Słusznie mówią ludzie trzeźwo myślący: nie powinno się zabraniać manifestowania wszelkim KOD-om, aborcjuszom, LGBT-om, feministkom i wszelkim tego typu gremiom. Demokracja, jak powiedział bodaj Churchill, to straszny ustrój, ale nikt nie wymyślił jeszcze niczego lepszego. Władza prawdziwie demokratyczna musi uznać, że są ludzie myślący inaczej, mający inne cele, metody itp. W PRL manifestowanie poglądów innych niż socjalistyczne było tępione, choć ten kraj uważał sam siebie za demokratyczny. Tyle że była to demokracja specyficzna – tzw. demokracja socjalistyczna. Znany w tamtych czasach dowcip głosił, że różnica między demokracją a demokracją socjalistyczną jest taka, jak między krzesłem a krzesłem elektrycznym…
Dziś demokracja w Polsce niewątpliwie w skali globalnej funkcjonuje – choć są rejony i kręgi, gdzie są z tym… hmmm… kłopoty. Polityczni awanturnicy spod znaku PO, Nowoczesnej et consortes zarzucają obecnemu obozowi władzy łamanie demokracji tylko dlatego, że nie jest to demokracja według ich wzorców, wzorców, które z demokracją nie miały nic wspólnego.
Obóz PiS musi więc tolerować uliczne awantury, chamstwo, inwektywy, demagogię wiecową, donosy do Brukseli i Waszyngtonu, bo to jest właśnie cena demokracji. Zwalczać to można tylko metodami ogólnodostępnymi – parlamentarnymi, medialnymi, wreszcie (najlepiej) dobrą praktyką polityczną.
Czy to znaczy, że w imię demokracji znosić trzeba wszystko? Burdy uliczne, anarchizowanie życia publicznego, paraliże miast bądź ich fragmentów, wreszcie zajścia prowadzące do ofiar?
Nie, nie i jeszcze raz nie.
Tolerancja, wynikająca z demokratycznych pryncypiów, ma swoje granice. Tą granicą jest ład społeczny. Jeżeli działania, podejmowane przez wrogów władzy, godzą w dobro, bezpieczeństwo, a choćby i spokój, mir domowy, powinny spotkać się z należytym i stanowczym odporem. Za socjalizmu różni dygnitarze partyjni i tacyż partyjni ideolodzy na zarzuty, że łamią demokrację rozpędzając niezależne pochody i manifestacje, odpowiadali zawsze: nie ma demokracji dla wrogów demokracji. Z tym, że – jak napisałem wyżej – była to demokracja socjalistyczna, czyli de facto brak demokracji.
Czy dziś można podejść do sprawy podobnie? I powiedzieć np.: nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji? Moim zdaniem można, ba, w pewnym momencie nawet trzeba, bo jeśli pozwoli się na szarganie własnych pryncypiów – moralnych, politycznych, ustrojowych, społecznych i wszelkich innych – można owe pryncypia zaprzepaścić! Będzie to zdrada własnych ideałów, a ze zdrajcami mieć do czynienia nie chce chyba nikt.
Co wtedy?
Wtedy następuje zwykle „zmiana warty”, czy się tego chce, czy nie. Wtedy się po prostu przegrywa. Bezkarność rozzuchwala, a z rozzuchwalonymi czasem poradzić sobie trudno…
Czy wymienieni na początku KOD-owcy e tutti quanti naruszyli któreś z dóbr obywateli, które demokratyczne państwo winno chronić? To zależy – w sferze moralnej, by tak rzec „przyzwoitościowej” wielokrotnie. Ale trudno – za swą przyzwoitość każdy odpowiada sam. A w innych sferach?
To, co działo się w ostatni poniedziałek, można i trzeba uznać za przekroczenie granic dopuszczalnych tolerancją. Dokonała się w wielu miejscach anarchizacja życia, anarchizacja porządku społecznego. W Poznaniu były ofiary wśród policjantów – 5 osób trafiło do szpitali. Zatrzymano zaś… 3 sprawców burd. Władza najwyraźniej boi się działań bardziej radykalnych, trudno bowiem uwierzyć, żeby zadymę wywołały 3 osoby. W stolicy miasto zostało dokładnie sparaliżowane i to na kilka czy nawet kilkanaście godzin. Nie było sensu korzystać z komunikacji publicznej (z metrem włącznie!), samochody stały, autobusy także, nie inaczej taksówki… Tylko tramwaje dawały sobie radę (co jest jednym więcej argumentem za rozwojem tej formy transportu miejskiego). Wyobraźmy sobie, że gdzieś jest wypadek, że potrzebne są karetki pogotowia, straż pożarna… że gdzieś zagrożone jest życie ludzkie…
Nie ma co liczyć na panią Gronkiewicz –Waltz, nie ma też co liczyć na referendum, które miałoby ją odwołać. Nie w „czerwonej” Warszawie, nie w Lemingradzie. Biorąc pod uwagę skalę korupcji w mieście, co wcześniej pokazano dowodnie, dołożywszy jeszcze do tego fakt, iż ta pani zgodzi się na każdą antyrządową, ant-PiSowską zadymę w mieście, pani premier powinna jak najszybciej wprowadzić do stołecznego ratusza komisarza, a ten poza innymi zadaniami powinien ustalić miejsce publicznych manifestacji i protestów, nie prowadzące do paraliżu miasta. Jest takich miejsc sporo – przestrzeni w Warszawie dostatek! Dość ciągłych objazdów, zmian tras itd. na Trakcie Królewskim! Jak ktoś ma naprawdę coś do powiedzenia, do wykrzyczenia – zostanie z pewnością usłyszany i dostrzeżony.
Zezwalanie na anarchizację życia w kraju naprawdę nie ma nic wspólnego z tolerancją czy demokracją.
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 515 widoków