Tomasz Misiak, były senator PO, a obecnie biznesmen współpracujący m.in. z firmami podejrzanego w aferze podsłuchowej Marka Falenty, pozwał do sądu dziennik "Fakt" za przypisywanie mu udziału w publikacji taśm przez "Wprost".
Misiak informuje o pozwaniu "Faktu"
Treść zamieszczonego przez niego na Facebooku oświadczenia jest następująca:
"Warszawa, 29 czerwca 2014
Informacja prasowa o złożeniu przez Tomasza Misiaka zawiadomienia do Prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa
Informuję, że w związku z publikacją Dziennika Fakt pt „Trio frustratów stoi za taśmami” opartej na rzekomych informacjach od funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego złożyłem do Prokuratury Okręgowej Warszawa Praga zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa.
Informacje dotyczące mojej osoby podane przez dziennik „Fakt” w w/w artykule są całkowicie nieprawdziwe. Ponieważ postawione w publikacjach „Faktu” zarzuty są kłamstwem i pomówieniem i jako takie naruszają moje dobre imię, to w stosunku do osób odpowiedzialnych za tę publikacje wystąpię w poniedziałek z aktem oskarżenia o zniesławienie oraz pozwem o ochronę dóbr osobistych.
Zastrzegam sobie również możliwość wyciągania konsekwencji cywilnoprawnych wobec wszelkich innych redakcji, które zdecydowałyby się – bez przeprowadzenia własnego (wymaganego prawem prasowym) rzetelnego i starannego dziennikarskiego wyjaśnienia – bezkrytycznie powielić i rozpowszechnić w/w tezy.
Tomasz Misiak"
Ponieważ jestem człowiekiem mającym wielkie zaufanie do osób publicznych biesiadujących w salonikach VIP restauracji Sowa&Przyjaciele oraz Amber Room, gdzie Misiak nie tylko bywał, ale nawet organizował huczne imprezy, to mu wierzę i wnioskuję, że ktoś go tutaj w tę wstrząsajacą naszym krajem aferę wrabia. Chcąc pomóc mu w oczyszczeniu się z zarzutów, "przeprowadzam własne (wymagane prawem prasowym) rzetelne i staranne dziennikarskie wyjaśnienie" przyczyn tego godnego najsurowszej kary czynu.
"Fakt" na pewno przegra proces z Misiakiem
Według nieprawdziwych według autora pozwu faktów ustalonych przez "Fakt", "Falenta, Tomasz Misiak i Oliwa mogli miesiącami budować swą pozycję w oparciu o wiedzę uzyskiwaną z podsłuchów" (http://www.fakt.pl/polityka/kto-podsluchiwal-w-af…). Gazeta przypisuje tym osobom, których nazywa "frustratami", udział w ujawnieniu taśm. Jeśli chodzi o autora pozwu, to argumentacja "Faktu", wyjaśniająca motywy jego działania, jest następująca: "Misiak uchodzi za sojusznika Jacka Protasiewicza (47 l.) z PO, ale faktycznie interesy łączą go z otoczeniem prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza (55 l.). Dutkiewicz prze do sojuszu z PO, co nie podoba się wielu jego ludziom – nie chcą się dzielić władzą. Po ujawnieniu taśm wykorzystali ten argument i Dutkiewicz zaczął się wahać."
Przyznam szczerze, (naprawdę szczerze, bo w powyższym fragmencie sobie trochę żartowałem), że to, co napisał "Fakt", jest bezsensowne i Misiak ma pewną wygraną w procesie. Radziłbym zatem tej gazecie szybkie zamieszczenie przeprosin.
Nie wyobrażam sobie, jak "Fakt" dowiedzie, że Misiak "budował swą pozycję w oparciu o wiedzę uzyskiwaną z podsłuchów". Wprawdzie jest pewne, że wiedział on o istnieniu i publikacji taśm, zanim redakcja "Wprost" je zamieściła (przyznał to sam w rozmowie z "Gazetą Wyborczą"), ale to nie znaczy, że znał ich treść. Jak napisał "Newsweek" w październiku 2012 r., o istnieniu nielegalnych nagrań wierchuszki PO oraz zaprzyjaźnionych z tą partią biznesmenów wiedzieli wszyscy ważni ludzie rządzącego Trzecią RP establishmentu. Ale co innego wiedzieć, że coś istnieje, a co innego posiadać to. A nawet gdyby Misiak wszedł w posiadanie taśm z podsłuchami, bo np. znalazł je na ulicy, i sobie ich słuchał zamiast dobranocki przed pójściem spać, to przecież mógłby zeznać w sądzie, iż interesowały go wyłącznie "dowcipy" rozmówców o Żydach i k...ach. Bardzo, ale to bardzo wątpię, żeby "Faktowi" udalo się udowodnić w sądzie, że "budował swą pozycję w oparciu o wiedzę uzyskiwaną z podsłuchów".
Jeśli nawet jakimś cudem tej gazecie udałoby się tego dowieść, to już z całą pewnością będzie musiała przepraszać Misiaka za sugestię, że ujawnił on taśmy, żeby doprowadzić do rozpadu sojuszu prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza z szefem dolnośląskich struktur PO Jackiem Protasiewiczem. Jest to kompletna brednia, bo to przecież były senator PO uchodzi za architekta tego porozumienia. To najpierw Misiak natrudził się, żeby Dutkiewicz i Protasiewicz zawarli porozumienie, a teraz ujawnił taśmy, żeby je zerwać? Czyście w tym "Fakcie" całkiem poszaleli?
Jeśli ktoś chciałby zerwania porozumienia Dutkiewicz-Protasiewicz, to byłby to Grzegorz Schetyna, a nie Misiak! Jeśli wiedział on o istnieniu taśm z podsłuchami, co wydaje mi się pewne, i nimi dysponował, to mógłby się nimi posłużyć w celu osiągnięcia celów politycznych zarówno na szczeblu ogólnokrajowym, jak i lokalnym. Ich ujawnienie utrudnia bowiem bardzo mocno realizację projektów jego głównych konkurentów w PO - Tuska i Protasiewicza. A w tego ostatniego najbardziej uderzyłoby to, gdyby udało się przypisać autorstwo afery podsłuchowej Misiakowi, architektowi jego sojuszu wyborczego z Dutkiewiczem!
Zatem powyższe rozumowanie potwierdza wnioski z mojej analizy przedstawionej w artykule "To ludzie Schetyny uderzyli taśmami w otoczenie Tuska" - http://blogpress.pl/node/19457. Kto jeszcze tego tekstu nie czytał, to niech to zrobi, bo inaczej może nie zrozumieć sensu mojego dalszego wywodu (nie wyjaśniam w nim pewnych szczegółów). Chciałbym tylko dodać, że pisząc go, popełniłem małą nieścisłość, bo wymieniając wśród osób podejrzanych o ujawnienie taśm Misiaka, nie zaznaczyłem w sposób wyraźny, że w odróżnieniu od innych wymienionych w nim polityków PO związanych z Markiem Falentą, nie jest on człowiekiem Schetyny. On już od 5 lat do Platformy nie należy i gra na własną rękę, współpracując m.in. z Dutkiewiczem (w 2011 r. startował z ramienia jego komitetu wyborczego w wyborach do senatu). Łączy go natomiast ze schetynowcami wrogość do Tuska, który złamał jego karierę polityczną, zmuszając do odejścia z PO. Motyw do uderzenia w premiera miał, ale jednak o wiele mniejszy niż walczący o przeżycie w rządzącym etablishmencie Schetyna i jego ludzie.
Ken Follet dla bogatych z Sowy: "Grzegorz Zniszczę Cię"
Pozwolę sobie zabawić się w "Kena Folleta dla bogatych bywalców Sowy" (nawiązuję tu określenia dziennikarza "Newsweeka" Michała Krzymowskiego "Ken Follet dla ubogich", którym zdezawuował swoje doniesienia o panicznym strachu Tuska przed podsłuchami) i zaprezentować opowieść "Grzegorza Zniszczę Cię Schetyny", opisującą jak doszło do ujawnienia taśm przez "Wprost" i "wrobienia" w to Misiaka.
Jest październik 2011 r. Moja partia, której jestem pierwszym wiceprzewodniczącym, odnosi zwycięstwo wyborcze, ale ja nie mam się z czego cieszyć, bo Donald oświadcza, że nie dostanę żadnej ważnej funkcji państwowej, gdyż jestem liderem wewnątrzpartyjnej opozycji. Otrzymuję jedynie stanowisko szefa komisji spraw zagranicznych Sejmu, co ma mnie zapewne w zamierzeniu Donalda przygotować do objęcia bardzo ważnego stanowiska w dyplomacji, np. ambasadora w Ułan Bator.
Ale ja się słowami Donalda niezbyt przejmuję. Mogę liczyć na przychylność prezydenta, który stara się budować własne środowisko polityczne w PO. Sprawuję udzielną władzę na Dolnym Śląsku (z wyjątkiem rządzonego przez Dutkiewicza Wrocławia), a ponadto moi ludzie rządzą strukturami Platformy w ważnych regionach (Andrzej Halicki na Mazowszu, Rafał Grupiński w Wielkopolsce). Ten ostatni jest szefem klubu parlamentarnego PO. Moim człowiekiem jest szef ABW Krzysztof Bondaryk, dzięki któremu mam dostęp do najtajniejszych informacji w państwie. M.in dzięki niemu mam haki na Donalda. Mogę liczyć na sympatię niektórych czołowych propagandzistów, walczących o utrzymanie władzy establishmentu okrągłostołowego na froncie medialnym, m.in. Tomasza Lisa, pochodzącego z Zielonej Góry, stolicy sąsiadującego z Dolnym Śląskiem woj. lubuskiego, redaktora naczelnego "Wprost", prowadzącego umieszczony w bardzo dobrym czasie antenowym program publicystyczny w TVP, stałego komentatora w Radiu TOK FM.
Mój plan jest prosty: czekam w spokoju, aż Donaldowi powinie się noga, np. pogłębi się kryzys gospodarczy albo wybuchnie jakaś wielka afera. Nie będę nic robić, żeby mu szkodzić, bo bardzo go lubię. Ale jestem mu potrzebny jako pierwszy rezerwowy w jego "haratającym Polskę" teamie. Jak zajdzie potrzeba, to establishment dokona prostej zamiany - Donald odejdzie w chwale, a ja zajmę jego miejsce.
Jednak Donald nie chce grać zespołowo. Mój plan mu się nie podoba, bo chce rządzić "do końca Polski i jeden dzień dłużej". Dlatego postanawia mnie zniszczyć. Po pozbyciu się mnie, będzie "niezastępowalny", bo nie będzie w Platformie nikogo nadającego się na stanowisko premiera. Establishment będzie musiał go popierać, bo nie będzie miał żadnej personalnej alternatywy dla niego.
Jesień 2012 r. Ludzie Donalda zaczynają knuć przeciwko mnie w lokalnych strukturach partyjnych. Moi stronnicy nie otrzymują stanowisk w administracji państwowej i samorządowej oraz posad w firmach należących do państwa i samorządu. Wysyłam przy pomocy Lisa, który z "Wprost" przeszedł do "Newsweeka", ostrzeżenie dla Donalda, że mam na niego haki (Krzymowski pisze, że "Bondaryk nagrywa dla Schetyny"). Donald rozumie ten sygnał, ale reaguje inaczej niż się spodziewałem. Zwalnia najpierw zastępców szefa ABW, a następnie również jego samego i sięga po pomoc trzymanego dotychczas w rezerwie płk. Bartłomieja Sienkiewicza, który dostaje zadanie zrobienia porządku w służbach.
Tym działaniom towarzyszy intensyfikacja skierowanych przeciwko mnie działań w lokalnych strukturach partyjnych. Tusk chce uderzyć we mnie przy pomocy faworyzowanego przez niego Protasiewicza w moim mateczniku, na Dolnym Śląsku. Rozumiem o co mu chodzi - to wstęp do ostatecznej rozprawy ze mną. Muszę znaleźć jakąś broń przeciwko Donaldowi. Kontaktuję się z moimi najwierniejszymi stronnikami z Dolnego Śląska oraz zwolnionymi przez Donalda i Sienkiewicza oficerami ABW i BOR. Od nich dowiaduję się o możliwości podsłuchiwania ludzi z dworu Donalda w warszawskich restauracjach Sowa&Przyjaciele oraz Amber Room. Decydujemy się na nagrywanie podsłuchów, z wykorzystaniem Falenty i zatrudnionego kiedyś w jego firmie kelnera.
Październik 2013 r. Przegrywam z Protasiewiczem w wyborach na Dolnym Śląsku. Moi ludzie podejmują próbę unieważnienia głosowania wywołując "małą" aferę taśmową, w czym pomaga Lis, publikując nagranie z będącej prowokacją rozmowy Niewiarowski-Klimka. Ale Tusk nie daje się na tę sztuczkę nabrać. Nie godzi się na powtórkę wyborów, zaś szefowie "spółdzielni", Grabarczyk i Biernat, głośno mówią o prowokacji i żądają wyrzucenia mnie oraz moich najbliższych stronników z PO.
Donald jednak tego nie robi, bo nie ma wystarczającego do tego pretekstu. Pozbawia mnie jednak stanowiska wiceprzewodniczącego PO. Wycina także moich ludzi na listach kandydatów do Parlamentu Europejskiego, godząc mnie boleśnie wykreśleniem mojej prawej ręki, dotychczasowego europosła dolnośląskiego, Piotrka Borysa.
Decyduję się przyjąć strategię gry na porażkę Platformy w wyborach europejskich, żeby wymusić na Donaldzie zmiany wewnątrzpartyjne przed wyborami samorządowymi, które z mojego punktu widzenia są ważniejsze, gdyż władze samorządowe mają do obsadzenia tysiące stanowisk urzędniczych i w firmach podległych samorządowi. Szansa na porażkę PO jest duża, bo sondaże wskazują na kilkuprocentową przewagę PiS. Niestety wybucha kryzys ukraiński, który Donald obraca na swą korzyść, zmieniając sprytnie politykę z prorosyjskiej na antyrosyjską i przypisując sobie hasła głoszone od dawna przez partię Kaczyńskiego. Próbuję zaszkodzić kampanii PO, krytykując rząd oraz niektóre decyzje personalne Donalda, np. usunięcie Piotrka z listy dolnośląskiej i danie "jedynki" w Lublinie Kamińskiemu.
Niestety chociaż PO traci sporo głosów, to jednak minimalnie wygrywa wybory. Wiem, że Donald obwini mnie za słabszy wynik partii i tak rzeczywiście robi na pierwszym po głosowaniu posiedzeniu zarządu. Oświadcza, że już więcej nie pozwoli na osłabianie PO, co oznacza, iż chce mnie już całkowicie dobić. Dziennikarze "Gazety Wyborczej" i "Rzeczpospolitej" piszą, że mam zostać ambasadorem i będzie to dla mnie "awans". Dowcipnisie! Chyba dlatego awans, że zamiast do Ułan Bator mam jechać do Moskwy!
A na dodatek Protasiewicz szarogęsi się na Dolnym Śląsku. Przy pomocy Misiaka montuje sojusz wyborczy z Dutkiewiczem, z którym zawsze walczyłem o wpływy w moim regionie. Razem odniosą druzgocące zwycięstwo i będzie się chwalił, że pod jego kierownictwem dolnośląska PO osiąga lepsze wyniki, niż pod moim. A na dodatek, korzystając z pomocy "zbrojnego ramienia" rządu Donalda, czyli "Gazety Wyborczej", uderza w moich ludzi w Legnicy, robiąc aferę z niczego! Mało to takich Arlegów, dających zarobić "samym swoim" w Polsce rządzonej przez naszą ukochaną Partię-Żywicielkę! To przecież normalka! Protasiewicz chce po prostu wyrzucić z Arlegu moich rycerzy i na ich miejsce wsadzić swoich żołnierzy!
No coż, czas najwyższy odpalić podsłuchowe bomby! Niech Donald zrozumie, że ja nie jestem Płażyńskim, Piskorskim, Olechowskim, Gilowską, Rokitą, i nie odejdę dobrowolnie z partii, której jestem współtwórcą. Donald zdaje się zapomniał, co o mnie napisał o w 2008 r. Krzymowski we "Wprost" w tekście zatytułowanym "Grzegorz Zniszczę Cię": "Niewielu go lubi, większość nienawidzi, a wszyscy się go boją.
– Znam osoby, które mówią o nim „Grzegorz Zniszczę Cię Schetyna". To „Zniszczę cię" usłyszał każdy, kto nadepnął mu na odcisk – opowiada jeden z wrocławskich polityków. – Tak. On rzeczywiście słynie z tego powiedzonka. We Wrocławiu naprawdę wszyscy się go boją – mówi Władysław Frasyniuk. Podobno kiedyś omal nie doszło do bijatyki między Schetyną i Frasyniukiem. Krzyczeli do siebie: „Bo ci przypierdolę!".
Słynne „zniszczę cię" od Schetyny miało usłyszeć wielu polityków, m.in. eurodeputowany PO Jacek Protasiewicz, poseł PiS Dawid Jackiewicz i prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz. Protasiewicz podpadał „Schetowi", gdy chciał, aby liderem wrocławskiej listy PO do Sejmu został Bogdan Zdrojewski a nie Schetyna. I po raz drugi, gdy wbrew Schetynie chciał wystartować w wyborach na szefa regionalnych struktur partii.
Tuż po ostatnich wyborach parlamentarnych w prezydenckim gabinecie Dutkiewicza zjawił się Schetyna i zaproponował mu wstąpienie do platformy. Dutkiewicz powiedział „nie". Rozmowa skończyła się bardzo nieprzyjemnie - prezydent Wrocławia wyprosił Schetynę z gabinetu. A ten wychodząc rzucił: „Zobaczysz, zniszczę cię". Od tamtego trzaśnięcia drzwiami obaj politycy ze sobą nie rozmawiają." (http://www.wprost.pl/ar/130351/Kim-naprawde-jest-…) Tusk przestał się mnie bać, więc mu muszę dać do zrozumienia, że ginąc sam, mogę również jego pociągnąć za sobą do politycznego grobu! A przy okazji oberwą Protasiewicz z Dutkiewiczem!
Postanowiłem, że uderzymy taśmami w ludzi najbliższych Donaldowi, Sienkiewicza i Sikorskiego, o których się tu i ówdzie w establishmencie mówiło, że mogliby go zastąpić na stanowisku premiera. Jak opuszczą swoje ministerstwa, to na miejsce jednego z nich ja wejdę do rządu. W rezerwie przytrzymam taśmę na Bieńkowską, którą "Gazeta Wyborcza" nazwała "premierą", a "krółową" "Newsweek" tego parszywca Lisa, który odwrócił się do mnie d..ą. A tak przy okazji, to opowiem dowcip, o wiele lepszy niż te o Żydach i k....ch opowiadane w Amber Room przez Sikorskiego i Rostowskiego: "Niedźwiedź, Lis i Zając grają w karty. Każde rozdanie wygrywa Lis. W pewnym momencie Niedźwiedź nie wytrzymuje i woła: Nie chcę pokazywać palcem, kto tu oszukuje, ale jak palnę w ten rudy łeb!"
Jakby komuś wpadł do głowy głupi pomysł, żeby "królową" Lisa pchać na stanowisko premiera, a nie "premiery", czyli mojej zastępczyni, to właściwą taśmę też ujawnimy. Ustaliliśmy z moimi ludźmi, że winnymi afery taśmowej zrobimy kelnerów, Falentę i Misiaka.
Mam nadzieję, że Donald zrozumie, o co tu chodzi. Ja go przecież bardzo lubię i nie neguję jego przywództwa w naszej Partii-Żywicielce. Niech sobie przypomni, co o mnie napisał Krzymowski: "Na czarną listę Schetyny trafiają nie tylko jego osobiści wrogowie, ale także osoby, które zadarły z Donaldem Tuskiem. Niektórzy śmieją się, że 'jak ktoś skrzywdzi Donalda, to ból odczuwa Grzegorz'."
Ja bardzo nie chcę robić mu krzywdy, dlatego nie uderzam w niego osobiście, lecz w jego dwór, z którego mnie wygnał. Niech zobaczy czarno na białym, kto go otacza! Niech się opamięta! Niech z tymi psami Sabami nie idzie dalej tą drogą!
Jak tu nie lubić Donalda, skoro to jest bardzo dowcipny człowiek. Tylko on jeden mógł wpaść na pomysł, żeby dać mi do zrozumienia, iż wie, że to ja stoję za taśmami, mówiąc w Sejmie o "rosyjskim śladzie"! Tylko ja zrozumiałem, że chodziło mu o plan zesłania mnie do Moskwy, co mi się bardzo, ale to bardzo nie spodobało! Tak bardzo, że postanowiłem ujawnić te taśmy!
To byłoby na tyle. Na razie. Ciąg dalszy nastąpi.
PS Gdyby Pan Misiak zechciał mnie zaprosić do Sowy na symboliczny kieliszek porto z "kryzysowego 2008 r." za sugestie dotyczące toku jego argumentacji w sądzie podczas procesu z "Faktem", to informuję go, że mi to wino nie smakuje. Wolę swojskiego "jabola"!
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 1356 widoków
molasy
molasy