Już 79 lat dzieli nas od tragicznych wydarzeń, o których świadczą pomniki jak też pamięć zachowana w świadomości ludzi. W pierwszych powojennych latach południowo -wschodnia część Polski stała się areną krwawych walk żołnierzy polskich z Ukraińcami- w uroczystości oddającej hołd żołnierzom Wojsk Ochrony Pogranicza, ofiarom zbrodni oddziałów UPA dokonanej w marcu 1946 roku na żołnierzach strażnicy w Jasielu, uczestniczył Stanisław Szarzyński - Prezes Stowarzyszenia Pamięci Polskich Termopil i Kresów w Przemyślu. Dziękuję za nieustającą obecność i upamiętnienia ważne dla historii narodu i państwa. Dziękuję za przekazanie przemówienia wygłoszonego 10 czerwca br. w dniu Wojsk Ochrony Pogranicza.
Rozkazem Naczelnego Dowódcy Wojska Polskiego nr 0245 z 13 września 1945 roku, utworzono Wojska Ochrony Pogranicza. W naszych okolicach południowej granicy strzegli żołnierze z oddziału 9 WOP na obszarze 38 odcinka dyslokowanego w Komańczy, w skład którego wchodziły strażnice: Roztoki Górne, Wola Michowa, Radoszyce, Łupków i Jasiel.
Skład osobowy jednostki stanowili żołnierze wcześniejszego 34 Budziszyńskiego Pułku Piechoty. Polacy borykali się z ciągłymi atakami ze strony UPA, brakiem odpowiedniego zaopatrzenia w żywność i właściwego zakwaterowania. Szczególnie ciężka sytuacja miała miejsce w rejonie placówki w Jasielu. Była to wieś licząca ok. 463 mieszkańców. Żołnierze kwaterowali w prywatnych zabudowaniach, znosili wrogość okolicznej ludności, nie mogli też należycie patrolować powierzonego im odcinka z uwagi na liczne zasadzki i ciągle zrywaną łączność telefoniczną z dowództwem w Komańczy. Już 3 tygodnie po obsadzeniu jasielskiej placówki, 18 grudnia 1945 roku wieczorem, we wsi Wisłok Wielki, oddział UPA zatrzymał dowódcę strażnicy w Jasielu ppor. Jarockiego i kpr. Józefa Stromiarza wracających saniami z odprawy w Komańczy.
Żołnierze zostali rozbrojeni, uprowadzeni i zaginęli bez wieści. 24 grudnia w wieczór wigilijny sotnie UPA zaatakowały tę strażnicę, podpalając przy tym kilka zabudowań. Po atakach wycofały się. W marcu 1946 roku po doniesieniach o koncentracji dużych sił banderowskich w tym rejonie Dowództwo Okręgu Wojskowego Kraków postanowiło ewakuować strażnice na zagrożonym 38 odcinku. Dowódca jasielskiej placówki chor. Papierzyński, 17 marca wieczorem poinformował sztab komendy WOP w Zagórzu o ruchach dużych sił UPA w okolicach Jasiela i poprosił o zezwolenie na wycofanie się 30 żołnierzy do Komańczy.
W związku z tą prośbą, dowódca komendy zagórzańskiej, mjr Jan Frołow polecił 18 marca swojemu zastępcy por. Gierasikowi, przebywającemu na inspekcji w Komańczy, aby stworzył grupę bojową złożoną z części załóg strażnic w Komańczy, Radoszycach, Łupkowie, Woli Michowej oraz posterunku MO w Komańczy. Z grupą tą liczącą około 70 żołnierzy porucznik Gierasik miał przeprowadzić akcję ewakuacji jasielskiej placówki. Do Jasiela przybyli o godz. 13-tej,19 marca o czym zameldowali telefonicznie Komendantowi Odcinka.
O godz. 14-tej łączność ze strażnicą została przerwana. Po spakowaniu całego majątku strażnicy grupa została rozkwaterowana grupami po 10-15 ludzi w okolicznych domach. Rano około godziny 7.30 20 marca, przy bardzo gęstej mgle odbyła się zbiórka oddziałów do wymarszu po uprzednim wysłaniu ubezpieczenia na stoki gór. Kiedy kolumna wyszła poza obręb strażnicy, jeszcze na terenie wioski nastąpił atak banderowców. Były to połączone sotnie „Chrina” i „Myrona” liczące około 500 banderowców . Część żołnierzy zdołała wycofać się na teren strażnicy. Żołnierze otworzyli do wroga ogień ze wszystkiej posiadanej broni, lecz wkrótce zaczęło brakować im amunicji ( posiadali po ok. 20 do 30 sztuk) . Jeden z granatów moździerzowych trafił w budynek tworzący strażnicę, który zapalił się a w jego piwnicy zginęło 20 żołnierzy. Po walce trwającej ponad godzinę banderowcy wbiegli do wsi strzelając i zarzucając broniących się żołnierzy granatami. Oficerowie i żołnierze nie mając czym się bronić zostali zmuszeni do poddania się. Po rozbrojeniu, wszystkich związano ręce drutem telefonicznym i odprowadzono w kierunku wsi Moszczaniec, gdzie w lesie zdjęto ze wszystkich płaszcze i przeprowadzono przesłuchanie.
Podczas walk zginęło dwudziestu czterech żołnierzy, sześciu zostało rannych, trzem udało się przedostać do Czechosłowacji. Reszta w sumie ponad 70 ludzi ( w tym 6 oficerów i 4 milicjantów) została wzięta do niewoli. Por. Gierasik przed poddaniem się przebrał się w mundur zwykłego żołnierza, mimo to rozpoznano go i razem z innymi oficerami oraz czwórką milicjantów został przez upowców bestialsko zamordowany koło leśniczówki w Moszczańcu.
Podoficerów wraz z szeregowcami pod silną eskortą zaprowadzono do Wisłoka Górnego. Tam zamknięto ich w jednej ze stodół w okolicy cerkwi. Przez całą noc oficerowie ukraińscy analizowali zdobyte w strażnicy akta osobowe i dokumenty. Żołnierzy wyróżniających się w zwalczaniu UPA a także posiadających sowieckie odznaczenia umieszczono na specjalnej liście po czym rozpoczęto na nich egzekucję strzałem w tył głowy. Osobą której udało się uniknąć śmierci był szeregowy Paweł Sudnik, który wykorzystując posiadany spryt i kondycję fizyczną zdołał uciec prześladowcom docierając do nieistniejącej już wsi Wola Jaworowa niedaleko Woli Sękowej. Dzięki jego relacji udało się później odnaleźć miejsce zbrodni . Po latach Paweł Sudnik stał się literackim ogniomistrzem Kaleniem w powieści Jana Gerharda „Łuny w Bieszczadach”. Egzekucja podoficerów i szeregowców miała miejsce na wzgórzu Berdo koło Wisłoka Górnego. Spośród pojmanych, 26 banderowcy wypuścili zaś 36 zostało zamordowanych. Wielu z zabitych przed śmiercią było torturowanych i okaleczonych.
Po ucieczce szeregowego Sudnika pozostałym żołnierzom wiązano nogi aby nie próbowali ucieczki. Los pozostałych jest nieznany, prawdopodobnie zostali zamordowani w innym miejscu.