Nowe problemy wyskakują w naszej codzienności jak królik z kapelusza. Chyba dlatego, że propaganda obecnego rządu jest propagandą właśnie, a nie informacją ani też frontem politycznej ofensywy, która bardzo dziś potrzebna. Władza zdaje się zupełnie nie rozumieć, że by postawić w pełnym świetle prawdy poprzednią ekipę, wystarczy rzetelnie, dzień po dniu, informować, przypominać wyczyny ONYCH i kontrastować je z własnymi dokonaniami i zamierzeniami.
Cóż jednak zrobić, gdy – jak wyżej napisano – mamy do czynienia tylko z propagandą? Opozycja ma w istniejącej sytuacji raj na Ziemi, bo wystarczy, że ujawni to, co wstydliwie przemilcza władza.
Tak się właśnie obecnie dzieje.
Mówi się np. o rosnących zarobkach. Niedawno mówiło się o ograniczeniu handlu w niedziele, co chciał wprowadzić rząd pani Szydły, wspierany przez „Solidarność” i Kościół. Zamiar storpedowała Unia Europejska pod presją właścicieli sieci handlowych – podobnie zresztą, jak zamiar opodatkowania handlu wielkopowierzchniowego. Można by pomyśleć, że mamy konflikt: pracownicy chcieliby poświętować w Dzień Pański, a pracodawcom idzie o zysk…
Czy taki konflikt istnieje?
Niestety – jeżeli, to w bardzo, bardzo ograniczonym zakresie. Dlaczego? A dlatego, że setki tysięcy pracowników zatrudniane są nadal na podstawie tzw. umów śmieciowych. Te umowy opiewają na stawki godzinowe. Rząd je podniósł – i teraz pracownicy nie chcą słyszeć o ograniczeniu pracy w niedzielę, bo straciliby na zarobku… Oni chcą, oni są gotowi pracować nawet w niedziele, byle więcej zarobić. Cały zbożny trud rządu „dobrych wujków”, co to chciałby ludziom pracy nieba przychylić, idzie na marne. Nie zniesiono „śmieciówek” (mimo buńczucznych zapewnień!), budżet nie zarabia więcej na podatku od hipermarketów, za to niedziela to ekstra grosz do pensji: jak się przepracuje w niedzielę 10 godzin, ma się ponad stówę więcej w kieszeni. A miesiąc ma cztery albo i pięć niedziel! To już prawie jak „500+”!
Poseł PiS Janusz Śniadek, były szef KK „S”, wyznał niedawno w TVP, że rząd pracuje nad ustawą o… wolnych niedzielach! „Na razie przynajmniej dwóch w miesiącu” – stwierdził skromnie poseł. Ale ci, co pracują w reżimie godzinowym, na pewno zaprotestują!
Pomyśleć tylko: w Sierpniu ’80 „Solidarność” walczyła o wolne soboty, to był powszechny postulat świata pracy. Dziś inny już nieco świat pracy odrzuca projekty wolnych niedziel… O tempora, o mores!
Ale to logiczne: jak pracodawcą była komuna, a ludzi zatrudniało się na etatach, każda okazja do „wolnego” była dobra, nic się nie traciło. Przyszła gospodarka wolnorynkowa (jaka jest, taka jest, ale jest) – i wahadło poszło w drugą stronę.
Rząd słabo jakoś nagłaśnia ten gordyjski węzeł, bo lubi występować w roli „przyjaciela ludu pracującego”, nawet wbrew owemu ludowi, co chwilami widać gołym okiem.
A przecież nie wzięliśmy jeszcze pod uwagę tych, co w niedziele kochają robić zakupy w świątyniach Jej Wysokości Komercji. Poczuli, że w portfelach mają trochę więcej – więc fru! na zakupy. Wszyscy się cieszą: żona, dzieci. Burgera się zje w McDonalds’, oczywiście z frytkami i colą, potem jakieś lody… I te promocje… Tyle okazji! Kto zechce tym ludziom te szanse zabrać, niech lepiej od razu zawiesi polityczne ambicje na kołku – przegra ani chybi.
Od pożądanych wolnych sobót do pożądanych „pracujących” niedziel… Zatoczyła nasza historia niezłe koło.
Wielu pewnie nazwie je błędnym.
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 382 widoki