Czy Opole jest potrzebne?

Przez Wojciech Piotr… , 23/09/2017 [12:45]
Nie idzie oczywiście o miasto, a o opolski festiwal. Bo miasto wprawdzie wolałoby, zdaje się, być po tamtej stronie Odry/Nysy, do tego Wojciech Cejrowski oddałby bez wahania Niemcom Szczecin (bo to wg niego nie polskie miasto!), mnie jednak idzie o polską kulturę – masową, tę dla każdego, w tym wypadku uosabianą przez polską piosenkę. Ba, ale co to znaczy dziś „polska piosenka”? Czy polska piosenka to taka, którą się śpiewa po polsku? W tej sytuacji byłoby sporo piosenek, których za polskie by się nie uznało – choćby „Easy come, easy go” zespołu „2+1” (przykład pierwszy z brzegu). A może wyznacznikiem byłoby to, że piosenkę skomponował Polak? Polski kompozytor? Tu byłyby problemy np. z Johnem Potterem. I zapewne nie tylko, bo i z Bułatem Okudżawą… To może miejsce powstania? Albo prawykonania? No, tu już zaszlibyśmy bardzo, bardzo daleko – cała emigracyjna twórczość piosenkarska byłaby poza klasyfikacją! Pytając w ten sposób doszlibyśmy rychło do absurdu. Bo odpowiedź na postawione wyżej pytanie jest moim zdaniem bardzo prosta (czy bardzo – zobaczymy!): polska piosenka to piosenka oddająca polskiego ducha, utrzymana w polskim klimacie zarówno muzycznym, jak i tekstowym, to piosenka, z którą Polacy się chętnie utożsamią, bo odnajdą w niej cząstkę siebie. Cóż – z tego stanowiska patrząc trzeba by stwierdzić, że dziś polska piosenka nie istnieje. A skoro tak – po co nam fałszywy, na siłę ciągnięty ostatnimi laty festiwal polskiej piosenki? Co pozwala mi stawiać diagnozy tak radykalne? Miłość do polskiej piosenki, towarzyszenie jej przez całe dekady, słuchanie, nagrywanie, śpiewanie, kłótnie etc. etc. Kulturą masową interesowałem się od zawsze, a piosenka zajmowała w tym zainteresowaniu miejsce szczególne. I do pewnego czasu nie było z tym problemem problemu – nie było potrzeby zastanawiania się, czy jakaś piosenka jest polska, czy nie. Niestety, ten idylliczny czas minął jakoś tak z nadejściem tzw. demokracji, czyli po roku 1990. Polityka nie ma z tym niby nic wspólnego… Ale czy naprawdę? Polska otworzyła się na świat wolny, na świat zachodni właśnie wtedy. I to otworzyła się na oścież! Między innymi także dla zagranicznych koncernów medialnych. Wiedziały one dobrze, że polski rynek jest chłonny, łapczywy na dobrą piosenkę, że festiwale, recitale, kasety, „czarne” płyty (a potem kompakty) to w Polsce od zawsze był świetny interes. Toteż w kilku ważnych miejscach na światowym rynku muzycznym podjęto decyzję: wchodzimy! No i weszli – nie tylko z promocją własnych, zagranicznych produkcji, ale także z utworzonymi szybko polskimi filiami wytwórni fonograficznych. I to był, niestety, początek końca prawdziwie polskiej piosenki. Światowe koncerny zaczęły działać na wielką skalę produkując piosenki dla polskiego odbiorcy, wyszukując „nowe młode talenty”, dając im możliwość nagrania płyt, potem promując te płyty (na wolnym, spluralizowanym rynku medialnym) i tak przejmując praktycznie „rząd dusz” na rynku polskiej piosenki. Ktoś kiedyś nazwał taki mechanizm „barem samoobsługowym”. Efekty tych działań mamy dziś, a ostatnie edycje festiwalu polskiej piosenki w Opolu pozwalają zobaczyć to wszystko jak w soczewce. Zalewani jesteśmy piosenkami nijakimi, śpiewanymi przez wokalistów bez prawdziwego piętna indywidualności, zaaranżowanymi przez komputery, z tekstami o niczym, najczęściej skoncentrowanymi na pępkach wykonawców, na ich mało ciekawych mikro-światkach, lub opowiadającymi banalnym językiem o równie banalnych sprawach. Dlaczego np. akurat niejaka Kasia(!) Cerekwicka została główną bohaterką ostatniego festiwalu? Konia z rządem temu, kto zna odpowiedź na to pytanie. To, co robiła, było równie nieciekawe, jak to, co robili inni wokaliści. No, ktoś musiał wygrać, padło na Cerekwicką, może dlatego, że najbardziej znana, najbardziej lansowana przez kręgi, o których pisałem wyżej. I jeszcze jedno – świat w ogóle, a świat medialno-popkulturowy w szczególności jest wyraźnie nastawiony na młodego jedynie odbiorcę. Takiemu łatwo wmówić, że coś jest dobre – działa tu stare prawo propagandy: powtarzaj coś tysiąc razy, w końcu ci uwierzą. Naprawdę bardzo chciałem usłyszeć coś sensownego i w koncercie debiutów i w koncercie tegorocznych premier opolskich. Niestety – nie udało mi się. Można zrozumieć, że polityczne zawirowania wokół tegorocznego Opola spowodowały, że TVP stanęła na głowie, by ten festiwal się odbył. Niestety czasem, gdy chce się zrobić coś za wszelką cenę, wychodzi chała, czyli knot. Poza dwoma znakomitymi koncertami – Maryli Rodowicz i Jana Pietrzaka (gdzie podobno było aż 200 słuchaczy, tak gdzieś usłyszałem) doprawdy pozostałe koncerty mogły się swobodnie nie odbyć. Stało się inaczej. Ale w tej sytuacji tytułowe pytanie tego felietonu pozostaje aktualne.