Judeofilia znacznej części polskiej prawicy, o której mówił niedawno w Klubie Ronina Grzegorz Braun, objawia się takimi absurdalnymi tekstami jak "Nie kupujmy izraelskiej broni. Nie wystawiajmy polsko-izraelskiej przyjaźni na zbyt ciężkie próby", autorstwa Piotra Skwiecińskiego. Dziennikarz tygodnika "wSieci" i portalu "wPolityce.pl" przypomina w nim ujawnioną przez WikiLeaks informację, że w 2008 r. Izrael przekazał Rosji kody do dronów, sprzedanych Gruzji, wskutek czego zostały one unieszkodliwione przez Rosjan i nie mogły być użyte podczas wojny rosyjsko-gruzińskiej. (http://wpolityce.pl/artykuly/59670-nie-kupujmy-iz…)
Z powyższego faktu Skwieciński wyciąga słuszny wniosek, żeby nie kupować izraelskiej broni, ale uzasadnia go w absurdalny sposób. Według niego jest to konieczne, żeby zachować przyjaźń polsko-izraelską: "Co z tego wynika dla Polski? To chyba dość jasne. Sympatyzujemy (ja przynajmniej sympatyzuję) z Izraelem, z jego walką o przetrwanie. Życzymy (ja w każdym razie życzę) mu jak najlepiej. Jestem zwolennikiem przyjaźni polsko-izraelskiej, polsko-izraelskiej współpracy. (...) Nie wystawiajmy więc polsko-izraelskiej przyjaźni na zbyt ciężkie próby. Nie kupujmy izraelskiej broni."
To od kogo mamy kupować broń, jeśli nie od przyjaciół? Czyżby Skwieciński uważał, że od wrogów, np. od Rosji? A w takim razie, od czego są przyjaciele? Czyżby nie od tego, żeby nam pomogli w biedzie? Przyjaźń oparta jest na zaufaniu. Cóż jest zatem ona warta, jeśli obawiamy się, że nasz "przyjaciel" zada nam cios w plecy? Przypominam Skwiecińskiemu znane przysłowie, że "przyjaciół poznajemy w biedzie". Niestety z tego, co napisał wynika, że slogan "przyjaźń polsko-izraelska" jest używany przez niego i wielu innych dziennikarzy zatrudnionych w mediach III RP tak jak slogan "przyjaźń polsko-radziecka" przez propagandystów pracujących w mediach PRL. Nie polega on na prawdzie, czyli jest kłamstwem.
Chciałbym zauważyć, że czym innym jest "być za przyjaźnią z kimś", a czym innym "uważać, że istnieje przyjaźń z kimś", a tak uważa Skwieciński w odniesieniu do Izraela. Zaznaczam to, ponieważ jestem zdania, że Polska powinna dążyć do przyjaźni ze wszystkimi krajami na świecie, nie tylko z Izraelem, ale także z Palestyną, Iranem, a nawet Rosją. Oczywiście najlepiej by było, żeby Polska miała wszędzie na świecie przyjaciół, tyle tylko, że jest to niemożliwe. Większość krajów jest w stosunku do Polski neutralna, zaś niektóre są jej wrogie.
Wiara Skwiecińskiego w istnienie "przyjaźni polsko-izraelskiej" kojarzy mi się z irracjonalną wiarą polskich przedwojennych elit w "przyjaźń polsko-francuską" i "polsko-angielską". Dziennikarz "wSieci" wierzy w nią, chociaż wie, że Izrael może Polskę zdradzić tak jak zdradził Gruzję. Tak samo elity polityczne II RP wierzyły w przyjaźń z Francją i Wielką Brytanią, chociaż wiedziały, że mogą one Polskę zdradzić tak jak zdradziły Czechosłowację.
Nieprzypadkowo sięgnąłem po powyższą analogię, bo w ten sposób chcę nawiązać do ostatniej książki Piotra Zychowicza "Obłęd'44", która jest totalną krytyką polskiej elity politycznej z okresu II wojny światowej. Ponieważ jej nie czytałem, to ani jej nie bronię, ani nie potępiam. Być może jej autor przesadził, zarzucając polskim elitom kolaborację z Sowietami, ale niewątpliwie ma rację, zwracając uwagę na to, że popełniły one całą masę politycznych błędów, które pogłębiły klęskę Polski w II światowej. Trzeba o nich pisać i mówić, żeby z nich wyciągnąć wnioski i nie popełniać podobnych pomyłek teraz i w przyszłości.
Tekst Skwiecińskiego świadczy, że jakiś postęp w rozumowaniu polskich elit jest, ale niewielki. Słusznie zauważył on, że Izrael stosuje "zasadę prymatu bezpieczeństwa własnego kraju nad wszystkimi innymi zobowiązaniami". I słusznie podkreśla, że nie można o to mieć do tego kraju pretensji. Nie wiem, jaką drogą rozumowania doszedł do wniosku, że od krajów, z którymi ponoć jesteśmy w przyjaźni nie można wymagać, żeby nam pomagali wbrew własnym interesom, ale może stało się tak dzięki analizie postępowania Wielkiej Brytanii w 1939 r. Bo rozumując racjonalnie, a nie kierując się emocjami, nie można mieć do niej pretensji, że dała wtedy Polsce gwarancje pomocy militarnej w razie ataku na nią z zachodu lub wschodu, chociaż pomagać nie zamierzała. Postępując tak, kierowała się swoim narodowym interesem, bo odciągała w ten sposób nasz kraj od zawarcia ewentualnego sojuszu Niemcami, który według Zychowicza był wówczas dla Polski najkorzystniejszy, a nawet mogła zniechęcić Hitlera do rozpoczęcia wojny lub jej znacznego opóźnienia, dzięki czemu mogła się do niej lepiej przygotować.
Po Wrześniu 1939 r. powinno być jasne dla polskich polityków i publicystów, że mocarstwa zachodnie traktują i będą traktować Polskę w taki sposób, jaki im przyniesie największe korzyści polityczne. Zatem irracjonalną wiarę w ich przyjaźń należało wyrzucić do kosza i zacząć prowadzić realistyczną politykę, której kompasem jest polski interes narodowy. Niestety zarówno rząd polski na uchodźstwie, jak i władze państwa podziemnego wciąż wierzyły, że na Zachodzie mamy przyjaciół, którzy nas nie dadzą skrzywdzić Stalinowi. Z wiadomym wszystkim efektem.
Niestety Skwieciński oraz wielu innych publicystów i polityków obozu patriotycznego popełnia obecnie w stosunku do Izraela taki sam błąd, jak polskie elity podczas II wojny światowej w stosunku do aliantów zachodnich. Nie kierują się naszym interesem narodowym, ale wiarą w jakąś mityczną przyjaźń polsko-izraelską. Robią to wbrew oczywistym faktom, bo mnie nic nie wiadomo o jakichś dowodach przyjaźni ze strony Izraela w stosunku do Polski.
Racjonalnie oceniając, Polska nie ma żadnego interesu w angażowanie się w wydarzenia na Bliskim Wschodzie, a w konflikt izraelsko-arabski w szczególności. Popieranie Izraela na arenie międzynarodowej nie przynosi nam żadnych korzyści. Sam Skwieciński słusznie zauważa, że jeśli dojdzie do zagrożenia granic Polski ze wschodu to możemy liczyć ze strony "zaprzyjaźnionego" Izraela jedynie na neutralność. Słusznie pisze, że prędzej pomoże on Rosji niż Polsce. Zatem dlaczego mamy go popierać w konflikcie z muzułmanami? Przecież nic na tym nie możemy zyskać, a wiele stracić (np. Polacy mogą stać się obiektem ataków terrorystycznych w kraju i za granicą).
Popieranie przez Polskę wszystkich działań Izraela na Bliskim Wschodzie bardzo szkodzi nam nawet w Unii Europejskiej, bo opinia publiczna na Zachodzie jest coraz bardziej krytycznie nastawiona do postępowania armii Izraelskiej w stosunku do Palestyńczyków. Państwo to ma coraz gorszą prasę w krajach zachodnich i jego "przyjaciele" mogą jedynie wzbudzić jeszcze większą niechęć, a nie liczyć na aplauz ze strony zlewicowanych elit zachodnich. Przypomnę, że w modzie jest bojkot tego państwa. Złudna jest wiara, że Izrael pomoże nam w zrzuceniu antysemickich masek, które nam założono. To zrobiła żydowska diaspora, która w większości jest związana z lewicą, dla której nacjonalistyczny rząd w Jerozolimie nie jest żadnym autorytetem w kwestii antysemityzmu Polaków. Nie mogę zrozumieć, że Skwieciński tego nie widzi i wbrew oczywistym faktom, wbrew naszym narodowym interesom nawołuje do "przyjaźni polsko-izraelskiej"!
Jest powszechnie znaną prawdą, że w polityce nie ma przyjaźni, lecz tylko interesy. Niby Skwieciński to wie, a zarazem pisze o jakiejś "przyjaźni polsko-izraelskiej". Może ma w Izraelu jakichś przyjaciół i o zachowanie przyjacielskich więzów z nimi mu chodziło? Ja w tym kraju przyjaciół nie mam i sprzeciwiam się temu, żeby Skwieciński czy ktoś inny poświęcał realny interes Polski swoim iluzjom o przyjaźni z Izraelem, z której nasz kraj nie ma i nie będzie miał żadnych korzyści. Wyciągnijmy wnioski z historii i nie popełniajmy takich samych błędów, jakie popełnili nasi przodkowie podczas II wojny światowej, wierząc w przyjaźń z państwami zachodnimi i traktując Związek Sowiecki jako "sojusznika naszych sojuszników", chociaż mu nie ufali (proszę zauważyć, że tak samo nie ufa Izraelowi Skwieciński).
Już po ukazaniu się tekstu Skwiecińskiego tygodnik "Wprost" upublicznił informację, że kupione przez Polskę za 1,5 mld zł izraelskie pociski Spike są wadliwe. Najpierw okazało się, że smużą, czyli są widoczne dla ostrzeliwanego wroga, który może wskutek tego natychmiast zniszczyć wyrzutnię. Izraelski producent próbował ponoć usunąć tę wadę, ale "poprawione" pociski są jeszcze gorsze, bo wprawdzie nie smużą, ale nie potrafią przebić pancerza współczesnych czołgów. Co ciekawe, Janusz Zemke, który jako wiceminister obrony narodowej obserwował w 2005 r. testy Spike'ów twierdzi, że wtedy tych wad nie miały. Czyżby zatem Izrael sprzedał nam inne pociski, niż pokazał podczas testów? Staram się dosyć regularnie zaglądać na portal "wPolityce.pl", ale nie przypominam sobie, żeby poinformował on swych czytelników o wadliwych pociskach sprzedanych nam przez izraelskich przyjaciół Skwiecińskiego! Jakoś mnie to nie dziwi!
To co napisał Skwiecński na temat "przyjaźni polsko-izraelskiej" można podsumować zatem krótko: "Boże strzeż nas od takich przyjaciół, z wrogami poradzimy sobie sami"!
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 1746 widoków
molasy
@ tumry
tak na marginesie..
@ Pies Baskervillów
molasy
@ Pies Baskervillów
Słyszałem
@ tumry
molasy