Zaćma Ryszarda Bugajskiego

Przez Wojciech Piotr… , 20/11/2016 [19:47]
Właściwie obiekcje można było mieć już na etapie zapowiedzi realizacji filmu o „krwawej Lunie”, Julii Brystygier, jednej z najbardziej złowrogich postaci doby stalinowskiej. Jeszcze jeden film o „nawróconych ubekach”? Ale pozycja Ryszarda Bugajskiego w polskim świecie filmowym kazała jednak poczekać na efekt ostateczny. Bo może jednak... Coś? innego? Może jakoś inaczej? Może w zgodzie jednak z Ewangelią, z nauką Chrystusa, który nakazywał przebaczać nie 7, ale aż 77 razy? Oczywiście nie bezwarunkowo… Wreszcie z obiektywnym prawem moralnym? Wiele w Piśmie świętym przykładów, gdy Zbawiciel przebacza, uwalnia od winy. Z tym, że zawsze poucza, wyjaśnia swe decyzje, pokazuje „mechanizm działania miłosierdzia”. Piętnuje przy tym często obłudę oskarżycieli (jak w wypadku jawnogrzesznicy), wskazuje na różne „okoliczności łagodzące”. I zawsze kończy się podobnie: „Idź i nie grzesz więcej” albo „Twoja wiara cię uzdrowiła”. Dzisiejsi moralizatorzy biorą z nauki Chrystusa tylko sam fakt przebaczenia, miłosierdzia. I kłują nim w oczy „zacietrzewionych nienawistników”, tych, co pałają żądzą zemsty, co „lekceważą naukę o miłosierdziu”. A przecież ten awers ma rewers – ukorzenie się, wyznanie winy, błaganie o miłosierdzie, wreszcie – w miarę możliwości - naprawienie skutków wyrządzonego zła… No, to jesteśmy w domu. Przełomowy rok 1956 przestraszył niektórych funkcjonariuszy Imperium Zła. Z tym, że nie było ich wielu. I wraz z upływem czasu po Październiku w funkcjonariuszy aparatu stalinowskich represji i zbrodni wracała dawna buta. Okazywało się bowiem, że odwilż odwilżą, a poodwilżowa sprawiedliwość dziwnie miękkie ma serce, dzieli włos na czworo, że wreszcie już zdecydowanie od roku 1958 następuje odwrót od rozliczeń, a tych, którzy tego mechanizmu Historii nie rozumieli, zaczynały spotykać nowe represje. Nazwa Urzędu się zmieniła, metody często pozostawały te same. Rosła więc buta byłych ubeków, triumfowało przeświadczenie, że „kruk krukowi oka nie wykole” (ulica komentowała to bardziej lapidarnie, acz celniej: „ku...a ku...ie łba nie urwie). I tak to trwało. Ten i ów ze zdziwieniem rozpoznawał w urzędnikach i dygnitarzach „Polski Ludowej” byłych ubeków, katów na ciepłych państwowych posadach (exemplum najbardziej wymowne – płk Adam Humer), dysponentów i dyrygentów życia kulturalnego… Siedzieli poumieszczani tak, że ważniejsze dziedziny naszego życia mieli pod kontrolą, tworzyli sieć. W 1946 roku tow. Gomułka zapewnił: „Raz zdobytej władzy nigdy nie oddamy”. I to się spełniało. W głośnych „Psach” Pasikowskiego Franz Maurer, ex esbek, mówi do członka komisji weryfikacyjnej: „Czasy się zmieniają, ale pan zawsze jest w komisji”. Właśnie – ONI zawsze byli „w komisjach”, oni weryfikowali i NAS i „swoich”. Kto okazał się „małowierny” – odpadał. Taka właśnie jest bohaterka najnowszego filmu Ryszarda Bugajskiego, Julia Brystygier. Niby złamana, zagubiona w rzeczywistości wczesnych lat 60, bez „zaplecza”, bez wpływów (choć niekoniecznie, co pokazuje scena, gdy dawna „krwawa Luna” dzwoni po pomoc w związku z awarią samochodu). Ale co tam wpływy, kontakty – idzie o duszę. A w głębi duszy Brystygierowa pozostała butnym, aroganckim, cynicznym i wciąż na swój sposób groźnym upiorem stalinizmu. Wreszcie od okresu jej ideowej świetności minęło mniej niż 10 lat… Nawyki zostają, zwłaszcza że – jak opowiada – wyszła z biedoty żydowskiej, że niemal od dziecka była komunistką i święcie w swój wybór wierzyła – aż do zupełnej zatraty człowieczeństwa, do stania się postrachem i podwładnych i politycznych przeciwników, krwawą psychopatyczną sadystką, zdolną do każdego zezwierzęcenia. Bohaterka zabiega o osobiste spotkanie ni mniej ni więcej tylko z prymasem Wyszyńskim. Niby to kreuje się na rozbitą, pogubioną ofiarę, która poniewczasie zrozumiała swe zbrodnie. Ale gdy do spotkania w końcu dochodzi – z Brystygierowej wyłazi znów butna, arogancka stalinówka, do tego oskarżycielka! Tak – „krwawa Luna” rzuca Prymasowi Tysiąclecia w twarz oskarżenia o dwulicowość, o gwałcenie „nauki Chrystusa” – który przecież kazał wybaczać „zawsze i każdemu”. „Ksiądz uznaje tylko tych, którzy wierzą tak samo, jak ksiądz. Inni się dla księdza nie liczą!!!” – wykrzykuje czerwona bestia. I – o dziwo! – na moment wpędza prymasa w zastanowienie… W efekcie jednak zostaje ze swymi „rozterkami” sama – prymas po prostu odchodzi. „Luna” znajduje jednak pocieszenie i zrozumienie, a nawet najgłębsze wsparcie moralne. Ofiaruje jej to… siostra zakonna Benedykta, pracująca przy prymasie. Ciekawy sojusznik… Jak „Luna” żydówka, do tego niewierząca – czyli latami tkwiąca w świętokradztwie… Jak sama wyznaje – modli się, ale nie wierzy. Właściwie Brystygierowa też by tak mogła – w filmie pojawia się nawet sugestia (wyjątkowe obrzydlistwo!), że zostałaby ona obmyta we krwi Chrystusa, której kropla spada na jej twarz z umieszczonego w pomieszczeniu krucyfiksu… Zaś na cmentarzyku obok zakładu dla ociemniałych, gdzie rozgrywa się niemal bezwyjątkowo akcja „Zaćmy”, większość grobów to groby zakonnic – żydówek konwertytek (ale jednak). Czy one naprawdę się nawróciły, czy też żyły w bluźnierstwie, służyły fałszywie, świętokradczo? Nie wiadomo. Osoba siostry Benedykty pozwala snuć różne podejrzenia… Podobno w rzeczywistości Julia Brystygier zmarła jako żarliwa katoliczka. W filmie wskazywać może na to tylko jedno: że żarliwy katolicyzm rodzi się wtedy, gdy… zakwestionuje się podstawowe zasady nauki Chrystusa… I stworzy własną „naukę” (i praktykę) o bezwarunkowym miłosierdziu. Diablo to wszystko przypomina dzisiejsze tyrady wrogów Kościoła o tolerancji dla homoseksualistów, dla „związków partnerskich”, buńczuczne deklaracje, że Kościół zdradza Jezusa, bo nie postępuje zgodnie z jego nauką, bo powinien wybaczać pedofilię duchownych, akty nieposłuszeństwa wobec hierarchii (oczywiście w imię wolności jednostki!), aborcje (czyli dzieciobójstwo!)… W ogóle nie powinno być zakazów, skoro Bóg jest miłością… Film Bugajskiego pokazuje, że reżyser cierpi sam na zaćmę – zaćmę moralną, światopoglądową, że relatywizuje wartości, że wreszcie sugeruje rozwiązania moralne sprzeczne całkowicie z nauką Chrystusa i Jego Kościoła. To film na swój sposób wstrętny – choćby tylko dlatego, że z morza tematów ważnych i bardzo ważnych, w jakie obfituje przecież życie, wyławia przegniłe, cuchnące wodorosty, że w poszukiwaniu tematów udaje się na ludzkie śmietnisko i znajduje tam sprawy, do których nie powinno się sięgać – z powodów czysto estetycznych. A już podnoszenie ich do rangi monumentów, ich artystyczna analiza w sytuacji, gdy rzeczy są od dawna nazwane po imieniu, jest zaćmą stokroć gorszą. Polskie kino nadal tkwi w etycznej zapaści, w fałszu moralnym, w bezhołowiu „artystycznych poszukiwań”, wreszcie cierpi na niemożność dostrzeżenia problemów i dylematów prawdziwych, ważnych, trudnych. Film „Zaćma” to dowód jeden więcej.