"Wyzwoliciele"

Przez Bożena Ratter , 28/10/2012 [10:59]
Strzelce Opolskie to miejscowość na pograniczu województw opolskiego i śląskiego. Początki tego miasta to przełom w. XIII i XIV. Miasto zachowało swój średniowieczny charakter tylko do końca stycznia 1945 roku, gdy do miasta wkroczyli „oswobodziciele”, Armia Czerwona. „W Strzelcach Opolskich w odwecie za zabicie swego oficera przez młodego fanatyka z „Hitlerjugend”, czerwonoarmiści podpalili centrum miasta. Spłonęło wówczas w rynku 70% (według innej wersji 90%) budynków, w tym miejscowy zamek. Wielu mieszkańców zostało zastrzelonych, niektórzy spłonęli żywcem w mieszkaniach. W Leśnicy, przez którą rankiem 24 stycznia przejechał zabłąkany czołg niemiecki i doszło do wymiany strzałów… czerwonoarmiści zamordowali 33 mieszkańców, w tym 15 kobiet i młodocianych chłopców a w miejscowym Zakładzie Zdrowia i Opieki 63 spośród 130 przebywających tam sierot, dzieci i osób upośledzonych.” (fragment książki Andrzeja Hanicha). Według szacunków, ks. Andrzeja Hanicha, w powiecie strzeleckim, w ciągu paru dni w styczniu 1945 roku, zostało zabitych ok. 2850 osób. Liczba rannych, pobitych, zgwałconych kobiet jest nie do ustalenia. Ciała zamordowanych leżały na ulicach do pierwszej odwilży. Zniszczone miasto, okradziona ludność, zrabowane mieszkania i sklepy, to ślad obecności bolszewików realizujących wizję nowego, szczęśliwego świata. Producenci obuwia cenionej do dzisiaj marki „Salamander”, Lucia i Pius Gaborowie prowadzący sklep w Strzelcach Opolskich zostali również rozstrzelani. Księża bestialsko mordowani i podpaleni w swoich plebaniach, „ ks Józef Schrody został zamordowany, ponieważ w uzębieniu miał kilka złotych koronek, które zauważył pijany oficer sowiecki i chcąc je zdobyć, włożył księdzu lufę pistoletu do ust i pociągnął za spust.” Wielu mieszkańców tego terenu zostało internowanych, zmuszanych do ciężkiej pracy fizycznej a potem wywiezionych do republik sowieckich. W powiecie strzeleckim ocaleli Polacy wciąż są otwarci na potrzeby innych. To oni zorganizowali pobyt polskich dzieci z Wołynia w Polsce, inicjatorem zbiórki pieniędzy jest mieszkaniec Strzelec Opolskich. Zachwycony śpiewem młodych członków zespołu wokalnego z Równego i żywo zainteresowany dziedzictwem Kresów, z którymi osobiście związku nie ma. Plan pobytu młodych bardzo urozmaicony, młodzież z zespołu wokalnego gościnnie przyjmowana nie tylko przez środowisko kościelne. Harcerze zaprosili ich do Kowar, do kopalni srebra i miniparku, KIK do Opola na spotkanie z biskupem, który pochodzi spod Równego, jednej z wielu polskich miejscowości, świadka ludobójstwa dokonanego przez ludność ukraińską inspirowaną świetlaną ideologią UPA. Kustosz Jasnej Góry zaprosił młodych do udziału we mszy, ofiarowanej w ich intencji i odprawionej przez 2-ch misjonarzy, dla których nie potrzebne jest znoszenie granic między państwami by dotrzeć do drugiego, potrzebującego człowieka w odległym kraju (a nie na pole golfowe).
Wiesław Stypuła i Michał Bronowicki w kwartalniku „Kresowe Stanice” piszą o ekspedycji ratunkowej PCK z Bombaju do Aszchabadu na przełomie lat 1941/1942. Ówczesny konsul generalny w Bombaju, dr Eugeniusz Banasiński otrzymał szyfrogramem od Augusta Zaleskiego, kierownika MSZ, a w nim polecenie zajęcia się ewakuacją dzieci, cudem ocalałych na zesłaniu, z Kazachstanu do Indii. Sprawę potraktował niezwykle poważnie i natychmiast podjął wielokierunkowe działania. Na jego apel o pomoc w przygotowaniach włączyli się Polacy mieszkający w Indiach oraz Komitet Pań przy Polskim Komitecie Pomocy Uchodźcom, złożony z Angielek i Hindusek. Zarząd Kolei Indyjskich przyznał Polskiemu Czerwonemu Krzyżowi prawo do bezpłatnego przewozu pociągami pasażerskimi wszystkich przesyłek gromadzonych w Bombaju dla ekspedycji. Start ekspedycji złożonej z ciężarówek wiozących 60 ton żywności, lekarstw odzieży i innych towarów przeznaczonych dla głodującej ludności polskiej nastąpił w dniu polskiego święta narodowego – 11 listopada 1941 roku. W uroczystości brali udział dziennikarze i filmowcy, a radio indyjskie anonsowało wyjazd delegacji. Wieziono również 2500 zastrzyków uśmierzających ból i powszechnie wówczas stosowanych narkotyków – morfiny i kokainy, z przeznaczeniem dla chorych żołnierzy polskich z organizowanych Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR. Dotarcie do celu wymagało pokonania bardzo trudnej trasy ok. 5500 km. Został otwarty nowy, pionierski szlak komunikacyjny umożliwiający organizowanie transportów humanitarnych dla ludności polskiej w Związku Sowieckim. „Wyczynu tego, mierzonego na skalę światową, dokonała grupka Polaków, ludzi nie najmłodszych i praktycznie nieprzygotowanych do tak długiego, trudnego i niebezpiecznego rajdu samochodowego po bezdrożach Azji Środkowej. Nazwiska tych ludzi należałoby wpisać złotymi zgłoskami do pionierskich wyczynów Polaków w XX wieku.” Wicekonsul Rzeczpospolitej Polskiej w Bombaju – dr Tadeusz Lisiecki osobiście uczestniczył w transporcie darów. Dla polskich dzieci, które dzięki ofiarności pracowników placówki dyplomatycznej mogły uciec z „kraju szczęśliwości” do Indii, Maharadża księstwa Nawanagar – Digvijaysinhij, zobowiązał się do wybudowania na swym terytorium, na własny koszt specjalnego osiedla i ulokowania w nim 500 polskich sierot.”
Czy obecni włodarze Polski podzielą się swoim zdobytym terytorium z ludźmi eksmitowanymi z mieszkań, do których niejednokrotnie zostali wprowadzeni wbrew własnej woli przez władze III PRL w porozumieniu ze Związkiem Sowieckim? Wielu pozbawionych swojej rodowej, wielowiekowej własności zostało zmuszonych do zajmowania mieszkań w domach, które władze PRL zabrały innym właścicielom lub domach, które zostały zbudowane na zabranym terytorium. I na dodatek skazani byli na bardzo ubogie życie, zwłaszcza, gdy nie chcieli podporządkować się "dyscyplinie ideologicznej" władzy, również w zakresie sztuki i kultury. Nie każdy wypędzony miał takie szczęście jak Pan Michał Kozar, o którym Jerzy Janicki pisze: „pan Michał Kozar nadesłał mi z dalekiego Regensburga ciekawą ulotkę. Odkrył ją 4 kwietnia 1944 przypięta do futryny drzwi swego lwowskiego mieszkania: Polacy! Rozkazuje się wam niezwłocznie opuścić ukraińskie ziemie zachodnie za San. Kto nie opuści w ciągu 48 godzin, podlega likwidacji. Ukraińska Powstańcza Armia. Miejsce postoju: 4 IV 1944r (tłumaczenie z rosyjskiego). Pan Michał Kozar tę „prośbę” wziął sobie do serca do tego stopnia, że nie tylko za San, ale na wszelki wypadek aż do Regensburga dojechał, dzięki czemu żyje do dziś, czytuje niektóre gazety polskie, zaś treść pamiątkowej ulotki prosi zadedykować niektórym naszym publicystom. Coś mi się widzi, że jakby nie miał z nimi wspólnych poglądów na temat dziarskich zuchów z UPA i że niekoniecznie nadają się oni do porównania z naszą AK, co się niektórym politykom i publicystom przydarzało przy okazji niedawno obchodzonych obchodów 60 rocznicy mordów wołyńskich nazwanych przez niektórych „wydarzeniami”. Za podobne „wydarzenia”, choć w znacznie mniejszej skali, ale określane prawem jako ludobójstwo sądzony jest w Hadze Milosevic. I nigdy nie będzie patronem ulic, czego we Lwowie dostąpili, z wdzięczności za takie właśnie „wydarzenia” jakiś Łebed, Szuchewycz-Czuprynka czy Bandera.” (Krakidały). Czy przed sądem powinien odpowiadać ten, co zabrał cudze i sprzedał, czy ten, co od niego dostał? Czy musiał umrzeć historyk sztuki protestujący przeciw relatywizmowi godzącemu najczęściej w polską elitę, relatywizmowi, który ogarnął już gospodarkę, ekonomię, prawo nie mówiąc o światopoglądzie?. Czy obecni włodarze gromadzą zapasy „żywności, lekarstw, odzieży i innych towarów przeznaczonych dla poszkodowanej wskutek powodzi ludności polskiej? A jeśli rodzina znalazła się tam wskutek przymusowego przesiedlenia, z nakazu a protest przeciwko nakazowi groził śmiercią? Czy pomoc 6 tysięcy złotych rodzinie z dziećmi, która straciła dorobek swego życia w powodzi i nie zdążyła przygotować schronienia przed zimą równa kwocie 6 tysięcy przyznanych ostatnio przez premiera wstępnie na procedurę in vitro jest niedopatrzeniem? W piątek, w czasie przesłuchania świadka w warszawskim sądzie, poszkodowana wskutek ulicznej kradzieży zwróciła się do sprawcy:, „Jeśli ma sumienie, to więcej tego nie zrobi, współczuję i wybaczam.” Te słowa wypowiedziała wpędzona z Kresów, jako kilkuletnie dziecko, w bydlęcym wagonie, z dostatniego, inteligenckiego domu o tradycjach prawniczych. Bożena Ratter