Jeszcze raz "Limes inferior"

Przez Kirker , 12/09/2009 [23:03]

Ostatnimi czasy na Niepoprawnych przewinęło się wiele dyskusji dotyczących obecnego biurokratycznego państwa. Pojawiło się również wiele nawiązań. Jednym z ciekawszych było powołanie się na książkę Limes inferior Janusza Zajdla. Ten klasyk fantastyki społecznej doszedł tam do zaskakującej konkluzji. Państwo biurokratyczne nie musi być wcale dziełem tendencji wewnętrznych. Nie musi tutaj działać typowy mechanizm zapadkowy typowy dla rozwoju socjalizmu. Możemy mieć tutaj do czynienia z czynnikami zewnętrznymi, które prowadzą do budowy coraz bardziej totalistycznego biurokratycznego państwa. Taka konkluzja wydaje się wręcz zadziwiająca. Z jednej strony pokazuje to, co wspomniałem wyżej. Biurokratyzm, socjalizm, etatyzm et consortes nie muszą powstawać w wyniku swoistego domina. Mogą się tutaj dołączać - kamień wywołujący lawinę jednak gdzieś jest. Z drugiej strony ktoś może powiedzieć, że chyba dobrze, iż pewne rzeczy są państwowe. Będzie sugerować, że właśnie wtedy nie będzie zewnętrznych zagrożeń. Wówczas nikt nam nie zaprzestanie wydobycia węgla, wytapiania stali, wytwarzania prądu, hydrometalurgii miedzi itd. Czy takie rozumowanie jest poprawne? W nawiązaniu do tych wszystkich dyskusji postanowiłem napisać większy tekst, który stanowiłby podsumowanie tego sposobu rozumowania. Należy się bowiem zastanowić nad sterownością państwa jako takiego. Jakim państwem łatwiej się rządzi, czy takim które jest proste, twarde i skuteczne (doktryna prawicowa) czy może takim z gigantycznym aparatem biurokratycznym oraz państwową własnością (etatystyczno-lewicowe koncepcje państwa)? Wystarczy tutaj wykonać prosty eksperyment myślowy. Państwo wedle wykładni etatystyczno-lewicowej ma prowadzić w jakimś tam stopniu działalność gospodarczą, zajmować się edukacją, służbą zdrowia, ubezpieczeniami, opieką społeczną. Z tym wszystkim wiąże się ogromna ilość biurokracji. Żeby na przykład nadzorować wydobycie i przerób miedzi - nie ważne już jaką metodą - w odpowiednim państwowym przedsiębiorstwie (exemplum KGHM), potrzebni są pewni urzędnicy. Tak samo jest z wyrobem okrętów czy wytwarzaniem prądu elektrycznego. Inne przypadki są o wiele bardziej oczywiste. Skoro mamy państwową edukację, wiadomo, że musi istnieć kuratoria, odpowiedni resort, który by się tymi sprawami zajmować. Państwowa służba zdrowia również generuje podobne problemy - też trzeba powoływać ministerstwo, którego jedynym celem istnienia jest redystrybucja. W przypadku ubezpieczeń i opieki społecznej też generuje się całą masę biurokratów. Powstaje również samodzielny resort, który w naszym konkretnym przypadku nazywa się Ministerstwem Pracy i Polityki Społecznej. Z jakimi problemami się takie państwo zetknie? Przyznało sobie ono dużo funkcji, trzyma zatem dziesięć srok za ogon. Pojawia się zatem pytania, na co przeznaczać najwięcej pieniędzy? Czy na armię i policję, czy może na to, żeby ludzie byli zdrowi, ubezpieczeni i wyedukowani? Czy może wybudować kilka kopalni, hut, stoczni? No i pojawia się problem. Państwo inwestuje w jedne dziedziny, zaniedbując drugie. Kończy się tak, że upośledzone zostaje zapewnianie bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego, wobec czego państwo traci możliwości obrony. Dochodzą tutaj jeszcze dodatkowe czynniki. Ilość biurokracji ulega przyrostowi wręcz geometrycznemu. Państwowe przedsiębiorstwa przynoszą miliardowe długi. Państwo zatem musi zwiększać wydatki nie związane w ogóle z jego bezpieczeństwem, natomiast pokrywające się z fantasmagoriami biurokratycznej władzy. A to trzeba oddłużyć jakieś przedsiębiorstwo, którego państwo jest wyłącznym właścicielem albo głównym udziałowcem. A to nauczycielom lub pielęgniarkom dać. Możliwe, że przyjadą jacyś związkowcy do stolicy, którzy uznają, iż im też się coś należy. Na przeciwnych antypodach mamy państwo według wykładni prawicowej, w którym biurokracja została zredukowana do niezbędnego minimum. Ten organizm państwowy praktycznie wszystkie swoje przychody poświęca na bezpieczeństwo wewnętrzne i zewnętrzne jak również na podstawową infrastrukturę. Wszystkie przedsiębiorstwa są w nim prywatne. Tak samo jest ze szkołami, szpitalami, ubezpieczalniami, opieką społeczną. Ministerstw jest tylko parę, a nie koło dwudziestu. Podatków jest niewiele i zostały maksymalnie uproszczone. Teraz przejdźmy ad rem. Które państwo wobec tego jest silniejsze? Wszystko wskazuje, że to drugie. Taki biurokratyczny moloch jest bowiem kolosem na glinianych nogach, który w końcu zawali się pod swoim ciężarem. Jeżeli to nastąpi, to oznaczać będzie totalny kataklizm. Czym zatem powinno być zainteresowane państwo? Biurokrację, etatyzm i socjalizm u siebie należy ograniczyć jak się tylko da. U innych należy takie tendencje wspierać, ponieważ sprowadzą na nich szereg problemów. Państwo nie będzie mogło się skupić na najważniejszym, czyli prowadzeniu Realpolitik, tylko zacznie zajmować się polityką gospodarczą czy przemysłową, społeczną. Sprawy międzynarodowe, utrzymanie armii, dbanie o to, żeby się obce wywiady nie panoszyły... to wszystko zejdzie na dalszy plan. Ujawni się tutaj paradoks trzymania srok za ogon. Takie państwo siłą rzeczy zacznie zmierzać do upadku, o ile kurs w kierunku większej ilości socjalizmu nie zostanie tam w odpowiednim momencie powstrzymany. Kolaps jest bowiem tutaj nieunikniony. Ktoś może powiedzieć, że scenariusz z Limes inferior to taka sobie bajeczka. Wystarczy spojrzeć na UE, żeby się przekonać, że niekoniecznie. Jeżeli rację mieli Golicyn i Bukowski, to oznacza, że Zajdel był większym wizjonerem niż nam się może wydawać. Po co bowiem te wszystkie absurdalne regulacje, których nie ma gdzie indziej na świecie? Komuś musi bardzo zależeć na tym, żeby Europę zdegradować do roli podrzędnego pariasa. Najgorsze w tym wszystkim, że nasi quislingowcy zapędzili nas do tego kołchozu... Państwo ograniczone w swojej strukturze do bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrzego oraz podstawowej infrastruktury stanowi zatem jedyne rozsądne wyjście. Jeżeli państwo chce być solidne, musi być bogate tym, co mają jego obywatele, a nie tym, co samo posiada. Socjalizm, etatyzm... to drogi ku przepaści.

Domyślny avatar

nietoperz (niezweryfikowany)

16 years 1 month temu

czy wiesz, ze podobno po zbombardowaniu fabryki Kruppa w biurowcu przez następny rok trwał normalny obrót papierów?? pozdro
Domyślny avatar

Kirker

16 years 1 month temu

o tym akurat nie słyszałem. pozdrawiam
Domyślny avatar

nietoperz (niezweryfikowany)

16 years 1 month temu

co prawda narodowy ale zawsze...
Domyślny avatar

Kirker

16 years 1 month temu

w pierwotnym programie NSDAP była nacjonalizacja trustów. Ostatecznie każdy właściciel przedsiębiorstwa został Betriebsfuehrer - nacjonalizacji jako takiej nie dokonano, tylko podporządkowano sobie każdego jednego wytwórcę. Gospodarka centralnie planowana... Żeby było śmieszniej, Hitler chciał robić wojnę w 1943 albo 1944 roku. Znaczny interwencjonizm doprowadziłby jednak do zapaści gospodarki w niedługim czasie, zdecydował się zatem na wojnę w 1939 roku. pozdrawiam
Bernard

nie tylko ściśle gospodarczej, ale też możliwości wyboru ubezpieczeń itd. W zasadzie była jakas szansa na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy majątek nie był jeszcze wyprzedany i można go było przeznaczyć np. na emerytury dla tych którzy kończą aktywność zawodową. A wszyscy pozostali zarabialiby już tylko dla siebie i sami troszczyli się o swoje emerytury (może z jakimś niewielkim przymusem). Dziś na państwie ciąży tyle zobowiązań, że trudno sobie wyobrazić w jaki sposób mogłoby ich się pozbyć... Ponieważ nie może (i nie chce!) się ich pozbywać - biurokracja kwitnie. Sam wolny rynek czasem też się wynaturza. Powstają monopole które tłumią konkurencję. Czy w związku z tym należy walczyć z takimi monopolami, czy wręcz przeciwnie, trraktować je jako naturalny bieg ewolucji gospodarczej? Przykładem może być AT&T - kapitalna firma, z noblistami, labolatoriami, wynalazkami. Perła w koronie. Rząd USA wymusił rozbicie AT&T na kilka mniejszych firm uznając ją za monopolistę. Odbiło się to czkawką dla firmy. Straciła na wartości. Ale po tym kroku ceny usług telekomunikacyjnych w USA znacznie spadły... Biurokracja przydała się tym razem? Czy była to jednak naganna ingerencja? pzdr Bernard
Domyślny avatar

Kirker

16 years 1 month temu

monopole są wynikiem wtrącania się państwa do gospodarki. Historia zna tylko jeden naturalny monopol, a była to Alcoa. Więcej, za przepisami antymonopolowymi lobbowali sami giganci w XIX w. w USA. Morgan próbował bowiem montować monopole, które zawsze bankrutowały. Wymyślił więc, że jeżeli powoła się odpowiedni urząd, będzie można donosić na konkurencję. Inny przypadek to US Steel, która miała w 1920 roku 70% udziałów w rynku. W 1970 roku było już to 20%. Polecam jeszcze w tej sprawie tekst: http://kirker-zoologiczniepra… pozdrawiam
Bernard

osobiście jestem zwolennikiem podatku pogłównego i pełnej wolności wyboru. W tej chwili jednak nie widzę ścieżki dojścia. Od czasów Bismarcka polityka gospodarcza podupada, państwa zabrały ludziom pieniądze obiecując coś w zamian i teraz przez pokolenia państwa muszą realizować te zobowiązania. Nie jestem tu optymistą, choć oczywiście jakieś kroki można by w tym kierunku wykonywać, ale to zadanie na 50-100 lat :( Podobnie jeżeli chodzi o monopole. Z dużych gospodarek amerykańska jest (a przynajmniej była) najbardziej liberalną, choć już nie tak jak np. w XIX wieku. A przypadki takie jak AT&T są przypadkami występującymi w realnej współczesnej gospodarce. pozdrawiam Bernard
Domyślny avatar

Kirker

16 years 1 month temu

no dobra, to skoro musimy realizować zobowiązania, to lex retro non agit. Poza tym powinno się dokonać demonopolizacji tych ubezpieczeń. Wówczas po zrealizowaniu zobowiązań wobec ostatniego pokolenia można by porządek z ZUS zrobić. Jeżeli chodzi o AT&T to było już parę takich sytuacji. W latach 1886-1941 monopolistą na rynku aluminium była Alcoa. Później jej udział na rynku znacznie się zmniejszył. W 1920 roku US Steel miała 80% rynku, w 1970 roku już 20% bez żadnych ingerencji państwa. Niektórzy uważają, że nie należy przenosić rozumowania o kapitalizmie w XIX w. na współczesne realia np. ze względu na rozproszony akcjonariat. Ale już wtedy coś takiego istniało. Przykładem takiej spółki był Kanał Sueski. pozdrawiam
Czarek Czerwiński

Minimalizmu państwowego boję się nie mniej niż socjalizmu. Rezygnacja państwa nawet z funkcji kontrolnych, takich jak kuratoria, do niczego dobrego by moim zdaniem nie doprowadziła. Nie uważam, żeby prywatyzacja wszystkiego, ze służbą zdrowia i powszechną oświatą, była dobrym rozwiązaniem. Przynajmniej na pewno nie teraz.
Bernard

W chwili obecnej to byłoby katastrofalne. W normalnym świecie, pewnie byłoby normalne. Ubodzy chłopi z Polski emigrowali do Ameryki. Tam nie było zasiłków i opieki państwa. Ale też podatki były niskie. I tam ciężką praca dochodzili do czegoś. Dziś ludzie są biedni, nie mają oszczędności, nie mają możliwości ubezpieczeń komercyjnych (ze względu na cenę i ofertę) więc komercha spowodowałaby katastrofę. Powszechna edukacja to oczywiście inna para kaloszy. I tak źle i tak niedobrze...
Domyślny avatar

Kirker

16 years 1 month temu

ale tak jak to opisuję, rzecz odbywała się mniej więcej przez tysiące lat istnienia cywilizacji. Państwowa edukacja to wynalazek dopiero oświeceniowy. Państwowa służba zdrowia - dwudziestowieczny. Wcześniej to rodzice starali się wychować jak najlepiej potrafili swoje dzieci. Wiedzieli bowiem, że jak tego nie zrobią, to skończą źle na starość. Inwestycja w dzieci była do tego inwestycją w przyszłość. Opłacało się zatem je mieć. Również poszczególne społeczności były bardziej zwarte, ponieważ ludzie musieli na siebie wzajemnie liczyć; nie było bowiem opieki społecznej. A w obecnej socjalizacji, to jak to jest. Dziadkami nie trzeba się zajmować - ZUS jest. O edukację dzieci nie trzeba dbać - przecież jest państwowa szkoła... Wkroczenie biurokracji doprowadziło do atomizacji społeczeństwa. Wracając do edukacji, jestem również za zniesieniem przymusu posyłania dzieci do szkoły. Przecież trafiają tam jednostki, które de facto nudzą się tam. I nic dziwnego, że mamy plagę wagarów, "dopalacze" i inne ekscesy. Wiele osób po 12 latach skolaryzacji wraca do stanu pierwotnego, czyli "skóra, fura i komóra". Polecam tutaj tekst Skutki edukacyjnego przymusu: http://kirker-zoologiczniepra… pozdrawiam
Domyślny avatar

Kirker

16 years 1 month temu

trzeba jeszcze pamiętać, że państwo goli obecnie ludzi na 83%. Wyobraźmy sobie, iż w obecnym systemie jeszcze trzeba dwa razy płacić za tą samą usługę. Przykładem są "korki". Niby płaci się na szkołę podatki, a potem jak przychodzi jakiś poważniejszy egzamin, to posyła się dziecko na takie korepetycje. Tak samo w służbie zdrowia - jak ktoś widzi, że będzie czekać kilka lat w kolejce, to odkłada sobie i robi prywatnie. To w takim razie, czy nie lepiej, żeby "wszystko" (nie w sensie dosłownym, tylko często używanym metaforycznym w tym znaczeniu) było prywatne? pozdrawiam
Bernard

zniesienie dziś obowiązku szkolengo doprowadziłaby do wtórnej analfabetyzacji sporej części społeczeństwa. A chyba zgodzisz się z tezą, że wykształcenie jest społecznie pożyteczne i przydaje się i w życiu i w gospodarce. Nie żyjemy w idealnym świecie w którym byłoby to możliwe. W realnym świecie byłoby to katastrofalne.
Bernard

Państwo łupi obywateli, niewiele im zostaje. Ponieważ niewiele im zostaje to nie stać ich (w większości) na prywatną edukację, służbę zdrowia czy zabezpieczenie na starość. Te obowiązki przejęło na siebie państwo i by im sprostać łupi obywateli (marnotrawiąc część środków). Zamkniety krąg. Nie można go przerwać, bo doprowadziłoby to do katastrofy. By to zmienić, to praca na kilka pokoleń...
Domyślny avatar

Kirker

16 years 1 month temu

czy ja jestem anarchistą? Ja jestem konserwatystą:) Ja bym się zastanowił, czy przymus szkolny jest konieczny. Przecież ludzie się bez niego obchodzili przez tysiące lat. Jakoś nauka i sztuka się rozwijały, gospodarka też. Dotyczy to okresów, kiedy ludzie byli na różnym poziomie technologicznym i kulturowym. No i pytanie, dlaczego miało by być to katastrofalne? Przeanalizujmy to na przykładzie ubezpieczeń. W USA są one dobrowolne, no i ponad 80% populacji jest ubezpieczona. Tak samo byłoby z przymusem szkolnym. Zdecydowana większość posłałaby swoje dzieci do szkoły. A jeżeli chcemy sprywatyzować, to można iść stopniowo. Redukować podatki i kryptopodatki, sprywatyzować najpierw środki produkcji, potem stopniowo zmniejszać ilość zabiegów refundowanych, redukować stopniowo ubezpieczenie emerytalne, ograniczać wydatki na pomoc społeczną. pozdrawiam
Bernard

tu zgoda. Ale trzeba zacząć od obniżania kosztów państwa, redukcji biurokracj i stopniowo obniżaniu wszelkich przymusów na rzecz wolnego wyboru (ubezpieczenia itd). Sęk w tym, że przeciętny Amerykanin po opłaceniu kosztów mieszkania, wyżywienia, transportu dysponuje pewnie ok. połową swojej pensji na inne cele. Przeciętny Polak po opłaceniu analogicznych kosztów zastanawia się gdzie by tu pożyczyc parę złotych do pierwszego... Nawet jeśli trochę przesadzam, to tu tkwi zasadnicza różnica. W chwili obecnej ludzi po prostu na to nie stać. Co do edukacji nie mogę się zgodzić. Popatrz na społeczność Cyganów, którzy nie przykładają specjalnej wagi do edukacji. Myślę, ze edukacja nawet przymusowa jest jednak sposobem na wyciąganie ludzi z nędzy. Zaprzepaszczone szanse w dzieciństwie (przez lekkomyślnych rodziców) byłyby nie do nadrobienia w późniejszym życiu. Nie każdy jest Pigmalionem
Domyślny avatar

Kirker

16 years 1 month temu

ja uważam, że system "gdzie wszystko prywatne" zmusiłby rodziców do większej odpowiedzialności za swoje potomstwo. Jeżeli ktoś by źle wychował swoje dziecko, skończyłby nieciekawie na starość. Poza tym popatrzmy, jak obecnie wygląda państwowe szkolnictwo. Przecież tam indywidua pokroju Hall, Handkego, Wittbrodta eksperymentują na milionach polskich dzieci, dokonując intelektualnej lobotomii. A sami to gdzie posyłają swoje potomstwo? pozdrawiam