1 sierpnia, 1 września

Przez Wojciech Piotr… , 08/08/2016 [12:16]
Kilka myśli o Niemcach Początek sierpnia, potem początek września… Dobra pora, by pomyśleć o tym, co Polsce zrobili Niemcy. Oczywiście oni zrobili przez to też niemało złego Europie i światu, ale uważam, że my mamy do refleksji – humanistycznej, humanitarnej, moralnej, psychologicznej, filozoficznej – prawo szczególne. Bo w stosunku do naszego „stanu posiadania” (ludzkiego, materialnego, kulturowego, duchowego) ponieśliśmy przez niemieckie antyhumanitarne, antycywilizacyjne barbarzyńskie szaleństwo straty największe. A dzisiejszy stan spraw – arogancka niemiecka dominacja w Europie – daje do tamtych wydarzeń asumpt szczególny. Ileż to już razy oglądało się migawki filmowe i dokumenty wszelakie z września 1939… Płonącą wieżę Zamku Królewskiego w Warszawie… Niemieckie bombowce i myśliwce szarżujące na kolumny uciekinierów… Ich piloci nie byli na ćwiczeniach – oni mordowali bezbronnych uciekających ludzi bombami, seriami z broni pokładowej. Uliczne egzekucje: szubienice, rozstrzeliwania pod murami kamienic z karabinów, z ciężkiej broni maszynowej. Obrócone w perzynę miasta i miasteczka. Siedzących na chodnikach zrozpaczonych, pozbawionych wszelkiej nadziei ludzi, którym właśnie spalono dom, zamordowano kogoś z najbliższych. Żywe szkielety w niemieckich obozach śmierci – ludzie, którzy jeszcze żyją, a już są martwi. Stosy trupów, spychanych do dołów spychaczami, jak spycha się piach, żwir, śmieci. Umierające z głodu dzieci na ulicach żydowskich gett. Płonąca powstańcza Warszawa. Wielkokalibrowe działa, walące wielkimi pociskami w jedno wielkie rumowisko, którym w końcu września była nasza stolica. Przysypywani gruzem po bombardowaniach cywile, umierający z braku powietrza, wody. Granaty, wrzucane przez Niemców do kanałowych włazów, którymi niektórzy próbowali się ewakuować w bezpieczniejsze rejony. Strzelanie do dzieci na ulicach i podwórkach jak do kaczek. Snajperskie („gołębiarskie”) polowania na ludzi przemykających w cieniu ulicznych barykad. Palenie szpitali, mordowanie ich chorych pacjentów. Brygady „żołnierzy” z miotaczami ognia, palących to, co jeszcze spalone nie było. Wysadzanie jednym przekręceniem dźwigni całych kamienic, które cudem przetrwały bombardowania i artyleryjski ostrzał. Kara śmierci za kromkę chleba rzuconego przez mur albo przez druty. Komory gazowe do masowego uśmiercania. Oglądaliśmy to wszystko po wielekroć. Ale czy zastanawialiśmy się nad tym naprawdę? Czy już na to zobojętnieliśmy? Bo to było dawno… Bo to tylko film… Czy pomyślałeś, widzu, że to przecież niemożliwe, żeby aż tak?… Niemożliwe, a jednak realne… Więc można dojść do czegoś takiego? Do szału mordu? Do niszczycielskiej psychozy? Do morderczego amoku? A może do zimnej refleksji: jak jest wojna, to się zabija, pali, niszczy? To jest jakoś wpisane w kondycję ludzką… Nikt tego nie chce, ale… Cóż… Wojna… A przecież a la guerre… Więc to wszystko robili Niemcy. Ludzie jak inni. Pozornie tacy sam, jak my. I nagle… Co się stało? Wystarczy rozkaz Wodza – i już można wszystko? Palić ludźmi w piecach? Traktować ludzkie ciało jak bazę surowcową? Włosy… Skóra… A potem kłaść się spać na materacu z ludzkich włosów albo wpychać dobrze zarobione dojcz-marki do portfela z ludzkiej skóry? To wszystko jest niemieckie dzieło. Nie było chyba dewiacji, bestialskiego szaleństwa, zwyrodnienia posuniętego najdalej jak można, których nie dopuściłby się ten „naród filozofów i poetów”. Niemcy. Potomkowie Goethego, Heinego, Hoelderlina, Schillera, „lipskiego kantora” Bacha… Ilu poetów zamordowali Niemcy w latach 1939 – 1945? Ile spalili kościołów, w których grano na organach na chwałę bożą? Ile spalili księgozbiorów, rękopisów, obrazów, partytur? Oni to po prostu zrobili. Oni. Niemcy. Nie znali granic, nie cofali się przed niczym. Ich wyczyny trudno chwilami po prostu oglądać, bo to nie mieści się nie tylko w ludzkiej wrażliwości. To nie mieści się w najbardziej wybujałej czy zdegenerowanej wyobraźni. Może to już wiek sprawia, że człowieka nachodzą takie myśli. A może przeciwnie – może trzeba dojrzeć, żeby mieć takie myśli… Wcześniej inaczej postrzega się świat. Moralna niezgoda przychodzi później. To chyba Hegel napisał: sowa Minerwy wylatuje o zmierzchu. Hegel... Jeszcze jeden filozof z narodu morderców. Tak napisałem. Bo żadne słowa ekspiacji, żadne miłosierne gesty (na które notabene Niemcy mają coraz mniejszą ochotę) żadne polityczne deklaracje, żadne obrazki z „postępowych, demokratycznych Niemiec” nie zmyją z ludzkiej pamięci tego, co ten naród uczynił Człowiekowi, rodzajowi ludzkiemu. Humanizm został zraniony przez niemieckie odhumanizowanie raną, która nie zagoi się, póki żyć będą ostatni pamiętający. A oni przecież mają następców. Więc ta rana nie zagoi się nigdy. Oby się nie zagoiła. Niemców za to wszystko próbowano osądzić w Norymberdze. Potem ci sami „sędziowie”, ci sami „sprawiedliwi” pompowali w Niemcy pieniądze, by je odbudować po… zniszczeniach wojennych… Cóż za rechot już, a nie chichot historii! Nie będę pisać o dzisiejszych Niemczech, o dzisiejszych Niemcach. To nie mój temat. Dzisiejszych Niemców powinno w ogóle nie być. Po zdławieniu ich zbrodniczych, nie dających się zracjonalizować działań powinno się ich kraj otoczyć murem, odizolować od świata cywilizowanego. Stworzyć im wszystkim obóz… Reżim powinien oczywiście być łagodniejszy niż w Auschwitz. I powinno się poczekać, aż oni wszyscy zrozumieją. Albo wymrą. 2 sierpnia 2016