że produkcją puchu. Po prostu skupuje pierze i z niego robi puch. Swoje wyroby sprzedaje w Niemczech i Japonii (skąd sprowadził maszyny). Najwięcej swoich wyrobów sprzedawał na Dalekim Wschodzie. Dzięki uzyskanym środkom może wszystko kupić i wybudować co chce. Ze względu na specjalne warunki, jakie już wtedy obowiązywały na terenie Parków Krajobrazowych, Architekt Wojewódzki w Koszalinie (wówczas był nim mgr. inż. architektury Wojciech Wojciechowski) zgodził się tylko na przebudowę domu mieszkalnego jako elementu uzupełniającego wiejską zagrodę. Do przebudowy miał być wykorzystany kamień miejscowy, cegła i drewno. Dach miał być pokryty strzechą.
Z takim zleceniem i warunkami zabudowy ; któregoś pięknego poranka nasz zleceniodawca – pan Jan, ścigaczem-motorówką zawiózł na wyspę cały nasz zespół projektowy. Gospodarze, państwo Kujawscy, bezdzietne małżeństwo na emeryturze, przyjęli nas bardzo gościnnie. Zwiedziliśmy wyspę, zinwentaryzowaliśmy istniejące obiekty i obfotografowaliśmy całe gospodarstwo. W końcu zasiedliśmy do stołu, aby ustalić szczegóły projektowania. Pani Kujawska przygotowała nam kawę i ciasto, chciała nas poczęstować wyspiarskim rybnym obiadem, na co niektórzy z nas zdecydowali się. Z panem Twardochem ustaliliśmy, że jego domek jednorodzinny będzie miał 16 pokoi. Dach będzie kryty trzciną, którą inwestor sprowadzi z RFN. Jest to trzcina specjalnie preparowana i posiada certyfikat niepalności. Ta trzcina przez Niemców była kupowana za bezcen w… Polsce, a po odpowiednim przerobieniu sprzedawana jako jako niepalna na całym świecie za grube pieniądze. Na wyspie nie było prądu! Przystaliśmy na rozwiązanie sugerowane przez inwestora, który zaproponował postawienie wiatraka z agregatem prądotwórczym na ropę naftową. Ścieki sanitarne zaproponowaliśmy oczyszczać w przydomowej oczyszczalni. Rozsączkowane wody po oczyszczeniu trafić miały do chłonnego piaszczystego gruntu. Zaproponowaliśmy też ogrzewanie gazowe i kominkowe. Gaz Propan-Butan dostarczany byłby z lądu i magazynowany w zbiorniku wbudowanym w grunt. Problem zaczął się z zaopatrzeniem w wodę (dla wyspy na wielkim jeziorze). Otóż, na wyspie nie ma cieków ani żył wodnych. Cała wyspa jest bezwodna od wieków. Zapytaliśmy gospodarzy, skąd czerpią wodę na kawę , obiady czy higienę? Gospodyni odpowiedziała, że wody maja wiele dookoła – czystą. Wodę bierzemy od strony nawietrznej jeziora, a pierzemy i zmywamy od strony zawietrznej – odpowiedziała pani Kujawska. To zaskoczyło moich towarzyszy i ruszyli od stołu. Koledzy ze słabszą psychiką dostali torsji, a ci silniejsi – zawrotów głowy. - Czyżby kawa i podana zupa państwu nie smakowały? - zapytała gospodyni.
Po powrocie do biura zabraliśmy się za projektowanie. Rozwiązaliśmy wszystkie problemy projektowe. Zatwierdzenie projektu i pozwolenie na budowę budynku mieszkalnego wydał Architekt Województwa Koszalińskiego. Miał on tylko zastrzeżenia do liczby pokoi (16) w domku jednorodzinnym. Inwestor pan Twardoch udowodnił mu, że ma wielką rodzinę na Śląsku i dlatego 16 pokoi to minimum potrzeb. Uwieńczeniem naszego wspólnego wysiłku i poświęcenia była decyzja o pozwoleniu na budowę. Inwestor wykombinował, że wszystkie materiały budowlane (a było tego dużo) przewiezie zimą po lodzie jeziornym. Jednak wskutek ocieplenia klimatu jezioro przez dwie zimy nie zamarzało. Po dwóch latach nasz projekt – pozwolenie na budowę straciło ważność. Od tamtego czasu, pierwsze lata 90. zmieniło się wiele. Nasze województwo nie jest już koszalińskim lecz zachodniopomorskim. Gmina i miasto Czaplinek są w powiecie drawskim a nie szczecineckim. Ja zlikwidowałem swoje biuro projektowe i przeszedłem na emeryturę, o czym CZYTELNIKOM wspominałem w poprzednich zapiskach. Pozostał tylko projekt w archiwach.
Wacław Liniewicz
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 100 widoków