W świecie "lansu"

Przez Wojciech Piotr… , 23/11/2016 [17:25]
„Lans” to dziś największe wyzwanie i święty obowiązek. Tak przynajmniej myśli gros osobników tzw. młodego pokolenia – cokolwiek to znaczy. Można nic nie umieć, nikim nie być – „lans” wyniesie nas wysoko (oczywiście jeśli będzie odpowiednio przeprowadzony!). Z „lansu” biorą się celebryci, czyli ludzie, którzy są znani z tego, że… są znani. Już o to zadbają oczajdusze z mediów wszelakich, działający na zasadzie tzw. baru samoobsługowego: sami znajdują, sami kreują, sami lansują, sami zachwalają, sami się potem żywią (forsą, którą zarobią na tym, kogo wylansowali). No, coś tam oczywiście kapnie i dla „celebryty”… Bezapelacyjnie największym forum powszechnego „lansu” jest telewizja. Znakomita większość wstępujących tam ludzi to „ludzie znikąd”, ale siła rażenia tego medium jest tak wielka, że warto „czapkę sprzedać, pas zastawić”, by się w szklanym okienku pokazać. I już sprawą medium jest sprawić, by „celebryta” był zadowolony. „Lans” przesłonić potrafi wszystko, na czele z autokrytycyzmem. Klasycznym tego przykładem jest teleturniej o dziwacznej nazwie „Postaw na milion”. Bo co to znaczy: postaw na milion? Nic. Ale oglądalność jest duża, a słowo „milion” wtłacza adrenalinę w żyły w dawkach, powodujących zawroty głowy. Więc różne dzisiejsze „tytany intelektu” zgłaszają się z nadzieją, że im się uda ten milion (a choćby niewielką jego cząstkę) zabrać do domu. Ba, ale milion to kupa pieniędzy… Prezes Kurski zaś, jak wynika z obserwacji jego reformowanej (hi hi hi!) telewizji pieniędzy potrzebuje bardzo, więc „tytan” odchodzi najczęściej z niczym, ewentualnie na osłodę dostaje z 50 tysięcy – jak ma szczęście. Ale przecież nie o pieniądze (a przynajmniej nie tylko o nie) tu idzie – przede wszystkim idzie o „lans”. Inaczej uczestnik, którego wiedza o świecie jest co się zowie skromniutka, zastanowiłby się, czy się aby nie ośmieszy. Ale czy ośmieszenie się jest dziś w ogóle problemem?! Wobec kompromitujących się polityków (z najwyższych półek), artystów, którzy robią z siebie idiotów, autorytetów łżących w żywe oczy ze świadomością, że mogą to robić tylko dlatego, że ktoś trzyma nad nimi parasol ochronny? Co tam! A nuż uda się coś wygrać? A jak nie, to przynajmniej sąsiedzi i koledzy w pracy z zazdrości będą zgrzytać zębami. Największym „lanserem” jest oczywiście prowadzący grę Łukasz Nowicki, który szczyty kabotyństwa przekroczył już dawno. To podobno aktor, ale jakoś słabo obsadzany… A i talentu po tatusiu, Janie Nowickim, nie odziedziczył… Zagrywa się za to na śmierć w „Postaw na milion” – lepszej roli już nie zagra. Zaczyna sakramentalnie – i kłamliwie, wskazując śmiałkom stos banknotów: „To są w tej chwili wasze pieniądze”. Naprawdę? To jak moje, to ja je biorę! Ale nikt jak dotąd nie odważył się sprostować: „Powiedzmy, są oddane do mojej dyspozycji”. Zresztą „wasze pieniądze” znacznie lepiej brzmi! „Wasze pieniądze” zaczynają z upływem czasu gry topnieć w zastraszającym tempie, bo, jak wyżej napisałem, TVP niechętnie wydałaby ten milion. Toteż pytania wymyśla się takie, by przypadkiem nikt nie znał właściwej odpowiedzi; w końcu któż wie wszystko? Do tego ukochane są pytanie „statystyczne”, ufundowane na badaniach różnych agencji badania wszystkiego. Wieje z tego sieriozną nudą. A przecież wysoki stopień trudności (w końcu „duża bańka” w grze!) można by osiągnąć bez cudowania, bez wysilania się na karkołomne zestawienia danych, nazw, faktów mało znanych, bo mało ważnych! Literatura, muzyka, film, teatr, sztuki plastyczne – te dziedziny goszczą w „Postaw na milion” niezmiernie rzadko; dominuje skarbnica śmieci z dzisiejszego świata. Toteż rzadko spotka się w tym teleturnieju ludzi naprawdę inteligentnych, z wiedzą, z kulturą, oczytanych, błyskotliwych. Tacy się tam nie pojawiają, bo widzą, obserwując wysiłki uczestników, że byliby bez szans: nie znają się na rankingach celebrytów, nie słyszeli o głupawych wydarzeniach, idiotycznych rekordach świata, wreszcie nie przyszłoby im do głowy wkuwać na pamięć atlasu świata czy małego rocznika statystycznego. Natomiast ludzie „lansu” mają to gdzieś – coś tam wiedzą, może wystarczy? Poza tym jest przecież tzw. łut szczęścia. I jest ta satysfakcja: zobaczyła mnie cała Polska! Ale łut szczęścia nie wystarczy, żeby wynieść z telewizji „dużą bańkę”. Toteż najwyższa jak do tej pory wygrana (o ile moje wiadomości są dokładne) wyniosła coś ok. 350 tys. zł. I to zdarzyło się raz. RAZ. Natomiast co tydzień lansuje się w TVP 2 od 4 do 6 osób. „Lans” zabija wiele rzeczy – zabija telewizyjną rozrywkę i –często publicystykę. Ale najgorsze jest to, co lans zabija w ludziach, do tego najczęściej młodych.