W Lotto nie grywam, bo kompletnie nie potrafię (i nigdy nie potrafiłem!) przewidzieć tego, co się zdarzy. A jednak okazało się, że czasem nawiedzają mnie tzw. myśli prorocze.
Bo oto jeszcze na długo przed pierwszym gwizdkiem na Mundialu w rozmowach ze znajomymi twierdziłem stanowczo, że nasza „drużyna” z grupy nie wyjdzie, że ten Mundial obnaży wreszcie rzeczywistą kondycję polskiej „jedenastki”. „Wreszcie”, bo widząc wyniki i rzeczywisty stan tego biednego zespołu nieudaczników wbrew wszystkim „fachowcom”, a zwłaszcza zawodowym propagandzistom i „optymistom” z TVP, mówiłem |”zobaczycie, zobaczycie”.
No i zobaczyliśmy wszyscy.
Być może zresztą to nie było jasnowidzenie, a po prostu sprawdzenie się moich najgorętszych życzeń, żeby ten zespół wypadł jak najgorzej. Nie znoszę bowiem propagandy, wciskania „kitu” wbrew wszelkim oczywistościom. A oczywistości były takie, że w eliminacjach i sparingach białoczerwoni każde zwycięstwo okupowali nadludzkim wysiłkiem i ledwo ledwo „dowozili” je do ostatniego gwizdka sędziego. Zwłaszcza ostatni sparing, z Litwą, wygrany wysoko 5:0, pokazał, że to dziadostwo nie drużyna – grali bez polotu, bez agresji, parcia naprzód, co demonstrowali inni. O Litwinach w ogóle nie wspomnę…
A już na samym Mundialu nagość króla ukazała się całemu światu. Nie oglądałem nawet polskich spotkań „na żywo”, dopiero w powtórkach, nie chciałem bowiem zobaczyć, jak się mylę, a drużyna nasza zagra dobrze. Ale nie myliłem się – i stąd każdorazowo Schadenfreude. Meczu z Japonią w ogóle nie oglądałem, nie miał już znaczenia, a jednobramkowe żałosne zwycięstwo niczego nie zmieniało. No, ale oczywiście komentatorzy zawodowi, czyli ślepi chwalcy za pieniądze stwierdzili, że przynajmniej obroniliśmy „honor”… Mój Boże… Przecież oni zupełnie nie rozumieją znaczenia tego słowa! Gdyby znali, mówiliby, że obroniliśmy się na koniec przed ostateczną żenadą!
Dziś, już na spokojnie, sądzę, że w tym teamie od początku coś szło nie tak, a plotki o balangach alkoholowych, o konfliktach personalnych w drużynie, o braku jedności, wreszcie o „gwiazdorstwie” kilku ważniejszych zawodników („zawodnik” to w odniesieniu do naszych piłkarzy termin bardzo stosowny, umieli bowiem jedynie sprawiać zawód!) nie były chyba tylko plotkami. Zespół grał jakby robił nam wszystkim łaskę. Piłkarze nie mieli siły biegać (!), nie mieli jasnej strategii ani na kolejny mecz ani na całość grupowych występów. Oczywiście „fachowcy” do ostatnich minut twierdzili, że Adam Nawałka to geniusz i tytan, a w ogóle to „nic się nie stało”, bo futbol to taka gra, w której raz się wygrywa, a raz przegrywa, że „jeszcze nie wszystko stracone” i temu podobne banialuki.
Szybciutko pozbyto się Nawałki (który już ma ponoć posadę selekcjonera drużyny Ukrainy, i to za bardzo dobre pieniądze! - gratuluję) – i oto na arenę wszedł Jerzy Brzęczek, ex piłkarz… Bo znów jesienią jakieś eliminacje i białoczerwoni muszą się jakoś „odegrać”, muszą się gdzieś tam zakwalifikować (i znowu łudzić nadziejami…).
Bardzo bym chciał, żeby im się nie udało, żeby wreszcie pozbawić wszystkich złudzeń, rozpędzić to towarzystwo na cztery wiatry i albo zacząć od podstaw budować jakiś nowy całkiem zespół albo w ogóle dać sobie spokój z jakimikolwiek występami na arenie międzynarodowej.
Oby więc to, co się stało w Rosji, to był jakiś brzęczek (!) ostrzegawczy.
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 436 widoków