Nie zaskoczył mnie powrót Rafała Ziemkiewicza i Łukasza Warzechy na łamy „Rzeczpospolitej” Grzegorza Hajdarowicza, bo już kilka lat temu straciłem do nich zaufanie. Stało się tak, gdy przyłączyli się do rozpętanej przez „Gazetę Wyborczą” i PO propagandowej nagonki na posła Przemysława Gosiewskiego za to, że spełniając prośby swoich wyborców, pomógł w wybudowaniu peronu we Włoszczowie. Od tego czasu mam swoje prywatne kryterium oceny osób, które zabierały publicznie głos na temat tej inwestycji. Tych, którzy wybudowanie włoszczowskiego peronu potępiali lub się z tego naśmiewali, uważam za antypisowskich propagandystów lub głupców, którzy świadomie lub nieświadomie, kierowani tzw. szlachetnymi intencjami, do nagonki się przyłączyli.
Oprócz prorządowych publicystów czy ekonomistów, w gronie potępiaczy budowy peronu we Włoszczowie znaleźli się także Ziemkiewicz, Warzecha, Igor Janke oraz tak hołubiony teraz na prawicowych portalach ekonomista Krzysztof Rybiński. Do żadnego z nich nie mam od tego momentu ani krzty zaufania, bo wzięli udział w jednej z największych manipulacji propagandowych w III RP, jaką było obśmianie i potępienie tej tak potrzebnej włoszczowianom inwestycji kolejowej. Moje prywatne „kryterium peronu we Włoszczowie” pozwala bezbłędnie ocenić kwalifikacje moralne i intelektualne osób, które w tej sprawie się wypowiadali. Mam pewność, że wszyscy ci, którzy budowę peronu potępiali, wcześniej czy później dadzą d…y (o ile oczywiście już jej nie dali).
Broniąc swoich decyzji o powrocie na łamy „Rzeczpospolitej", Ziemkiewicz i Warzecha pogrążają się coraz bardziej w bagnie, które powstało wokół Hajdarowicza. Zdradzają objawy choroby umysłowej zwanej manią wielkości. Uważają, że są tak niezastąpieni, iż nawet ludzie w dalszym ciągu pracujący dla Hajdarowicza proszą ich o teksty. Chcą nieść konserwatywny kaganek oświaty dla omamionych prorządową propagandą lemingów. I psioczą na „Gazetę Wyborczą”, że miesza w głowach Polakom o prawicowych poglądach.
To są brednie i banialuki. I Ziemkiewicz, i Warzecha wystarczająco długo pracują w mediach, żeby wiedzieć, że dziennikarz jest tyle wart, co jego ostatni tekst czy program telewizyjny. To jest jedyne kryterium oceny czytelników czy widzów i wcześniejsze osiągnięcia idą błyskawicznie w zapomnienie. Dotyczy to nie tylko twórczości dziennikarskiej, ale także postawy moralnej.
Są też na tyle dużymi chłopcami, żeby wiedzieć, że nie ma ludzi niezastąpionych. Na tematy przez nich poruszane na łamach „Rzeczpospolitej” mogłoby się wypowiedzieć multum innych autorów. Jeśli poproszono ich, to nie dlatego, że są tacy genialni, lecz dlatego, iż Hajdarowicz oraz jego mocodawcy uznali, że im się to opłaca. Wokół „Rzeczpospolitej” toczy się jakaś dziwna gra, w której uczestniczą ludzie związani z komunistycznymi służbami specjalnymi, których eksponentem jest Leszek Czarnecki, faktyczny właściciel tej gazety, bo to jego bank wyłożył kasę na zakup Presspubliki i jest faktycznym dysponentem jej akcji (są zastawione w Getin Noble Banku i jeśli pożyczka nie będzie spłacana, to staną się one własnością wrocławskiego miliardera). Hajdarowicz nie jest zatem wcale „słupem” Tuska, lecz Czarneckiego, który wściekł się na „Rzepę” Lisickiego, gdy opisała jego agenturalną przeszłość. Ziemkiewicz z Warzechą okazali się naiwniakami, którzy tej gry nie zauważyli, i pisząc ponownie dla człowieka, od którego się tak spektakularnie odcięli, dali się łatwo skompromitować.
Zupełnie kuriozalne są słowa Warzechy, że „wiele osób – w tym niestety także niektórzy nasi koledzy, a także spora część czytelników – uległa narracji, sprytnie wykreowanej przez ‘Gazetę Wyborczą’”. Brzmią one bardzo dziwnie w ustach człowieka, który uległ „narracji, sprytnie wykreowanej przez „Gazetę Wyborczą” w sprawie budowy peronu we Włoszczowie. Znowu w tych słowach pobrzmiewa mania wielkości Warzechy, uważającego Polaków o prawicowych poglądach za głupszych od siebie naiwniaków, których organ Michnika wodzi za nos. Tak on, jak i Ziemkiewicz, zdają się sądzić, że gdyby „Gazeta Wyborcza” nie napisała o ich powrocie na łamy gazety Hajdarowicza, to wszyscy przeszliby nad tym do porządku dziennego i ich czytelnicy nie mieliby do nich żadnych pretensji. Niskie zdanie o ludziach czytających ich teksty mają ci panowie. Warzecha dał temu wyraz w poniższym fragmencie wywiadu dla portalu „wpolityce”: „Tzw. „zwykli ludzie” – w cudzysłowie, bo każdy człowiek jest niezwykły – mogli się w tym wszystkim już całkowicie pogubić...
To prawda. Ale to trochę ich wina. Gdyby mieli dłuższą pamięć, gdyby pamiętali, co kto deklarował, gdyby śledzili nasze teksty, zamiast łykać gotowe schematy, nie czuliby się pogubieni.”
Ja, zwykły bloger, Panie Warzecha, „pogubiony się nie czuję”, bo „mam dłuższą pamięć”, „pamiętam, co Pan deklarował” w sprawie budowy peronu we Włoszczowie, gdyż „uważnie śledziłem Pana teksty” i w przeciwieństwie do Pana myślę logicznie „zamiast łykać gotowe schematy”.
P.S. Czytelnikom zainteresowanym poznaniem mechanizmu manipulacji w sprawie budowy peronu we Włoszczowie polecam swój tekst „Peron we Włoszczowie – fakty, kłamstwa, propaganda, dulszczyzna”. Opublikowałem go pierwotnie w 2011 r. na moim blogu na portalu Salon24, ale Igor Janke ukrył go, więc podaję link do przedruku zamieszczonego na portalu „kibice.net.pl(http://www.kibice.net.pl/forum/viewtopic.php?t=22…).
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 2297 widoków
@molasy
malyy5