W związku z rozważanymi w różnych gremiach projektami zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej, zakazującego przerywania ciąży całkowicie i bezwarunkowo warto zastanowić się nad kilkoma aspektami tej dramatycznej i bardzo dzielącej ludzi kwestii.
Obecne prawo (bodaj z 1993 r.) dopuszcza przerwanie ciąży w 3 wypadkach: jeśli ciąża jest wynikiem przestępstwa (gwałtu), jeśli badania naukowe wykażą nieodwracalne uszkodzenie płodu, uniemożliwiające przyszłemu narodzonemu dziecku normalny rozwój lub jeśli dalszy rozwój ciąży zagraża życiu matki.
Kościół przystał (zapewne warunkowo, uwzględniając różne realia) na takie wyjątki od generalnej zasady zakazu przerywania ciąży. Dziś chce się i te ograniczenia uchylić.
Nie jestem lekarzem, więc nie wiem, jaki obrót musiałyby przybrać sprawy, by rozwój ciąży zagroził na serio życiu matki i szczerze powiem, że chętnie wysłucham argumentów fachowców. Ale obrót spraw może być dwojaki: jeśli nie przerwie się ciąży, umrą i matka i dziecko albo dziecko być może przeżyje, matka – nie.
Czy łatwo rozstrzygać takie dylematy? Po świecku – na pewno. Po chrześcijańsku to dużo trudniejsze. Matka może chcieć złożyć ofiarę z własnego życia, aby dać życie dziecku, swojemu potomkowi; może też uznać, że sprawiedliwie będzie, jak umrą oboje, widać taka była Wola Boża, zabójstwo dziecka nie wchodzi w grę. Wybór należy więc do matki. Podejmie go w swoim sumieniu. I tylko ona może tego dokonać. Nikt nie ma prawa niczego jej narzucać ani sugerować.
W wypadku ciąży, będącej wynikiem przestępstwa decyzja znów należy do kobiety, no, pewien udział może tu mieć (może musi mieć?) mąż (jeśli to mężatka) lub szerzej pojętny partner (jeśli takowy istnieje). I znów – po świecku nie ma sprawy: dokonuje się aborcji i po problemie. Ale nauka Kościoła katolickiego wprowadza tu pewne rysy dla innych niezrozumiałe: Jan Paweł II apelował w Sarajewie, w czasie wojny bałkańskiej, do zgwałconych (i zapłodnionych przez wrogów) kobiet: urodźcie te dzieci. Znaczy to tyle, co „zaufajcie Bogu”. Ile kobiet posłuchało – nie wiem. A liczyło się pewnie jeszcze zdanie niejednego męża – czy chce chować cudze dziecko, do tego dziecko śmiertelnego wroga… Która miłość w tym wypadku zwyciężyłaby – boska czy ludzka? I który kapłan potępiając decyzję o zabójstwie nienarodzonego dziecka wziąłby na swoje sumienie sprawę sumienia tej czy tamtej kobiety? Sumienie jest niepodzielne, nie podlega też duchowej „dzierżawie” w całości lub części. Ze swych decyzji, ze swych wyborów, każdy zda sprawę przed Panem osobiście.
Tu pojawia się kwestia cierpienia, kwestia Krzyża. Czy jeden człowiek może od drugiego wymagać noszenia jakiegoś krzyża? Nie, to byłby totalitaryzm. To byłoby pełne zniewolenie, postawa z elementami nawet sadystycznymi: nie chcesz tego nosić, ale będziesz, bo ja ci każę. Prawo do nakładania na czyjeś barki krzyża ma tylko Bóg, bo On wydał swego Syna na niewyobrażalne męki i hańbiącą śmierć, by wszyscy ludzie mogli być zbawieni. Ale słyszałem kilkakroć, że Bóg nigdy nie nałoży na człowieka ciężaru, którego ów człowiek nie mógłby unieść. Czy to prawda? Mam wątpliwości – albo sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana. Bo np. ktoś udręczony życiem ponad wszelką miarę popełnia samobójstwo… Nie wytrzymał – wybrał śmierć. Krzyż był za ciężki? A może człowiek zbyt miękki, zbyt słaby, zbyt tchórzliwy? Ale – powie ktoś – ostatecznie liczy się jedynie efekt…
A teraz wariant trzeci: w płodzie wykryto nieuleczalną wadę, która spowoduje, że dziecko urodzi się niepełnosprawne i to na zawsze. I znów – po świecku myśląc: po co się męczyć całe życie? Z jakiej racji? Może nawet: za jakie grzechy? A przecież są tysiące, dziesiątki tysięcy matek i ojców wychowujących i kochających takie właśnie, wiecznie niepełnosprawne dzieci. Oni rozumieją, że to ich Krzyż, że Bóg widać tak postanowił, takiej poddał ich próbie. Dlaczego? Na takie pytania nie ma dziś odpowiedzi. Albo jest ich dużo. Na przykład ktoś cierpi za kogoś, w czyjejś intencji, na czyjeś uwolnienie, za czyjeś zbawienie. Ale czy ktokolwiek ma prawo wymagać od kogoś innego, by ten ktoś niósł krzyż? Czy można, czy powinno się do tego zmuszać? I czy weźmie się odpowiedzialność za sytuację, gdy ten czyjś krzyż stanie się jednak zbyt ciężki?
A jednak problem przerywania ciąży istnieje, bo w dzisiejszym świecie mało kto chce dobrowolnie nosić krzyż. Więc ucieka się od krzyża, od cierpienia, nie chce się tego wszystkiego nawet oglądać, nie chce się o tym słyszeć. Na szczęście ten świat daje miliony możliwości ucieczki… Jedną z nich jest dzieciobójstwo w majestacie prawa. Ale z drugiej strony czy można – zapytam raz jeszcze – zmuszać do noszenia krzyża?
Jeśli wybierze się ucieczkę – wdrukowuje się to w swoje sumienie. To jest wielka rola Kościoła dziś – na nowo ukształtować sumienie świata, a przynajmniej tej jego części, która się do Kościoła przyznaje. Na nowo – ale zgodnie z nauką Chrystusa – ze zdwojoną energią wyjaśniać światu zasady tej nauki.
I na koniec rzeczy, które znamy z przeszłości nie tak odległej: turystyka aborcyjna do krajów, gdzie zakazów nie ma; podziemie aborcyjne, które obraca zapewne milionami za nielegalne zabiegi; aborcje pokątne, jakże często kończące się tragicznie.
Więc co? Potrafisz dobrowolnie wybrać - w razie konieczności, w sytuacji moralnego dylematu - krzyż, czy raczej obmyślisz jakąś formę ucieczki?
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 205 widoków
Polsko, nie zabijaj Polaków!