TOAST

Przez Slavus , 03/09/2024 [16:12]
WSPOMNIENIA WACŁAWA LINIEWICZA VII /Wacław Liniewicz (l. 81) ze Szczecinka, sybirak, społecznik, patriota, świadek historii. / TOAST Jesień 2001 roku obfitowała bogatym wysypem grzybów. Kto chciał i mógł, ten jechał do lasów okalających Borne Sulinowo , aby zbierać dorodne borowiki, podgrzybki kozaki i kanie. Ja też wybrałem się na tereny byłego sowieckiego poligonu. Tego samego poligonu, którego przejmowaliśmy komisyjnie od armii rosyjskiej w 1992 roku. O tym chcę powspominać. Wtedy też była jesień ciepła i pogodna, ale nie grzyby były powodem mojej obecności… Powołana przez wojewodę koszalińskiego (z jednej strony) a dowództwo Północnej Grupy Wojsk Rosyjskich (z drugiej strony) Komisja – miała przygotować dokumenty przekazujące stronie polskiej tereny poligonowe. Miałem zaszczyt być uczestnikiem tej Komisji i być współautorem Jej dokumentów. Poligon to dość duży obszar pomiędzy Bornem Sulinowem, Nadarzycami, a Kłoninem – otoczony lasami po obrzeżach. W środkowej części, lasy całkowicie wypalone, a teren porastający wrzosami. Tam liczne drogi czołgowe przecinały teren w wielu kierunkach. Większość dróg wiodła w kierunku wzniesień – nazywanych na mapie: Baranią i Wanią Górą. Na wzgórzach tych wybudowane są schrony o potężnych ścianach i stropach. Z tych wzgórz obserwatorzy kierowali ogniem dział , ustawionych na tzw. liniach ognia: od Bornego , Nadarzyc, Kłonina (tzw. Gródek) – do celów umieszczonych w centralnej części poligonu. Ćwiczenia takie trwały tam od zakończenia wojny i jako dziecko słyszałem odgłosy kanonady dział. Mówiło się wtedy , że „ u ruskich strzelają”. Każda z linii ognia składała się z wielu budynków o różnych gabarytach i przeznaczeniu. Były tam magazyny, sale szkoleń, wieże obserwacyjne, a wszystko to było połączone niezliczonymi przewodami i kablami telefonicznymi. Każda z linii ognia była pilnowana i obsługiwana przez oddziały żołnierzy zakwaterowanych w koszarach, w pobliżu. Koszary te, niezależnie od głównej bazy w Bornem Sulinowie, posiadały: swoje dowództwa, własną infrastrukturę techniczną, budynki koszarowe, kuchnie ze stołówkami, a także magazyny, garaże itp. Nasza Komisja miała za zadanie opisać to wszystko, ustalić stan techniczny i wycenić wartość tych nieruchomości. Dowódcy tych obiektów – każdy z nich oprowadzał nas po swoim gospodarstwie – udzielał informacji . Byli to oficerowie w stopniach od majora do pułkownika. Szefem naszej komisji ze strony rosyjskiej był pułkownik delegowany przez dowódcę garnizonu w Bornem Sulinowie gen. Bułgakowa. Objeżdżaliśmy te ich gospodarstwa kilkoma samochodami. W porze obiadowej dotarliśmy do gospodarstwa koszarowego w okolicach Kłonina, zwanego wtedy Gródkiem. . Miejscowy dowódca rosyjski zaprosił nas wszystkich na żołnierski obiad w miejscowej stołówce. Byliśmy dość głodni i po jeździe poligonowymi wertepami , zatem skorzystaliśmy z zaproszenia. Oficerowie byli bardzo gościnni i rozmowni. W trakcie obiadu był TOAST za „drużbę, zdrowie i lepsza przyszłość”. Jako że zbliżała się jakaś tam rocznica urodzin Lenina, to i za niego Moskale wznosili toast . Jeden z oficerów zaczął udowadniać, że dzięki Leninowi Rosja ma tak duże osiągnięcia. Mówił też, że jest on (Lenin) najlepszym naukowcem naszych czasów. Nie mogąc słuchać tych bredni, przerwałem mu i powiedziałem, że wątpię w to, że był naukowcem . Bowiem, gdyby był najlepszym naukowcem, to by komunizm najpierw na pasach wypróbował , a nie na ludziach. Wydawało mi się, że nie wszyscy zrozumieli moją wypowiedź, bo niezbyt dobrze władam językiem rosyjskim. Dlatego powtórzyłem to jeszcze raz. Zapadła cisza, towarzystwo zaczęło nagle trzeźwieć i wstawać od stołu. Zrozumiałem, że popełniłem nietakt , więc z ciężkim sercem wygramoliłem się zza stołu. W tym dniu praca naszej komisji była skończona. Oficerowie rosyjscy, nie żegnając się ze mną, wsiedli do samochodów i odjechali w swoje strony. Ja w przydzielonym mi „gaziku” pojechałem przez poligon do Bornego Sulinowa. Gdzieś przed Bornem zajechał mi drogę rosyjski „gazik”. Zatrzymaliśmy się. Do naszego auta podszedł pułkownik znany mi z okolicznościowego obiadu. - Pan wychodzi! - krzyknął. Nogi mi zdrętwiały, bo wszystkiego najgorszego mogłem się spodziewać w tej bezludnej okolicy. Wysiadłem „na gumowych nogach” i szedłem za nim do wskazanego miejsca – kępy drzew. Przez głowę przechodziły mi różne myśli , więc starałem się iść jak najwolniej. Strzeli mi w potylicę tu czy potem. Coraz bardziej bałem się. W pewnym momencie „mój prześladowca” klepnął mnie po ramieniu i na cały głos zaśmiał się. - Ot, ty mądry człowiek – ten Lenin nie był naukowcem! Nerwy mi puściły, więc też zacząłem się histerycznie śmiać. Śmialiśmy się obaj. On, dlatego, że go koledzy nie słyszą, a ja po prostu z nerwów. Zbierając po latach grzyby na tym terenie, też śmiać mi się chce – wspominając tamto zdarzenie. Wacław Liniewicz Ps. Ten fragment wspomnień p. Wacława ukazał się drukiem w Tygodniku Szczecineckim TEMAT w 2001 roku i na portalu Blogpress.pl w 2024 roku.