Nie mamy Pańskiego płaszcza... Czy Niemców można pokochać ?

Przez Misiek Wiesław… , 28/02/2024 [13:23]
To trudny temat. Chciałoby się, aby można było już o wojnie rozmawiać czcąc tylko pamięć i czyny chwalebne, wspominać o przemianie agresorów i podziwiać ich szczerą wolę naprawienia krzywd a budować wzajemne pojednanie. Ale tak nie jest. Choć część polityków zarówno polskich jak i niemieckich chętnie rozprawia o pięknych gestach i ogłasza przetrawienie/przerobienie problemu krzywdy zadanej naszemu państwu i Narodowi to większość Polaków w to nie wierzy, a wręcz przeciwnie oczekuje znaczących gestów od narodu niemieckiego, po którym może nastąpić faktyczne zrozumienie i pojednanie. Dlaczego tak jest ? To problem braku rozliczenia się państwa oprawców z zadanych nam cierpień i zniszczeń całkowicie niezrozumiały z ludzkiego punktu widzenia, a zwłaszcza dziś tak modnych europejskich wartości. To mistrzowsko uprawiana wobec nas polityka kija i marchewki i mataczenia nie bez znaczącego udziału miernej klasy politycznej w Polsce. Skomplikowana historia Polski po wojnie, eliminacja polskiej elity narodowej i obsadzenie w tej roli słabopiśmiennych czy wręcz analfabetów bez jakichkolwiek predyspozycji i umiejętności do rządzenia sporym krajem, hegemonia wschodniego mocarstwa i przemożna chęć utrwalenie władzy komunistycznej usunęła na długie lata z oczu decydentów w Polsce problem rozliczeń z naszymi sąsiadami. Tę trudną naszą historię skwapliwie wykorzystywali przez dekady nasi zachodni sąsiedzi. Trzeba przyznać, że elity niemieckie przez długie powojenne lata miały wiele "politycznego" szczęścia i co najważniejsze potrafiły z niego korzystać. Brak faktycznego rozliczenia reżimu hitlerowskiego, brak realnej denazyfikacji i wprzęgnięcie do budowy republiki federalnej biurokratycznej kadry rodem ze struktur III Rzeszy, na które to zaniechania i powroty bezmyślnie zezwolili Alianci okupujący Niemcy Zachodnie pozwolił na szybkie odbudowanie struktur państwowych. Redukcja długów i zwolnienie ze znacznej części reparacji, a na dodatek obdarowanie znacznym udziałem RFN w planie Marshalla czy powrót do Niemiec wywiezionego pod koniec wojny a zrabowanego wcześniej ogromnego kapitału pozwoliły uruchomić moce tkwiące w niezwykle silnie rozbudowanej w czasach hitlerowskich gospodarce. Warto tu wspomnieć, że tę bazę budowało m.inn. ponad 13 mln przymusowych robotników w tym kilka milionów polskich niewolników i grabież urządzeń, fabryk i surowców w całej niemal Europie. Dorobek ten tylko w stosunkowo niewielkim stopniu został pomniejszony o maszyny i urządzenia fabryczne z demontowanego przemysłu w ramach spłat reparacyjnych. Powoli wracał do kraju kapitał wytransferowany pod koniec wojny m.inn. do Szwajcarii, Hiszpani czy Ameryki Południowej. Niemcy w przeciwieństwie do nas bez przeszkód rosły w siłę, a wraz z nią ich buta wobec nas. Cała wojna dla nas Polaków, a dla części Niemców ostatnie tygodnie wojny były fizycznym i psychicznym koszmarem. Po wojnie my nie mogliśmy naszym dzieciom o wielu rzeczach mówić z uwagi na kolejną okupację, a Niemcy nie chcieli o nich mówić.Syn zbrodniarza Mengele dowiedział się o jego nieludzkich "eksperymentach" na dzieciach jak był już dorosłym człowiekiem i jest jednym z niewielu w RFN, który zmierzył się z przeszłością swego ojca. W powojennej świadomości niemieckiej koszmar wojny nie był eksponowany, młodzi nie dowiadywali się od swoich rodziców ani w szkole o ich wyczynach – wojna dla młodych w ustach ich ojców i polityków to głównie temat wypędzeń i utraty części ziem nad Odrą czy Prus Wschodnich , bombardowań niemieckich miast, głodu, ale dopiero po wojnie, a później i do dziś to zagłada Żydów. Niebawem też pojawili się naziści i polskie obozy koncentracyjne. Nikt młodym nie objaśnił, że okupacja w Polsce to było 2000 dni nieustannego terroru, że Polacy mieli być wytępienia tak jak Żydzi i to się ich przodkom w dużej mierze udało, że głód był narzędziem rasistowskiej polityki elit niemieckich eksterminacji Słowian Wschodnich, że celem była "przestrzeń życiowa" /lebensraum/ na wschodzie – zapewnienie dobrobytu Niemcom kosztem wytępionych Polaków. Nikt im nie wyjaśnił, że 8 maja 1945 r. to nie data wyzwolenia ich kraju od enigmatycznych nazistów jak ich kłamliwie zapewniał już od 1985 r. kapitan Wehrmachtu i syn zbrodniarza wojennego prezydent RFN Richard von Weizsäcker i wielu innych polityków, ale uwolnienie Europy od ich arogancji i rasistowskiej pychy, która pochłonęła kilkadziesiąt milionów ofiar i spowodowała oceany cierpień setek milionów tych, którym udało się przeżyć "cywilizacyjną" misję ich ojców. A dziś raczej kiepskiej pamięci były ambasador RFN w Polsce Arndt Freytag von Loringhoven syn wiernego do samego końca sługi Hitlera publicznie uznaje za konieczne wprowadzenie do Polski niemieckiego wojska i "zintegrowanie" go z siłami zbrojnymi RP /sic!/. To kolejny dowód na stałość wobec nas polityki państwa niemieckiego w konstruowaniu "lebensraumu" na wschodzie. Jeszcze elity niemieckie nie rozliczyły się z ostatniej "obecności" Wehrmachtu w naszym kraju, a już otwarcie planują/informują o kolejnej bez cienia wstydu. Trzeba przyznać, że w pewnym stopniu przyczyniliśmy się swoim zachowaniem również do tego, że dziś dla ponad 70% Niemców druga Wojna Światowa to okupacja ich kraju przez bliżej nieokreślonych etnicznie nazistów. Najpierw w PRL byliśmy "rozdarci" bo przecież byli też dobrzy Niemcy z NRD i nie można było tak w czambuł ich potępiać, a w tej 3 RP to już wszyscy Niemcy mieli być dobrzy i nie wypadało ich zbyt naciskać na załatwienienie od lat niezałatwionych spraw. Dobrze to widać w podręcznikach szkolnych do historii przygotowanych wspólnie przez specjalistów z obu krajów. "Europa. Nasza historia" to szczególny podręcznik do historii. Niestety został napisany wspólnie przez polskich i niemieckich autorów. Współprzewodniczący Wspólnej Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej prof. Robert Antoni Traba twierdzi, że stworzono nowy rodzaj podręcznika i nazwał go bilateralnym w przeciwieństwie do podręczników opartych na narodowej tradycji edukacyjnej /sic/. Przejrzałem fragmenty dotyczące II WŚ. Wojna wg tego podręcznika zaczyna się w 1939 r. 1 września, ale nie wiadomo gdzie i kto kogo napadł. O kampanii wrześniowej i o kooperacji Niemców z bolszewikami w zniewoleniu Polski cisza. Zgodnie zaś z prawdą okupacja zachodnich krajów została opisana krótko i dość rzetelnie jako mniej brutalna /ale nie wiadomo gdzie była zatem brutalna/ i nie utrudniająca życia przeciętnemu obywatelowi. Działały kina i teatry, wychodziły krajowe gazety i drukowano książki bez niemieckiej cenzury. Podkreśla się, że żywność była zapewniona na wystarczającym poziomie. Jednak i tam Niemcy nie rezygnowali z rasistowskiej polityki wobec Żydów i Sinti. Podręcznik podkreśla powszechną kolaborację rządów z Niemcami, a jako przykłady podaje Norwegię Vidkuna Quislinga, Danię i Francję marszałka Philippe Pétaina, którego rząd określono jako autorytarny. O tym że takiego rządu nie udało się stworzyć w Polsce cisza. Okupacja wschodu Europy wg autorów podręcznika prowadzona była wg teorii rasistowskich. Piszą ogólnie o terrorze, wywózkach na roboty przymusowe, łapankach i o dziwo nawet o pacyfikacji 800 polskich miejscowości. Co to była ta pacyfikacja i jak kończyła się dla setek tysięcy a może i milionów naszych obywateli to nie wyjaśniono. Wspomniana jest grabież, która prowadziła do ustawicznego głodu szczególnie w miastach. Polska nie jest jakoś szczególnie wyróżniona, pojawia się tylko w kontekście niszczenia polskiej kultury i eksterminacji elit oraz likwidacji szkolnictwa. Nie podaje się żadnych liczb czy szacunków naszych strat. Sygnalnie wspomina się o warunkach życia w krajach walczących z Niemcami, a tych było wg autorów podręcznika tylko dwóch Wielka Brytania i Związek Radziecki, a polski wysiłek zbrojny wg autorów nie istnieje. Więcej nieco miejsca poświęcono opisaniu systemu obozów koncentracyjnych i części z nich ewolujących w stronę obozów zagłady. Podają, że było ich 1200 co kłóci się z przyjętym dość powszechnie szacunkiem systemu różnych kategorii obozów na ok. 12 tysięcy. Eksterminacji polskiej inteligencji, likwidacja struktur państwowych i unicestwieniu polskich instytucji oświaty oraz kultury i dzieł sztuki podręcznik poświęca zaledwie kilka zdań. Robotnicy przymusowi rekrutowani byli z całej okupowanej Europy i na terenie Rzeszy było ich ok. 13 mln. Podręcznik przyznaje, że praca przymusowa i warunki w jakich była wykonywana była jeszcze jednym zbrodniczym sposobem na eksterminację osób uznanych za „niepełnowartościowe”. O tym, że najwięcej niewolników pochodziło z terenów II RP podręcznik milczy. Pewnie na swoiste usprawiedliwienie tej działalności podręcznik wspomina, że w Rosji Sowieckiej też istniały obozy pracy przymusowej. Pisząc o wcieleniu ziem polskich do Niemiec czyli polskiego Śląska, Pomorza Gdańskiego i całej Wielkopolski z Łodzią i częścią Mazowsza wspominają o wypędzeniu z tych terytoriów do Generalnej Gubernii Polaków i Żydów i przeznaczeniu tych ziem do pełnej germanizacji. Jak wyglądało to wypędzenie oczywiście uczeń się nie dowie. Na Górnym Śląsku i Pomorzu pozostałych obywateli polskich automatycznie wpisano na volkslistę, a odmowa groziła zsyłką do obozu koncentracyjnego lub karą śmierci. Zakazano języka polskiego, a młodych wcielono siłą do Wehrmachtu. Prawdziwie choć całkowicie sucho i lakonicznie. W Niemczech pierwsze lata wojny przyjęto entuzjastycznie, a życie przeciętnego Niemca było spokojne i dostatnie. Dopiero klęski i alianckie naloty na niemieckie miasta uzmysłowiły im, że toczy się walka na śmierć i życie. Ogromu strat i zapaści wywilizacyjnej jaką zafundowali nam i Słowianom niemieccy sąsiedzi w tym podręczniku nie uświadczysz. To mniej więcej tyle o wojnie w polsko-niemieckim podręczniku do historii. W innych już bez udziału polskich autorów wygląda to dla nas znacznie gorzej. Zresztą nie tylko w odniesieniu do II WŚ, ale do całej naszej wspólnej, ponad 1000-letniej historii niemieckiemu uczniowi Polska jest prezentowana jako zacofana peryferia Europy, dla której zbawieniem była i jest cywilizacyjna działalność jaką nieśli osadnicy niemieccy na czele z Zakonem Krzyżackim, który przedstawiany jest przez autorów niemal wyłącznie w świetle jego misji szerzenia chrześcijaństwa i cywilizacji. Polska to kraj niemający tak naprawdę większego znaczenia dla historii Europy. To niemieckie posłannictwo przebija we wszystkich podręcznikach do historii, których w RFN jest kilkanaście. O bitwie pod Grunwaldem wspominają nieliczne, a hołd pruski i wiele innych ważnych wydarzeń we wzajemnych stosunkach zgodnie jest przemilczany. A potem cisza przez kilka stuleci aż do traktatu wersalskiego i kształtu granic w Europie, kiedy pojawia się kilkanaście nowych państw w tym II RP. Uczniowi niemieckiemu w tym kontekście nie przedstawia się kwestii historycznych i niezwykle ważnych etnicznych na terenach odebranych po wojnie, a przed stuleciem zagarniętych Polsce w rozbiorach przez co młody człowiek ma całkiem oczywiste poczucie niesprawiedliwości w rugowaniu Niemców z ich "ojcowizny" w poznańskiem itp./sic/. Wg niektórych komentatorów obowiązujący obraz naszego kraju w niemieckich mediach to nadal stara narracja o niedojrzałym narodzie, źle zarządzającym przejętymi od Niemców terytoriami. O Polsce Piastów, Jagiellonów, Jej dorobku i roli w Europie Środkowej i Wschodniej czy przyczynach upadku podręczniki z nielicznymi wyjątkami milczą. Takich zabiegów i "niedomówień" jest znacznie więcej. Czerpiąc wiedzę z takich podręczników to jestem zdziwiony, że Niemcy na swej wschodniej granicy nie postawili jeszcze muru granicznego, aby skutecznie odizolować się od nas ! Temat takich podręczników godny jest sam w sobie solidnego opracowania przez fachowców w tym również od propagandy. II Wojna Światowa rozpoczyna się wg większości podręczników niemieckich od operacji pn. "Barbarossa" czyli ataku na Związek Sowiecki w 1941 r. O agresji na Polskę w 1939 r. i stratach jakie ponieśliśmy nie ma oczywiście żadnej mowy. Nie powinniśmy się więc dziwić, że przeciętni Niemcy widzą nas poprzez stereotypy utrwalone z pozycji lepiej sytuowanego i lepiej wykształconego sąsiada. Polska i Polacy kojarzą się dla większości Niemców z "wypędzeniami" ich ojców i matek oraz obozami zagłady w kontekście Holocaustu, o brutalnej okupacji naszego kraju młody i nieco starszy Niemiec nie dowie się niczego. A Polacy nadal darzą sympatią swoich sąsiadów dwukrotnie więcej niż partnerzy nas, choć stosunki polsko-niemieckie dobrze ocenia już mniej niż 50% Polaków kiedy jeszcze 4 lata temu ten odsetek wynosił zdecydowanie ponad 70%. Coś się zatem zmienia i to raczej w niepożądanym kierunku. Spada też dość widocznie ocena naszego zachodniego sąsiada co do jego pozytywnej roli na gruncie Unii Europejskiej. W 2010 roku taką opinię podzielało 69 proc. ankietowanych, a dziś już tylko 43% natomiast aż 26 proc. Polaków uważa, że Berlin przyczynia się do zaostrzania sporów i napięć w Europie /to badania sprzed 2-ch lat/. Wg nieco starszego badania z 2018 r. prawie połowa (48%) badanych Niemców uważa, że polski rząd nie jest wiarygodnym partnerem w Unii Europejskiej. Jak więc widać różnica w postrzeganiu partnerów jest widoczna gołym okiem i w znacznej części pewnie jest konsekwencją polityki historycznej elit niemieckich nieustannie czujących się lepszymi od nas i pouczającymi parweniuszy ze wschodu, a także wielkimi zaniedbaniami naszych władz w dbaniu o prawdę historyczną i wizerunek Polski na arenie międzynarodowej . Patrząc z naszego punktu widzenia Niemcy przerobili czasy wojny w pokoleniu sprawców w całkowitej amnezji czyli natychmiast zapomnieli o zbrodniach i grabieży w czym jak już wspominałem wspomogli ich Alianci pozwalając im na to. Jedną z pierwszych ustaw jakie uchwalił Bundestag nowopowstałej RFN to była ustawa o amnestii dla przestępców wojennych i zniesienie kary śmierci czy zakaz ekstradycji swoich obywateli. Z abolicji skorzystało jak się szacuje ok. 800 tys. sprawców czynów kryminalnych. Ci wierni żołnierze Hitlera błyskawicznie ze zbrodniarzy przemienili się w szanowanych obywateli jak choćby "słynny" kat Woli, który był nawet burmistrzem swego miasta i posłem do Landtagu, a do końca życia wdzięczna i "demokratyczna" Republika Niemiecka wypłacała temu mordercy generalską emeryturę. Podobnie szczodra była RFN fundując wszystkim członkom SS emerytury w tym co szczególnie bulwersuje skazanym zbrodniarzom. Takich nawróconych na "demokrację" były miliony. Nic zatem dziwnego, że dzieci tych ludzi o sprawkach swoich ojców niewiele lub zgoła nic się od nich nie dowiedzieli, a wręcz przeciwnie szczycili się ich patriotyczną jakoby służbą na "zapleczu" frontu bo szkoła ich w tym skutecznie utwierdzała. Kolejne pokolenia z nielicznymi wyjątkami niewiele z tym zrobiły. Wręcz przeciwnie coraz głośniej słychać było o cierpieniach jakie musieli znosić podczas bombardowań ich miast i wypędzeń z terenów przyznanych Polsce i Czechom. Powoli przenoszono winę za hańbę XX wieku na enigmatycznych nazistów o różnym rodowodzie etnicznym. Dziś Niemcy wspominając wojnę zwracają szczególną uwagę na przekazanie swoim obywatelom wiedzy o zbrodniach popełnionych na Żydach przez nieokreślonych bliżej narodowo nazistów, a brutalnej okupacji Polski i ludobójstwu na Polakach nie poświęcają nawet wycinka materiału. Co więcej na tak spreparowaną, minimalną wiedzę o okupacji w Polsce wpisują się nieliczne gesty polityków niemieckich, a szczególnie gest Willi Brandta klękającego pod pomnikiem Bohaterów Getta warszawskiego co niemieckim obywatelom jawi się/przedstawia się jako zadośćuczynienie przeszłości i zmazanie wszelkich win wobec Polaków /sic!/. Postawy takie skonfrontowane obecnie z bolesnym problemem reparacji i odszkodowań dla Polski zostały zburzone i spotkały się z niedowierzaniem i oburzeniem większości Niemców. To z kolei budzi w Polsce zdziwienie wielu wymazywaniem z pamięci sąsiadów tragicznej, a ciągle nie rozliczonej przeszłości. Utrwalaniu się tych niekorzystnych dla Polski opinii niestety służą niektóre gesty polskich polityków jak np. zbyt daleko idące oświadczenia dla prasy niemieckiej o wzorcowym jakoby pojednaniu między naszymi narodami, którą to opinią dzielił się m.inn. prezydent A.Duda przed pięcioma laty w niemieckim tabloidzie "Bild". To oczywiste, że przywódcy polityczni bujają nieco w obłokach, ale pobożne życzenia przedstawiane jako rzeczywiśtość w tak wrażliwej materii jaką są stosunki polsko-niemieckie raczej pogłębiają niewiarę i nieufność co do faktycznego stanu tych stosunków w wielu polskich środowiskach. Wrażenie to pogłębia coraz bardziej widoczny podział w gronie ekspertów historyków i prawników jak i w środowisku akademickim i ich stosunku do kwestii rozliczenia kosztów wojny. Trzeba to powiedzieć otwarcie: nie ma żadnego problemu prawnego. Niemieccy eksperci i decydenci doskonale wiedzą, że temat odszkodowań jest ciągle aktualny, że zgodnie z umową poczdamską i licznymi konwencjami rządy nie mają prawa zrzec się czy ograniczyć roszczeń jakie przysługują polskim obywatelom. Rozliczenie niewyobrażalnych krzywd jest po prostu obowiązkiem moralnym sprawcy zgodnie z podstawowymi zasadami cywilizacji w jakiej od wieków żyjemy. I nie potrzeba do tego ani przepisów i paragrafów /choć są/ ani tym bardziej sztabu prawników-manipulatorów. To wyłącznie domena wrażliwości elit państwa sprawcy. Tej wrażliwości wobec nas elity niemieckie nie prezentują choć są skłonne zadośćuczynić dalekim w czasie i przestrzeni zbrodniom popełnionym na członkach kilku plemion afrykańskich poddanych ich cywilizacyjnemu posłannictwu. To wiele mówi o tych elitach. W latach 70-tych wielu Niemców wstydziło się jeszcze za sprowokowanie przez swoich pobratymców tej hańby XX wieku. Dziś takich Niemców już pewnie nie ma bo prezentowane wyżej podręczniki wykonały swoją robotę. Jeżeli mimo wyprodukowania przez ludzkość tylu wspaniałych konwencji i deklaracji o prawach i wolnościach człowieka i obywatela w stosunkach między europejskimi sąsiadami dalej obowiązuje brutalna siła fizyczna, a nie siła argumentu to oznacza, że ludzkość zmierza w przeciwnym do głoszonego wszem i wobec kierunku. To filozofia prymitywów rodem z filmów Bareji – nie mamy Pańskiego płaszcza i co Pan nam zrobi ?!