Niemcy od 2017 roku prowadzą w Polsce wojnę o praworządność. Nie chodzi im o żadną praworządność tylko o to, by tutaj uzyskać kontrolę dodatkową nad Polską czyli wypłukać z Polski jeszcze dodatkowy obszar suwerenności. Posłowie PO i KO np. Radosław Sikorski i wdowa narodowa głosowali za rezolucją PE wrogą dla Polski. Demonstruję niechęć do polityków, którzy się Niemcom podlizują i realizują interesy niemieckie kosztem polskich interesów państwowych, uważam ich za niemiecką agenturę – wyjaśnił redaktor Stanisław Michalkiewicz .
Niemcom nigdy nie chodziło o praworządność o czym nasi przodkowie przekonali się podczas 120. letniej niemieckiej kolonizacji. W artykule o sądownictwie niemieckim w b. zaborze pruskim Antoni Karpiński przedstawił epizod, który daje próbkę panujących w państwie niemieckim pospolitości światopoglądu i uczuć. (Niepodległość, październik 1930)
Przy okazji zaprzysiężenia rekrutów Wilhelm II wygłosił w dziedzińcu koszarowym I-go pułku piechoty gwardji mowę, w której nazwał żołnierza niemieckiego zastępcą Pana Boga na ziemi i wskazał na obowiązek żołnierza strzelania na dany rozkaz nawet do sióstr i braci. Naturalnym biegiem rzeczy wymiar sprawiedliwości dostosowywał się do panującego prądu i nie mógł się opierać powszechnym nastrojom. Niezawisłość sądów stała się kłamstwem konwencjonalnem. Można więc wyobrazić sobie, na jak niskim poziomie etyki, sprawiedliwości i logiki stało w zaborze pruskim sądownictwo, jeżeli chodziło o gnębienie polskości.
Rząd niepokoił się rozwojem prasy polskiej, przeznaczonej dla ludu. Za opłatą jednej marki na kwartał znalazła się codziennie gazetka polska w każdej rodzinie robotnika i niszczyła germanizatorskie zapędy. Aby odzwyczaić lud od łacińskiego druku, zaprzestano uczyć w szkołach powszechnych alfabetu łacińskiego. Dziecko, nauczywszy się w szkole czytać gotykiem, zaznajamiało się bez wielkiego trudu z literami łacińskimi, i gazeta szerzyła myśl polską w każdej chacie.
Najprostszym środkiem dla rządu byłby kaganiec prasowy, lecz trudno było obejść konstytucję, gwarantującą swobodę druku. Powołano więc do pomocy sądy i izby karne sądów okręgowych przejęły rolę cenzorów. Policja i prokuratorzy odebrali nakaz śledzenia wszystkich druków polskich, mianowicie prasy codziennej i przeznaczonej dla ludu, podręczników historji, śpiewników i o każdy gorętszy zwrot patrjotyczny wytaczano redaktorom, wydawcom i księgarzom oskarżenie o podburzanie do gwałtów polskiej ludności przeciwko Niemcom na mocy osławionego § 130 K. K.
Trzeba przytoczyć dosłownie brzmienie kodeksu, ażeby przekonać się o umysłowości sędziów: „Kto w sposób, zagrażający spokojowi publicznemu, podburza różne stany ludności do gwałtów przeciw sobie, ulega grzywnie do 6000 marek, albo karze więzienia do dwóch lat".
Do nagięcia cytowanego paragrafu do gnębienia polskości zachęcał niższe sądy lokajski sąd Rzeszy w Lipsku, dając paragrafowi temu taką interpretację:
Nie potrzeba, aby zachodziło natychmiastowe niebezpieczeństwo zakłócenia spokoju, wystarcza możliwość gwałtów, choćby w dalekiej przyszłości, i podburzanie nie potrzebuje być bezpośrednim, wystarczy, jeżeli oskarżony nie wprost, lecz opisowo do gwałtów wzywa.
Wobec tego stanowiska najwyższego sądu rozzuchwaliły się sądy niższe i wyrzekły się samodzielnego myślenia. Sąd Okręgowy w Poznaniu zasądził Macieja Wierzbińskiego na półtora roku więzienia za podburzanie do gwałtów i zawiesił, nie czekając prawomocności wyroku, natychmiastowy areszt śledczy na mocy następnego stanu faktycznego:
Wierzbiński omawiał w „Pracy", tygodniku wychodzącym wówczas w Poznaniu, ekspansję przemysłu niemieckiego, wypierającego przemysł angielski z rynków azjatyckich, i zakończył uwagą, że walka na polu ekonomicznym spowodować musi starcie, w którym sympatie nasze stać będą po stronie Anglii.
Niewinna piosenka „Patrz Kościuszko na nas z nieba" uchodziła w oczach sądu za szczególnie niebezpieczną i noszącą wszystkie znamiona podburzania do gwałtów przeciwko Niemcom w sposób zagrażający spokojowi publicznemu, chociaż wierszyk Niemców ani słówkiem nie wspomina. Robiono rewizje w księgarniach, konfiskowano karty pocztowe z orłem białym z napisem: „Boże zbaw Polskę" i oskarżano wydawców na mocy § 130.
Wyrokiem izby karnej w Bytomiu z 21 września 1904 r. uległa konfiskacie pieśń więźniów z Dziadów: „Nie dbam jaka spadnie kara". Redaktorzy gazet miewali po kilkanaście pozwów jednocześnie. Józef Chociszewski, Antoni Kantecki, Józef Szmyt, Łebiński, Tadeusz Powidzki i tylu innych spędzili dłuższy lub krótszy czas w więzieniu.
W jednym z procesów, toczących się przed izbą karną sądu okręgowego w Gnieźnie, charakterystyczny był pogląd na kwestię narodowościową. Gazeta gnieźnieńska „Lech" stawiła pod pręgierz opinii publicznej pewnego Polaka i wymieniła jego nazwisko, ponieważ przy wyborach do sejmu - wybory odbywały się jawnie - oddał głos na Niemca. Tutaj trudno było skonstruować gwałty przeciwko Niemcom, a puścić płazem napaść na germanofila nie pozwalała „godność" niemczyzny.
Skłoniono więc zaczepionego wyborcę do podania wniosku o zniewagę przeciwko redaktorowi i prokurator w interesie publicznym (sic!) wytoczył proces. W ustnej rozprawie zapytał obrońca stojącego jako świadek obrażonego, czy w ogóle przyznaje się do narodowości polskiej, motywując doniosłość pytania tym, że jeżeli uważa się za Niemca, nie może czuć się dotkniętym na honorze i zachodzi brak legitymacji do wniesienia wniosku o ukaranie za zniewagę: Niemiec głosował na Niemca i oskarżenie nie miałoby prawnej podstawy. Lecz stała się rzecz niespodziewana. Sąd uznał pytanie obrony jako bezprzedmiotowe i, jako nie należące do rzeczy, niedopuszczalne, ponieważ narodowości polskiej nie ma, są jedynie Prusacy, posługujący się w rodzinie gwarą polską i oskarżonego zasądził.
„Rozsądek tutaj w brednie się zamienia" - powiada Mefistofeles do ucznia o nauce prawa w „Fauście".
Poseł Bernard Chrzanowski w świetnym przemówieniu swojem w Reichstagu z 5 marca 1903 r., domagając się reformy przepisu § 130 K. K., w tych słowach scharakteryzował sądownictwo pruskie w dzielnicach polskich:
„Dziwna mieszanina brutalności z jednej strony, a delikatności uczuć z drugiej zachodzi u sędziów. Jeżeli nauczyciel katuje polskie dziecko, tak, że ma krwawe pręgi na ciele, nauczyciel dostaje order, a tych, którzy się na to oburzają, karze się surowemi karami; ale jeżeli kto znęca się nad psem tak, że wyje, sędzię ogarnia czułostkowość i zasądza sprawcę na tydzień więzienia. Sentymentalność, jeżeli chodzi o zwierzę - brutalność, jeżeli chodzi o Polaków. W naszych dzielnicach nazywamy tego rodzaju sprawiedliwość „pruską sprawiedliwością".
120 lat temu mieliśmy polskich posłów w niemieckim Reichstagu. Przedstawiciele polskiej elity intelektualnej realizowali polski interes państwowy a nie niemieckiej agentury, narażając swoje życie, wolność i majątek.
Pisząc o sądownictwie pruskiem w dzielnicach polskich, nie można pominąć usług sąsiedzkich, oddawanych Rosji. Staatsgerichtshof pruski w Berlinie dnia 23 kwietnia 1865 r. zasądził, za udział w powstaniu 1863 r.:
wyrokiem zaocznym na karę śmierci - Jana hr. Działyńskiego, Aleksandra Guttrego, Wolniewicza, Skoraczewskiego, Taczanowskiego, Władysława Zakrzewskiego, ks. Radeckiego, Lutomskiego, Zygmunta Jaraczewskiego, Siegfryda i Łukaszewskiego; na dwa lata więzienia w fortecy - Władysława Niegolewskiego i Władysława Kosińskiego; na półtora roku fortecy - ks. ks. Cyprja- na Jarochowskiego i Rymarkiewicza; na 15 miesięcy - Józefa Rustejkę i Jankowskiego; na rok fortecy - ks. Romana Czartoryskiego, Józefa Żórawskiego, Napoleona Mańkowskiego, Wacława Koszutskiego, Stanisława Szczanieckiego,, Kurnatowskiego, Mielęckiego, Walerego Hulewicza, Leona Śmitkowskiego, Erazma Zabłockiego, Bolesława Moszczeńskiego, Mittelstedta, Sulerzyckiego, Edwarda Kalksteina, pułkownika Callier, Chotomskiego, Kętrzyńskiego i dra Kazimierza Szulca. Skazani na śmierć byli nieobecni i po upływie kilku lat ogłoszono im amnestję. Inni skazani odsiadywali kary w różnych fortecach; Unenbreitenstein nad Renem, Magdeburgu, Torgawie i innych.
Formułka wyroku brzmiała: za czyny przygotowawcze do zbrodni stanu.
Sądownictwo niemieckie nie odbiegało od umysłowości, cechującej niszczycielskiego ducha prusactwa. Wszelkiemi siłami wysilano się w czasie pokoju, aby krzywdzić polskość na mieniu, zacierać ślady naszej przeszłości, naszej literatury i sztuki. W ostatniej wojnie wojsko niemieckie zabierało i wywoziło warsztaty fabryczne z zajętych miast, zatapiało kopalnie węgla i rudy żelaznej, podpiłowywało młode drzewka owocowe.
Dyplomowany uczony niemiecki Treitschke powiada o Niemczech, że są najwyższym symbolem supremacji ducha ludzkiego, i że ta wielkość skazuje je albo na pochłonięcie wszystkich narodów, albo też na samozniszczenie się.
Słusznie pyta Clemenceau w „Blaskach i nędzach zwycięstwa” - czem jest germańska cywilizacja - ten potworny objaw żądzy posiadania, otwarcie zagrażający wszystkim czynnikom rozwojowym na przestrzeni wieków?
(Antoni Karpiński, Niepodległość rocznik 1930)