35 rocznica wprowadzenia stanu wojennego pokazuje zjawisko najbardziej dla współczesnej Polski dramatyczne: podział, a właściwie liczne podziały Polski i Polaków. Zjawisko to jest zakorzenione tak głęboko, że nie pozwala racjonalnie myśleć o uspokojeniu sytuacji w naszym kraju, a co za tym idzie – o wejściu Polski na drogę rzeczywistego, spokojnego rozwoju. Do tego bowiem potrzebna jest jedność – nie jakaś monolityczna, ale taka, która sprawia, że kraj ma jasne cele i bez większych zakłóceń dąży do ich realizacji. I że te cele są widoczne i generalnie akceptowane.
Ale właśnie dużo, bardzo dużo zrobiono, by Sierpień ’80 jak najszybciej zapaskudzić, by efekt niemal (!) masowego zjednoczenia Polaków wokół „Solidarności”, wokół Porozumień Sierpniowych rozmydlić, zniszczyć, wydrwić.
Oczywiście stan wojenny był nielegalnym zamachem stanu. Ale jak zareagowali Polacy? Różnie, niestety. WRONie media pokazywały dokarmianie przez Polaków grzejących się przy koksownikach żołnierzy – ludzie przynosili im bigos, ciasto, opłatek… A to przecież był okupant, okupant do tego własny, „wewnętrzny”. I niech nikt nie mówi „oni nie byli winni”, „taki mieli rozkaz”. Ten argument trąci zapachem bardzo złowrogim… Nie musieli ci żołnierze być atakowani z każdej bramy, zza każdego węgła. Ale powinni odczuć społeczny ostracyzm. Zwyciężyło jednak opacznie pojmowane „miłosierdzie”, często niestety z przymiotnikiem „chrześcijańskie”. I ci żołnierze to z pewnością czuli, pojawiało się myślenie w rodzaju „Polacy nas rozumieją”, „to nie nasza wina”. Już nie były ważne ofiary kopalni „Wujek”, pałowania na ulicach, „demonstracje siły” setek suk ZOMOwskich, obrzydliwe wystąpienia Jaruzelskiego, Przymanowskiego, Urbana plujących w twarze uczciwym ludziom, którzy ośmielili się upomnieć o walną, sprawiedliwą Polskę.
Tu zaczął się podział: pojawiały się głosy, że stan wojenny „uratował Polskę”, że Jaruzel jest „bohaterem”, że „Solidarność” anarchizowała kraj prowokując Moskwę, że reformy – tak, rozrabiactwo – nie… Propaganda te podziały bardzo umiejętnie pogłębiała, eliminując całkowicie głos opozycji – siedzącej w „internatach” lub w głębokiej konspiracji.
A w tzw. międzyczasie szykowano etep II rozbicia Polaków – Magdalenkę, Okrągły Stół. Kiszczak negocjował warunki przyszłego „porozumienia” jedynie z wybranymi „opozycjonistami”: z Kuroniem, Geremkiem, Mazowieckim, Michnikiem, Wałęsą. Kuroń z kolei ustalał z Kiszczakiem, Michnikowym „Człowiekiem Honoru”, listę tych, których powinno się zaprosić do Okrągłego Stołu. Tak judaszowym werdyktem ustalono obsadę tego największego chyba w XX wieku politycznego kabaretu w naszym kraju.
Były wybory – i to był ostatni krzyk w miarę zjednoczonego narodu: przepadła tzw. Lista Krajowa, z której do Sejmu odnowionej (!) Polski mieli wejść komunistyczni „reformatorzy”. Ale nie wolno było do tego dopuścić, więc profesor – mediewista w pięknym języku Cecerona oznajmił „pacta sunt servanda”. A kto te „pacta” z kim zawierał? Wiadomo, po co pytać?
Więc – niezgodnie nawet z komunistyczną konstytucją – powtórzono wybory. I tym razem komunistyczni reformatorzy znaleźli się w „odnowionym” Sejmie. Wówczas podziały wśród Polaków były już głębokie, komuniści i ich akolici nadal mieli monopol informacyjny. A założona przez środowisko Michnika „Gazeta Wyborcza” trąbiła w jedną trąbkę z prasą partyjną.
Rząd Mazowieckiego miał być rządem „solidarnościowym” – tyle że złożonym z tej „lepszej” części solidarnościowych działaczy. Żeby jednak pozbawić ludzi złudzeń, a komunistów obaw o wymknięcie się im z rąk prawdziwej władzy – resorty siłowe oddano PZPRowi… Po czym Jaruzelski został prezydentem dzięki głosom… solidarnościowego Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego…
Jedność już wówczas – widać to było wyraźnie – była nieosiągalna. A Michnik i jego gazeta usilnie pracowali nad tym, by Polaków do końca skłócić, podzielić, zbrzydzić sobie nawzajem. I umoczyć w kloace kłamstwa – antysemickiego, faszystowskiego, nacjonalistycznego. Niejaki Michał Cichy pisał na tych łamach o mordowaniu Żydów przez warszawskich powstańców. Jeszcze później pojawiła się sprawa Jedwabnego, sprawa „odszkodowań za żydowskie mienie”… Równocześnie władza wyprzedawała Polskę na potęgę – i tu kolejne podziały: na beneficjantów kapitalizmu i na sieroty po PRL, na nieudaczników, roszczeniowych „socjalistów” nie umiejących brać swego losu we własne ręce… Wreszcie – PPP, czyli program powszechnej prywatyzacji. Do końca złupiono Polskę. Nawołujących do oporu, do sprzeciwu, ludzi spod znaku PC, prawdziwej Pierwszej „Solidarności” zakrzykiwano, wyśmiewano, marginalizowano…
Efekty oglądamy dziś. Ponoć 13 grudnia ma się odbyć w Warszawie (może zresztą nie tylko) 12 różnych manifestacji. W głównej obok tych, co Polskę zniszczyli i podzielili mają wziąć udział byli ubecy i esbecy, zrewoltowani perspektywą utraty krociowych emerytur.
Czy można jeszcze przywrócić Polsce względną jedność obywateli? PiS ma poparcie na poziomie ok. 31 proc. A reszta? Kogo wspiera reszta? I jak długo ów skwaśniały polityczny koktajl będzie nad Wisłą serwowany?
To są pytania bez odpowiedzi. Bo propagandy słuchać nie warto. Idealistów też. To często tzw. pożyteczni idioci.
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 347 widoków