W klubie miłośników PMP

Przez Wojciech Piotr… , 11/06/2017 [11:52]
Kilkanaście dni temu opublikowałem na tych łamach felieton „Czas grubych bab”. Ogólnie przyjęty był dobrze, nawet radośnie czasem, choć zdarzył się wypadek, że ktoś (do kogo treści zawarte w felietonie nie odnosiły się w najmniejszym nawet stopniu!!!) poczuł się dotknięty. Zaraz po publikacji tego felietonu pomyślałem sobie, że przecież jest i druga strona tego medalu – czyli mężczyźni, faceci. Grzeszą różnymi rzeczami może nawet bardziej. Więc żeby nie być uznanym za male chauvinistic swine („męska szowinistyczna świnia”), co to się kobiet czepia i w ogóle wszystko widzi w materii męsko-damskiej jednostronnie, rzucę „na papier” kilka myśli o płci brzydkiej (ostatnio nawet bardzo brzydkiej!). Pomysł, że mężczyzna może o siebie dbać, dawno wyparował, jak się zdaje, z większości męskich głów między Bugiem a Odrą/Nysą. Można by nawet, dokonując codziennych obserwacji, dojść do wniosku, że dbałość o wygląd to niemęskie, jakieś lalusiowate, może nawet pedałkowate, że prawdziwy facet powinien wyglądać jak facet, a nie żurnalowa lala. Ale co to znaczy: wyglądać jak facet? U Rosjan funkcjonowało kiedyś porzekadło, że prawdziwy mężczyzna to ktoś, kto jest „obmyt, obrit, niemnożko podpit” (dla tych, co pięknego języka Puszkina nie znają – „umyty, ogolony, ciutkę nawalony”). Z owej „triady” polski facet bierze zdecydowania tylko człon ostatni: od rana do wieczora widzi się na naszych ulicach i gdzie tam jeszcze (pociągi, komunikacja miejska, parki, skwery itp.) faciów już „nawalonych”, a do tego w trakcie dalszego „nawalania się”. Puszkowe piwsko, najlepiej mocne, albo wystająca z kieszeni flaszka, z której pociąga się ostentacyjne, nie zwracając wagi na otoczenie – oto znak markowy dzisiejszego polskiego „prawdziwego mężczyzny”. Puszka lub flaszka lądują później gdziekolwiek, stając się cennym łupem dla mężczyzn trochę mniej „prawdziwych” – grzebiących w śmieciach biedaków i różnych rzęchów. Perony podmiejskich stacji, skwery, zwykłe zakątki, przejścia podziemne, wreszcie normalne ulice i uliczki – Polska jak długa i szeroka zaśmiecona jest dowodami „dobrej zabawy” prawdziwych mężczyzn. Jak rozpoznać takiego po innych oznakach? Tu przede wszystkim rzuca się w oczy tytułowy PMP, czyli Polski Mięsień Piwny, czyli, mówiąc po ludzku – wywalony bebech, kałdun, pod którym ozdobnie raczej napina się pasek od jakichś dresów czy „dżinsów” made in China. PMP, czyli ów kałdun, od góry stara się – często bez powodzenia – przykryć jakiś T-shirt, równie świeży, co oddech jago właściciela. Do tego może być bluza, obowiązkowo z kapturem, produkcji jak wyżej. Jednak bluza ma wadę – długie rękawy. Więc lepsza jest już kamizelka – bezrękawnik, bo on nie zasłania heroicznych oznak męskości, czyli tatuaży. Na ten temat można by się spokojnie habilitować, a może i lepszą karierę zrobić, ale nie na to czas. Wspomnimy tylko, że w tzw. dawnych czasach tatuażami ozdabiali się głównie wozacy, węglarze i kryminaliści. Potem za Wielką Wodą wyróżniać się tym zaczęli tzw. Afroamerykanie (po polski Murzyni). I od nich już poszło. Bo normalnie jest tak, że to prostaki brać powinni przykład od ludzi jakiej takiej kultury. W Ameryce stało się odwrotnie, a jak coś przyjęło się w Ameryce, to czyż może nie przyjąć się rychło nad Wisłą? Wykluczone, więc nadwiślański facio z klubu PMP też się musi „podziargać”. Najśmieszniej jest jednak poniżej pasa. Do pewnego momentu w szortach, pół-szortach czy jakichś „rybaczkach” chodziło się wyłącznie na letnisku, na wczasach, ostatecznie na działce. Dziś w takim stroju idzie się wszędzie, nawet i do kościoła. Nadwiślański facio z klubu PMP jak tylko robi się cieplej, natychmiast postanawia pokokietować nóżkami… co tam nóżkami – łydami, bułami, im większymi, tym lepiej. Idzie więc takie monstrum, wszystkie wyżej wymienione rekwizyty ma „zabezpieczone”, a poniżej pasa ma buły, koszmarne łydy, coraz częściej zresztą także „podziargane” w różne heroiczne symbole. Na dole, na samym dole, mogą być klapki, „adidasy” z bazaru za 40 zł para lub tenisówki, a jeszcze lepiej trampki – „obuw” ostatnio też coraz bardziej obowiązkowy. Klub PMP rośnie w siłę z dnia na dzień, wraz zresztą z nasilaniem się kampanii reklamowych różnych browarów, które swój wizerunek wzbogacają najczęściej sielskimi obrazkami życia rodzinnego „przy browarku”, życia towarzyskiego przy takim że, a nawet usiłują wykreować swoisty heroiczny obraz piwosza, który nie zawiedzie cię w potrzebie, poda rękę, gdy wisisz nad przepaścią, przytrzyma linę, gdy się wspinasz itp. duperele. A i tak idzie – jak zawsze w reklamie – o nieustanne multiplikowanie zysku bez patrzenia na to, że rozpija się społeczeństwo, że po piwo sięgają coraz młodsi etc. etc. Szefostwa naszych mediów, zwłaszcza „publicznych” w ogóle się tym nie interesują, ciesząc się, że „kasa puchnie”. A Polska zaludnia się osobnikami z klubu PMP. No to co?! Hodowanie tego polskiego mięśnia piwnego jest wszak takie przyjemne!