Boże, strzeż nas od izraelskich przyjaciół Skwiecińskiego!

Przez molasy , 15/09/2013 [19:44]
Judeofilia znacznej części polskiej prawicy, o której mówił niedawno w Klubie Ronina Grzegorz Braun, objawia się takimi absurdalnymi tekstami jak "Nie kupujmy izraelskiej broni. Nie wystawiajmy polsko-izraelskiej przyjaźni na zbyt ciężkie próby", autorstwa Piotra Skwiecińskiego. Dziennikarz tygodnika "wSieci" i portalu "wPolityce.pl" przypomina w nim ujawnioną przez WikiLeaks informację, że w 2008 r. Izrael przekazał Rosji kody do dronów, sprzedanych Gruzji, wskutek czego zostały one unieszkodliwione przez Rosjan i nie mogły być użyte podczas wojny rosyjsko-gruzińskiej. (http://wpolityce.pl/artykuly/59670-nie-kupujmy-iz…) Z powyższego faktu Skwieciński wyciąga słuszny wniosek, żeby nie kupować izraelskiej broni, ale uzasadnia go w absurdalny sposób. Według niego jest to konieczne, żeby zachować przyjaźń polsko-izraelską: "Co z tego wynika dla Polski? To chyba dość jasne. Sympatyzujemy (ja przynajmniej sympatyzuję) z Izraelem, z jego walką o przetrwanie. Życzymy (ja w każdym razie życzę) mu jak najlepiej. Jestem zwolennikiem przyjaźni polsko-izraelskiej, polsko-izraelskiej współpracy. (...) Nie wystawiajmy więc polsko-izraelskiej przyjaźni na zbyt ciężkie próby. Nie kupujmy izraelskiej broni." To od kogo mamy kupować broń, jeśli nie od przyjaciół? Czyżby Skwieciński uważał, że od wrogów, np. od Rosji? A w takim razie, od czego są przyjaciele? Czyżby nie od tego, żeby nam pomogli w biedzie? Przyjaźń oparta jest na zaufaniu. Cóż jest zatem ona warta, jeśli obawiamy się, że nasz "przyjaciel" zada nam cios w plecy? Przypominam Skwiecińskiemu znane przysłowie, że "przyjaciół poznajemy w biedzie". Niestety z tego, co napisał wynika, że slogan "przyjaźń polsko-izraelska" jest używany przez niego i wielu innych dziennikarzy zatrudnionych w mediach III RP tak jak slogan "przyjaźń polsko-radziecka" przez propagandystów pracujących w mediach PRL. Nie polega on na prawdzie, czyli jest kłamstwem. Chciałbym zauważyć, że czym innym jest "być za przyjaźnią z kimś", a czym innym "uważać, że istnieje przyjaźń z kimś", a tak uważa Skwieciński w odniesieniu do Izraela. Zaznaczam to, ponieważ jestem zdania, że Polska powinna dążyć do przyjaźni ze wszystkimi krajami na świecie, nie tylko z Izraelem, ale także z Palestyną, Iranem, a nawet Rosją. Oczywiście najlepiej by było, żeby Polska miała wszędzie na świecie przyjaciół, tyle tylko, że jest to niemożliwe. Większość krajów jest w stosunku do Polski neutralna, zaś niektóre są jej wrogie. Wiara Skwiecińskiego w istnienie "przyjaźni polsko-izraelskiej" kojarzy mi się z irracjonalną wiarą polskich przedwojennych elit w "przyjaźń polsko-francuską" i "polsko-angielską". Dziennikarz "wSieci" wierzy w nią, chociaż wie, że Izrael może Polskę zdradzić tak jak zdradził Gruzję. Tak samo elity polityczne II RP wierzyły w przyjaźń z Francją i Wielką Brytanią, chociaż wiedziały, że mogą one Polskę zdradzić tak jak zdradziły Czechosłowację. Nieprzypadkowo sięgnąłem po powyższą analogię, bo w ten sposób chcę nawiązać do ostatniej książki Piotra Zychowicza "Obłęd'44", która jest totalną krytyką polskiej elity politycznej z okresu II wojny światowej. Ponieważ jej nie czytałem, to ani jej nie bronię, ani nie potępiam. Być może jej autor przesadził, zarzucając polskim elitom kolaborację z Sowietami, ale niewątpliwie ma rację, zwracając uwagę na to, że popełniły one całą masę politycznych błędów, które pogłębiły klęskę Polski w II światowej. Trzeba o nich pisać i mówić, żeby z nich wyciągnąć wnioski i nie popełniać podobnych pomyłek teraz i w przyszłości. Tekst Skwiecińskiego świadczy, że jakiś postęp w rozumowaniu polskich elit jest, ale niewielki. Słusznie zauważył on, że Izrael stosuje "zasadę prymatu bezpieczeństwa własnego kraju nad wszystkimi innymi zobowiązaniami". I słusznie podkreśla, że nie można o to mieć do tego kraju pretensji. Nie wiem, jaką drogą rozumowania doszedł do wniosku, że od krajów, z którymi ponoć jesteśmy w przyjaźni nie można wymagać, żeby nam pomagali wbrew własnym interesom, ale może stało się tak dzięki analizie postępowania Wielkiej Brytanii w 1939 r. Bo rozumując racjonalnie, a nie kierując się emocjami, nie można mieć do niej pretensji, że dała wtedy Polsce gwarancje pomocy militarnej w razie ataku na nią z zachodu lub wschodu, chociaż pomagać nie zamierzała. Postępując tak, kierowała się swoim narodowym interesem, bo odciągała w ten sposób nasz kraj od zawarcia ewentualnego sojuszu Niemcami, który według Zychowicza był wówczas dla Polski najkorzystniejszy, a nawet mogła zniechęcić Hitlera do rozpoczęcia wojny lub jej znacznego opóźnienia, dzięki czemu mogła się do niej lepiej przygotować. Po Wrześniu 1939 r. powinno być jasne dla polskich polityków i publicystów, że mocarstwa zachodnie traktują i będą traktować Polskę w taki sposób, jaki im przyniesie największe korzyści polityczne. Zatem irracjonalną wiarę w ich przyjaźń należało wyrzucić do kosza i zacząć prowadzić realistyczną politykę, której kompasem jest polski interes narodowy. Niestety zarówno rząd polski na uchodźstwie, jak i władze państwa podziemnego wciąż wierzyły, że na Zachodzie mamy przyjaciół, którzy nas nie dadzą skrzywdzić Stalinowi. Z wiadomym wszystkim efektem. Niestety Skwieciński oraz wielu innych publicystów i polityków obozu patriotycznego popełnia obecnie w stosunku do Izraela taki sam błąd, jak polskie elity podczas II wojny światowej w stosunku do aliantów zachodnich. Nie kierują się naszym interesem narodowym, ale wiarą w jakąś mityczną przyjaźń polsko-izraelską. Robią to wbrew oczywistym faktom, bo mnie nic nie wiadomo o jakichś dowodach przyjaźni ze strony Izraela w stosunku do Polski. Racjonalnie oceniając, Polska nie ma żadnego interesu w angażowanie się w wydarzenia na Bliskim Wschodzie, a w konflikt izraelsko-arabski w szczególności. Popieranie Izraela na arenie międzynarodowej nie przynosi nam żadnych korzyści. Sam Skwieciński słusznie zauważa, że jeśli dojdzie do zagrożenia granic Polski ze wschodu to możemy liczyć ze strony "zaprzyjaźnionego" Izraela jedynie na neutralność. Słusznie pisze, że prędzej pomoże on Rosji niż Polsce. Zatem dlaczego mamy go popierać w konflikcie z muzułmanami? Przecież nic na tym nie możemy zyskać, a wiele stracić (np. Polacy mogą stać się obiektem ataków terrorystycznych w kraju i za granicą). Popieranie przez Polskę wszystkich działań Izraela na Bliskim Wschodzie bardzo szkodzi nam nawet w Unii Europejskiej, bo opinia publiczna na Zachodzie jest coraz bardziej krytycznie nastawiona do postępowania armii Izraelskiej w stosunku do Palestyńczyków. Państwo to ma coraz gorszą prasę w krajach zachodnich i jego "przyjaciele" mogą jedynie wzbudzić jeszcze większą niechęć, a nie liczyć na aplauz ze strony zlewicowanych elit zachodnich. Przypomnę, że w modzie jest bojkot tego państwa. Złudna jest wiara, że Izrael pomoże nam w zrzuceniu antysemickich masek, które nam założono. To zrobiła żydowska diaspora, która w większości jest związana z lewicą, dla której nacjonalistyczny rząd w Jerozolimie nie jest żadnym autorytetem w kwestii antysemityzmu Polaków. Nie mogę zrozumieć, że Skwieciński tego nie widzi i wbrew oczywistym faktom, wbrew naszym narodowym interesom nawołuje do "przyjaźni polsko-izraelskiej"! Jest powszechnie znaną prawdą, że w polityce nie ma przyjaźni, lecz tylko interesy. Niby Skwieciński to wie, a zarazem pisze o jakiejś "przyjaźni polsko-izraelskiej". Może ma w Izraelu jakichś przyjaciół i o zachowanie przyjacielskich więzów z nimi mu chodziło? Ja w tym kraju przyjaciół nie mam i sprzeciwiam się temu, żeby Skwieciński czy ktoś inny poświęcał realny interes Polski swoim iluzjom o przyjaźni z Izraelem, z której nasz kraj nie ma i nie będzie miał żadnych korzyści. Wyciągnijmy wnioski z historii i nie popełniajmy takich samych błędów, jakie popełnili nasi przodkowie podczas II wojny światowej, wierząc w przyjaźń z państwami zachodnimi i traktując Związek Sowiecki jako "sojusznika naszych sojuszników", chociaż mu nie ufali (proszę zauważyć, że tak samo nie ufa Izraelowi Skwieciński). Już po ukazaniu się tekstu Skwiecińskiego tygodnik "Wprost" upublicznił informację, że kupione przez Polskę za 1,5 mld zł izraelskie pociski Spike są wadliwe. Najpierw okazało się, że smużą, czyli są widoczne dla ostrzeliwanego wroga, który może wskutek tego natychmiast zniszczyć wyrzutnię. Izraelski producent próbował ponoć usunąć tę wadę, ale "poprawione" pociski są jeszcze gorsze, bo wprawdzie nie smużą, ale nie potrafią przebić pancerza współczesnych czołgów. Co ciekawe, Janusz Zemke, który jako wiceminister obrony narodowej obserwował w 2005 r. testy Spike'ów twierdzi, że wtedy tych wad nie miały. Czyżby zatem Izrael sprzedał nam inne pociski, niż pokazał podczas testów? Staram się dosyć regularnie zaglądać na portal "wPolityce.pl", ale nie przypominam sobie, żeby poinformował on swych czytelników o wadliwych pociskach sprzedanych nam przez izraelskich przyjaciół Skwiecińskiego! Jakoś mnie to nie dziwi! To co napisał Skwiecński na temat "przyjaźni polsko-izraelskiej" można podsumować zatem krótko: "Boże strzeż nas od takich przyjaciół, z wrogami poradzimy sobie sami"!
tumry

tumry

12 years 1 month temu

Znałem matkę red. Skwiecińskiego i coś niecoś wiem. Gość był OK, i w stołówce KC PZPR zgotował swoją wypowiedzią sekretarzowi Millerowi niezły pasztet. Po roku 1989 zdystansowany do Wałęsy. To wszystko i inne rzeczy sprawiły, że został szefem PAP. Tusk po dojściu do władzy, z tej posady go wylał. Sądzę, że redaktor połknął bakcyla władzy, i teraz próbuje się ustawiać tak, żeby po znokałtowaniu PO mieć zabezpieczenie na wszystkich pozostałych możliwych azymutach. Wie przy tym, że co by się nie stało, to jego a nasi starsi bracia w wierze, będą mieli tradycyjnie dużo do powiedzenia.
Domyślny avatar

Ja uważam Skwiecińskiego za rzetelnego dziennikarza i chętnie czytam jego teksty. Ten, do którego odnosi się moja notka, też ma swoją wartość, bo przypomniał w nim kwestię zdrady Gruzji przez Izrael, którą wszystkie media, zarówno mainstreamowe, jak i "niepokorne", przemilczały. Trzeba to zauważyć i docenić. Dlatego nie przypuszczam, że ten tekst został napisany z myślą o spodziewanych w przyszłości korzyściach. On Skwiecińskiemu raczej zaszkodzi niż pomoże w oczach "starszych braci", bo przecież kontrakty militarne to wielka kasa, a on apeluje o to, żeby jej Izraelowi nie płacić. Ten tekst wyraża to, co Skwieciński szczerze myśli. On naprawdę w tę rzekomą polsko-izraelską przyjaźń wierzy. Jak się kogoś kocha, to nie widzi się jego wad. Albo nawet wady traktuje się jak zalety. Właśnie to jest zapewne przyczyną tego, że Skwieciński stworzył sobie w głowie taką dziwaczną konstrukcję, że owa rzekoma przyjaźń z Izraelem zostanie uratowana, jeśli Polska nie da swemu "przyjacielowi" pokusy zdradzenia go z Rosją. Jest to rozumowanie nie mające nic wspólnego z logiką, ale to nic dziwnego, bo osoba zakochana logicznie nie myśli. Skwieciński ma gdzieś w głowie obraz idealnego Izraela, stworzonego przez idealnych Żydów, którzy wyjechali z Polski, i stąd się wziął ten dziwaczny tekst. I Skwieciński i inni publicyści oraz politycy mogą sobie kochać kogo chcą. Mnie to nie przeszkadza, dopóki kierowani swą ślepą, irracjonalną miłością nie zaczynają mącić w głowach Polakom, namawiając ich do jakichś egzotycznych sojuszy z państwami, które sprzyjają naszym potencjalnym wrogom. Skwieciński i inni mogą w ten sposób ściągnąć na Polskę tylko i wyłącznie nieszczęście. Nasz kraj nie ma żadnego interesu w popieraniu Izraela. Nie mamy z tego żadnych korzyści, a ślepa, irracjonalna miłość do izraelskich Żydów może sprowadzić na nas wyłącznie nieszczęścia. I przeciwko temu jest moja notka. Racjonalnie patrząc, Polska powinna szukać porozumienia z Turcją i Iranem, które są naturalnymi przeciwnikami politycznymi Rosji, a nie z Izraelem, którego z Rosją łączą liczne więzy, także gospodarcze (przypomnę, że właściciel Acronu, który próbował wrogo przejąć tarnowskie Azoty ma obywatelstwo rosyjskie i izraelskie). A nie muszę dodawać, że Turcja i Iran są w bardzo ostrym sporze z Izraelem. To jest jasne i oczywiste i naprawdę jest bardzo dziwne, że polskie elity tego nie widzą.
Domyślny avatar

Słowo "elita" ma kilka znaczeń. Jest "elita walorów", do której należą najmądrzejsi, "elita posiadania" (najbogatsi), "elita zasług", "elita rodowa" oraz "elita funkcji" (sprawujący najważniejsze stanowiska). Wskutek tego każdy, kto sprawuje najważniejsze funkcje w państwie należy do elity, nawet jeśli jest głupi. W mojej notce termin "elita poltyczna" czy "elita władzy" oznacza po prostu osoby sprawujące najważniejsze stanowiska w państwie, a także w mediach i nie odnosi się do ich walorów intelektualnych. Zatem odpowiedź na Pana pytanie brzmi: Tak. Mamy elity władzy, które są głupie!
Pies Baskervillów

No to sobie wyjaśniliśmy:)) Ja będę sie upierał,w takim razie,przy definicji " elita posiadania i uwłaszczenia na cudzym":) A tak na marginesie,to słowo,prokurator,ma wybitnie podtekst polityczny,prawo ma tyle wspólnego z nim,co znak drogowy,którego i tak nikt nie przestrzega,w tym kraju mafii,i przekręciarzy politycznych,nazywających się umownie politykami:)
Domyślny avatar

Posiadanie władzy przez elitę polityczną zawsze prowadzi do kumulowania w jej rękach także dóbr materialnych. Elity polityczne PRL uwłaszczyły się na majątku zabranym osobom prywatnym (tzw. nomenklatura nie miała formalnego prawa własności, ale miała własność faktyczną), natomiast elity polityczne III RP uwłaszczyły się na majątku państwowym. W tej chwili są one tak tak potężne, że można się do nich dostać jedynie na zasadzie kooptacji (można dołączyć do nich jedynie za ich zgodą po zaakceptowaniu wartosci, które wyznają). Zniszczyć je można jedynie siłą, fizycznie, w sposób, który zaproponował tumry. Dlaczego Jarosław Kaczyński opisywany jest przez większość klasy politycznej III RP (zaliczam do niej nie tylko polityków, ale także dziennikarzy największych mediów) jak diabeł w ludzkiej skórze? Otóż dlatego, że ośmielił się podnieść rękę na elity polityczne współczesnej Polski, chociaż przecież też do nich należy. Zamiast zostać na salonach on poszedł do moherów, jeździ po Polsce i szuka poparcia dla swej partii na dole drabiny społecznej, wśród wykluczonych. To budzi strach klasy uprzywilejowanej i stąd ten bezpardonowy atak. Proszę zwrócić uwagę, że każdy polityk PiS, który opuści tę partię i w rytualny sposób opluje Kaczyńskiego jest witany na salonach III RP z otwartymi ramionami, jest chwalony i fetowany. Wiadomo, że on już jest "swój" i należą się mu wszystkie prawa wynikające z przynależnosci do klasy rządzącej. W ten sposób elita III RP kooptuje do siebie "nowych ludzi". W każdym państwie, niezależnie od jego ustroju, prokuratura, czy szerzej - wymiar sprawiedliwości, służy klasie rządzącej. Nawet w USA najbogatsi nie siedzą w więzieniach, bo mają pieniądze na najlepszych prawników, dzięki którym unikają wysokich wyroków lub są nawet uniewinniani (np. casus słynnego futbolisty i aktora O.J. Simpsona). Ani jednego dnia nie spędził na przykład w więzieniu Strauss-Kahn, który już znowu jest na szczycie i reprezentuje UE w którymś z krajów bałkańskich, bodajże w Słowenii. Oczywiście w III RP bezkarność elit jest jeszcze większa niż na Zachodzie. Niestety jestem pesymistą i obawiam się, że się to nie zmieni.
tumry

tumry

12 years 1 month temu

że onegdaj w pewnym kraju, elita uwłaszczona niewątpliwie na ciężkiej forsie i władzy, została jednak wykorzystana do produkcji kiełbas, gdyż wzięto ją za jelita. Nie wiem czy Tusk, Komor i PO nadali by się do tego? Oni są niewątpliwie toksyczni i Sanepid by rzecz odkrył. W takim razie co z nimi zrobić? Utylizować?
Domyślny avatar

molasy

12 years 1 month temu

Poruszył Pan bardzo ciekawy wątek dotyczący elit politycznych, które zwykle są także elitami urodzenia. Otóż potrafią one bardzo elastycznie przystosowywać się od zmian ustroju państwa. Wyraża to słynna wypowiedź Talleyranda: "Trzeba zmienić wszystko, żeby wszystko pozostało po dawnemu". Przypomnę, że on zawsze był wciąż na szczycie, mimo wielkich burz, jakie przetoczyły się przez Francję na przełomie XVIII i XIX w. (królestwo absolutne do 1989 r., republika, cesarstwo, znowu królestwo, lecz już nie absolutne. Mimo zmian politycznych i ustroju państwa zasadniczy trzon elit politycznych pozostał ten sam, a dołączyła do nich jedynie grupa "ludzi nowych". Podobną sytuację mamy w Polsce współczesnej. Elity komunistyczne z okresu PRL z łatwością przepoczwarzyły się w elity III RP (Jaruzelski, Kiszczak, Kwaśniewski, Miller, Urban, itd.), a dołączyła do nich grupa ludzi nowych, których Pan wymienił. Pośrednikiem łączącym te grupy byli byli przedstawiciele elit PRL, którzy przejsciowo znaleźli się w opozycji (Michnik, Kuroń, Geremek, itd.). W tej sytuacji nie można się dziwić, że główną rolę w III RP odgrywają dzieci byłych peerelowskich prominentów (nie tylko z PZPR, ale także ze służb specjalnych, z wojska, spośród zarządzających wielkimi firmami państwowymi). Słusznie Pan rozumuje, że jedynym skutecznym sposobem wymiany elit jest fizyczne usunięcie tych, którzy byli na szczycie przed zmianami ustrojowymi. Sądzę, że właśnie o uzmysłowienie tego Polakom chodziło Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi, gdy pisał książkę "Wieszanie". Zatem żeby się pozbyć tych, o których Pan pisze, trzeba ich naprawdę zutylizować. Ale czy to możliwe? Chyba nie, więc ciężki los naszej Polski!