TRZYDZIEŚCI TRZY

Przez Slavus , 12/04/2025 [11:29]
WSPOMNIENIA WACŁAWA LINIEWICZA cz. XXXIII /Wacław Liniewicz (l. 82) ze Szczecinka, sybirak, społecznik, patriota, świadek historii./ Tyle wybudowaliśmy domów jednorodzinnych w ciągu 18 miesięcy (02.04.1966 – 30.09.1968) w ramach Spółdzielczego Zrzeszenia Budowy Domów Jednorodzinnych „Budowlani” w Szczecinku. To osiedle domków wybudowane zostało przy ul. Łódzkiej I i II. Od tego czasu minęło już 57 lat. Domy stoją, niektóre znacznie przebudowane. Mieszka w nich drugie a nawet trzecie pokolenie naszych budujących te domy spółdzielców. Z 64 członków naszego Zrzeszenia doliczyliśmy się 9-ciu jeszcze żyjących, pozostali już tam w niebie budują (tam mieszkań potrzeba wiele, co słyszeliśmy przy każdym pochówku). Myślami wracam do tamtych czasów, jakże trudnych i biednych. Nie było wtedy pieniędzy, materiałów wykonawców, urządzeń i maszyn jak dziś, ale pomimo tego nasz rekord tempa przygotowania inwestycji i budowy nie został do dziś pobity. Nie mieliśmy pieniędzy, a o kredycie bankowym można było tylko pomarzyć. Były preferencje bankowe dla grup zorganizowanych np. dla Spółdzielni lub Zrzeszeń Budowlanych organizowanych pod parasolem ochronnym rozbudowanej i biurokratycznej administracji. Pracowałem wtedy w Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Wydziale Budownictwa Urbanistyki i Architektury. W roku 1965 ożeniłem się. Moja kawalerka ( 14 m2 plus sanitariat i piwnica) nie mogła pomieścić nowej podstawowej komórki społecznej, z którą z zoną utworzyliśmy.. Szukaliśmy jakiegoś większego lokum w mieście, bo nasze mieszkanko było za ciasne na rodzinę. W Spółdzielni Mieszkaniowej „Kolejarz” w Szczecinku po wpłaceniu wymaganego wkładu trzeba było czekać 15 do 17 lat na przydział lokalu spółdzielczego. Takich jak my było wielu, bo „głód mieszkaniowy” był duży, a zaspokojenie jego w krótkim czasie nie było możliwe. My „budowlańcy” skrzyknęliśmy się i w sali Szczecineckiego Przedsiębiorstwa Budowlanego „Pojezierze” zorganizowaliśmy zebranie założycielskie. Powiedzieliśmy sobie, że my budowlani powinniśmy sami sobie wybudować potrzebne mieszkania. Po kilku takich przymiarkach i spotkaniach założyliśmy Spółdzielcze Zrzeszenie Budowlane, a że byliśmy związani zawodowo z budownictwem przyjęliśmy nazwę Budowlani. Wybrany został zarząd zrzeszenia. Pan Par Misiura został wiceprezesem, pani Irena Kopacz – księgową, pan Stanisław Szymkowiak – członkiem zarządu, a także inspektorem nadzoru. Ja w tym gronie byłem najmłodszy (24 lata). Byłem bezpartyjny a także o niepoważnym wyglądzie i najgłupszy więc wybrano mnie prezesem. Do tego grona dobrano jeszcze pana Janusza Wdowiaka, późniejszego kierownika budowy, pana Romana Borowskiego, zaopatrzeniowca a także kierującego i rozliczającego tzw. „czyny społeczne” na naszym osiedlu. Pan Zdzisław Sobczak był szefem ds. transportu i sprzętu na budowie. Pan Marian Baryczewski jako specjalista od dróg i tym w zrzeszeniu się zajął. Pani Halina Jaśkowiec była w przedsiębiorstwie inspektorem BHP i tego pilnowała w zrzeszeniu. Pan Paweł Hodowaniec był specjalistą od budowy sieci wod-kan i gazowej. Moim zadaniem było przygotowanie inwestycji na wskazanym przez Miasto szczecinek terenie. O tym, że zostałem prezesem prawdopodobnie zadecydowało to, że byłem spoza przedsiębiorstwa SzBP „Pojezierze”. Tam dyrektorem był w tym czasie p. Jan Grudziński, bardzo groźny i wymagający. Wszyscy się go bali, a go nawet bliżej nie znałem. Po burzliwych wyborach, wróciłem do domu i dopiero tu z żoną zastanawialiśmy się na co ja nająłem się i jak to dalej przeprowadzić. Przy bliższej przymiarce do inwestycji okazało się, że na wybranym terenie mieszczą się 33 domy, a więc wielkość osiedla jest imponująca. Nie mając pieniędzy, materiałów, wykonawców, teren nieuzbrojony ( w tym czasie rosło tam żyto i ziemniaki). Jednak z naszej strony była determinacja spółdzielców i ogromne potrzeby mieszkaniowe. Modliłem się i prosiłem Boga jak mam z tym postąpić i czy dam radę. Zaskoczyła mnie ta liczba „33” – tyle lat żył Jezus na ziemi, na znak tego kapłani na sutannach mają tyle guziczków. T jest chyba jakiś znak od Boga, abym się nie załamał. Przygotowaliśmy wspólnie z zarządem zrzeszenia kilka wersji projektów małych domów mieszkalnych. Po długich dyskusjach wybraliśmy najbardziej optymalny wariant budynku o powierzchni użytkowej 85m2. Taki był warunek postawiony w Banku Inwestycyjnym w Koszalinie, gdzie staraliśmy się o kredyt. Drugim warunkiem postawionym przez bank było to, że mamy budować na terenie nieuzbrojonym w sieci. Ten warunek spełnialiśmy. W trakcie negocjacji w banku zapewniono nam kredyt w wysokości 128 800 zł na każdy domek ze spłatą kredytu na 45 lat i oprocentowaniem 1% w skali roku. Koszt budowy każdego domku skosztorysowaliśmy na 160 000 zł. Różnicę między kredytem a kosztem budynku wynosząca 32 000 zł, każdy spółdzielca musiał wpłacić gotówką w kasie Zrzeszenia. Ci którzy pracowali w przedsiębiorstwie budowlanym dostali tzw. pożyczkę bezzwrotną w wysokości 16 000 zł pod warunkiem, że będą w tym przedsiębiorstwie pracować nie mniej niż 5 lat. Praktycznie rzecz biorąc za 16 200 zł można było stać się właścicielem domku jednorodzinnego. Wydatki nasze skrupulatnie kontrolował bank, który zatwierdził harmonogram całej inwestycji na 18 miesięcy. Przedsiębiorstwu „Pojezierze”zleciliśmy budowę domów a sami zajęliśmy się budową sieci wod-kan, gazowej i elektrycznej wraz z trafostacją. Budowa drogi na osiedlu też należała do wykonania przez nas spółdzielców. Założyłem komitet społeczny budowy infrastruktury na osiedlu w ramach tzw. czynu społecznego. Na to otrzymałem dotację państwową w wysokości 420 000 zł z przeznaczeniem na materiały. Robociznę świadczyliśmy my sami zrzeszeni. To nas zmuszało do codziennej pracy po południu (bo każdy przecież zawodowo pracował w swoim zakładzie). Wszyscy całymi rodzinami pracowaliśmy na tej dużej budowie . Ja to wszystko fotografowałem, odbierałem osobiście roboty, kazałem zasypywać wykopy a potem odbierającym inspektorom służb miejskich dawałem zdjęcia zasypanych instalacji. Tempo pracy było tak duże, że nie było czasu czekać aż ważny urzędnik pofatyguje się do odbioru sieci w wykopach przed zasypaniem. Mnie często kontrolowali przedstawiciele Najwyższej Izby Kontroli, Banku Inwestycyjnego w Koszalinie, państwowego Wojewódzkiego Nadzoru Budowlanego w Koszalinie. Nawet obiecano mnie wsadzić do więzienia za to, że uzbroiłem w sieci nasze osiedle (warunek banku był taki, że budujemy na terenie nieuzbrojonym). W czasie burzliwej rozmowy, podczas kontroli NIK i interwencji u przewodniczącego powiatowej rady, oświadczyłem, że z osiedla nie będę robił gnojownika i nie wybuduję planowanego szamba zamiast sieci sanitarnej. Wykonane przez nas sieci kazałem połączyć z sieciami miejskimi. Za to obiecano mnie wsadzić na 5 lat do więzienia. Chyba dzięki sile wyższej wszystko się odmieniło. Ci co chcieli mnie uwięzić potem przychodzili do mnie z łapówką, aby im „wykombinować” domek na osiedlu. Nie skorzystałem z tego, a zainteresowanych odsyłałem na tzw. drugi etap budowy osiedla. Ten etap nigdy nie powstał. Na terenie tym obecnie istnieje osiedle domów szeregowych wybudowanych przez Lasy państwowe. Jaką radość przezywaliśmy jak po wybudowaniu całego osiedla, domki rozlosowaliśmy i w dniu 30 listopada 1968 roku z naszym rocznym synkiem Markiem wprowadziliśmy się się do nowego domu. Syn nasz na własnych nogach przyszedł do swojego domu i dziwił się, że jest taki duży. W domu były 4 pokoje, kuchnia, łazienka, przedpokoje z klatką schodową, balkon na piętrze i taras na parterze. Cały dom był podpiwniczony. Tam mieściła się kotłownia, garaż i pomieszczenia pomocnicze. Swój dotychczasowy dorobek wstawiliśmy do jednego pokoju. Pozostałe były puste bo nie mieliśmy co tam wstawić. Po zrealizowaniu inwestycji rozliczyliśmy wszystkie koszty, Nikt z naszych spółdzielców nie dołożył ani złotówki w stosunku do planowanych wcześniej kosztów. W tym czasie to było zjawisko nieprawdopodobne. Teraz chodzę ulicami naszego osiedla. Znany jest mi każdy dom, każdy płot i ogrodzenie – te też wspólnie robiliśmy. Do budowy tych elementów osiedla pracowitością i pomysłem wykazali się pan Edward Jankowski, pan Józef Podolańczyk i pan Stanisław Jeleń. Cieszę się, że służąc tym ludziom, udało mi się coś dobrego zrobić w życiu. Na nasze osiedle każdy może dzisiaj przyjść obejrzeć, dotknąć i przekonać się, że nawet z niczego można wiele dobrego zrobić. Największa wartością nie są pieniądze, tytuły naukowe i zawodowe czy majętności, ale ludzie, których wychowanie ukształtowały chrześcijańskie rodziny. Szkoły odpowiednio wyedukowały i nauczyły życia. Zycie nauczyło rozwiązywania trudnych spraw. Dziś mogę powiedzieć – Bogu niech będą dzięki. Wacław Liniewicz ps. Wspomnienie spisano 26.03.2025 r.