„Mężczyzn nic na świecie nie cieszy tak jak porażka poniesiona przez kobiety” – powiedział wczoraj w Radiu TOK FM Jacek Żakowski, komentując prasowe relacje na temat odejścia Jolanty Kwaśniewskiej z Kongresu Kobiet. Obawiam się, że do tej „złotej myśli” wkradła się pomyłka.
Znam trochę mężczyzn, bo wszak jestem jednym z nich, i stąd wiem, że Żakowski musiał być niedysponowany umysłowo, gdy to mówił. Normalnych facetów, do których dziennikarz Radia TOK FM i „Polityki” nie należy, cieszy całkiem co innego, niż on suponuje. Czy ktoś uważa np., że Żakowski ma rację, twierdząc, iż sympatycznego skoczka narciarskiego Piotra Żyłę, który zdobył w ostatnim okresie tak wielką popularność medialną, „nic na świecie nie cieszy tak jak porażka poniesiona przez kobiety”? Chyba każdy Polak i Polka odpowiedzą, że dziennikarz Radia TOK FM plecie idiotyzmy. Żyłę cieszy udany skok, wygrana w Pucharze Świata, a „nic na świecie nie ucieszyłoby” go bardziej, niż medal olimpijski, a w szczególności złoty. Na pewno nie cieszą go natomiast porażki ponoszone przez jego koleżanki startujące w kobiecych konkursach skoków. Bezsens wypowiedzi Żakowskiego dowieść można na milion sposobów. Na przykład kibica Legii Warszawa cieszy zwycięstwo jego drużyny w meczu ligowym, szczególnie np. z Widzewem Łódź czy Wisłą Kraków, oraz zdobycie mistrzostwa Polski, a „nic nie ucieszyłoby go na świecie” bardziej, niż wygranie przez jego ukochaną drużynę Ligi Mistrzów. Piwosza cieszy wypicie ulubionego piwa z kolegami, alkoholika – zdobycie kasy na jabola i skonsumowanie go, erotomana – poderwanie ładnej laski, palacza – zapalenie upragnionego papierosa, bezdomnego – wygodna ławka, na której mógłby się przespać, wędkarza – wyjazd na ryby, itd., itp. Mógłbym tak wymieniać bez końca. Bo nie ma jednej rzeczy, która cieszyłaby wszystkich mężczyzn. Każdego cieszy co innego, więc już z tego wynika, że dziennikarz Radia TOK FM w sposób nieuprawniony zastosował kwantyfikator ogólny w zdaniu „mężczyzn nic tak nie cieszy” (nie ma tu użytego słowa „wszyscy”, ale jest ono w domyśle).
Falsyfikacji wypowiedzi Żakowskiego można łatwo dokonać również w inny sposób. Otóż gdyby była ona prawdziwa, to znaczyłoby, że mężów cieszyłyby porażki ich żon, ojców – ich córek, dziadków – ich wnuczek, wujków i stryjków – ich siostrzenic oraz bratanic. Tego, że jest to brednia, udowadniać nie trzeba.
Poza tym nie potrafię sobie wyobrazić normalnego mężczyzny, który cieszyłby się z życiowej porażki kobiety, np. Kazimiery Szczuki, która chciała założyć rodzinę, ale jej się nie powiodło i podjęta przez nią próba zakończyła się rozwodem. Z czego tu ktoś ma się cieszyć? Szczuce można tylko współczuć. Nawet najzaciętsi krytycy jej działań podejmowanych na forum publicznym nie mają powodu do radości z jej niepowodzeń życiowych. Jest nawet wprost przeciwnie. Gdyby pani Szczuka miała normalną rodzinę, w której byłaby szczęśliwa, to nie znienawidziłaby mężczyzn i w konsekwencji tego nie próbowałaby zarażać nienawiścią do nich innych kobiet. Wychowywałaby dzieci, napisałaby doktorat, a nie traciłaby czasu i energii na propagowanie chorych ideologii feministycznych opartych na teorii walki płci.
Oczywiście tak jak są kobiety nienawidzące mężczyzn, tak samo jest vice versa. Tyle, że nie jest to stan normalny, lecz zaburzenie psychiczne zwane mizoginią. Nie ma ilościowych badań, ilu mizoginów jest w społeczeństwie (a jeśli są, to w nie nie uwierzę bez zapoznania się z metodologią ich przeprowadzania), ale chyba nawet Żakowski nie będzie się upierał, że jest to 100 proc. mężczyzn (wtedy musiałby do nich zaliczyć także siebie samego oraz byłby na dodatek homofobem, bo oznaczałoby to, że jego zdaniem mizoginię objawiają także homoseksualiści, którzy przecież są bez żadnej skazy charakterologicznej i dlatego nie podlegają żadnej krytyce!). Prawa statystyczne każą przypuszczać, że mężczyzn nienawidzących kobiet jest mniej więcej tyle samo co kobiet nienawidzących mężczyzn. Pewnie kilka procent populacji.
Ale nawet mizogin nie zawsze cieszy się z porażki kobiet. Załóżmy, że jakiś mężczyzna przekonany o wyższości płci brzydkiej nad piękną (brzydota lepsza od piękna – od razu widać, że to psychol!) sprzeciwia się temu, żeby kobiety były kierowcami autobusów, bo – jego zdaniem – do tego się nie nadają. Jeśli Żakowski ma rację, to powinien się zatem cieszyć, gdy któraś z nich spowoduje śmiertelny wypadek, czyli poniesie zawodową porażkę, w której konsekwencji może nawet stracić pracę. Ale czy redaktor „Polityki” naprawdę jest przekonany, że ten mężczyzna będzie się z tego cieszył? Jeśli Żakowski odpowiedziałby, że tak, to zadałbym mu jeszcze jedno pytanie. Czy mizogin cieszyłby się z porażki zawodowej kobiety-kierowcy poniesionej wskutek zawinionego przez nią wypadku drogowego, w którym on sam byłby poszkodowany, np. straciłby w nim nogę? Miałby z tego radochę?
Porażka kobiet nie może też zawsze cieszyć mężczyzn z tego prozaicznego powodu, że praca ma zwykle charakter zespołowy, i jeśli nawali jeden element, to przegrywają wszyscy. Załóżmy, że jakiś – używając języka Żakowskiego – „seksistowski” polityk lub dziennikarz został zaproszony do jakiejś telewizji w celu udzielenia wywiadu. Przed wejściem na wizję, jego wyglądem zajęła się charakteryzatorka, która niestety nie dopilnowała wszystkiego tak jak trzeba, wskutek czego wyglądał on jak zakrwawiony Frankenstein. Poniosła zatem porażkę zawodową. Ale czy ów mizogin ma się z czego cieszyć, skoro to on się ośmieszył na wizji?
W społeczeństwie, w którym istnieją bardzo skomplikowane związki, relacje i więzy społeczne, nie może istnieć normalny mężczyzna, którego cieszyłyby porażki WSZYSTKICH kobiet. Tylko kompletny idiota może na serio brać to co powiedział Żakowski. Gdyby kobiety znajdujące się w otoczeniu mężczyzny ponosiły same porażki, to przegrywałby również on sam!
Jeśli ktoś jest jeszcze nieprzekonany do tego, co powyżej napisałem, to dam przykład ekonomiczny. W kapitalistycznej gospodarce wolnorynkowej żadne z przedsiębiorstw nie jest samotną wyspą, nie jest samowystarczalne, więc muszą one ze sobą współpracować, np. producent metalowych śrubek, którego właścicielem jest jakiś mężczyzna, musi kooperować m.in. z hutą, producentem maszyn, firmą transportową, dostawcą prądu, sklepami, bankiem. Jeśli któryś z kooperantów nawali, to ta firma wpadnie w tarapaty, które mogą doprowadzić do jej bankructwa. Jak się to ma do wypowiedzi Żakowskiego? Otóż chodzi o to, że prawie połowa działających w Polsce firm należy do kobiet, więc jest właściwie pewne, że są one również wśród kooperantów producenta śrubek. Ich porażka jest równoznaczna z przegraną przedsiębiorstw należących do mężczyzn. A przegraliby nie tylko ich właściciele, ale także wszyscy zatrudnieni w nich mężczyźni. Nie tylko ci na stanowiskach kierowniczych, które utraciliby wskutek bankructwa firmy, ale także zwykli robotnicy, którzy straciliby pracę. Porażka kobiet oznaczałaby zatem niechybną klęskę mężczyzn, co ich cieszyć raczej nie mogłoby.
Jeśli mężczyzna ma za szefa kobietę, to wcale nie znaczy, że marzy wciąż o tym, żeby się jej nie powiodło, jak wydaje się Żakowskiemu. Jeśli ona przegra, to również on będzie poszkodowany. Zarobi mniej pieniędzy, a nawet może stracić pracę. W interesie pracownika jest, żeby jego szef był właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Płeć tu nie ma znaczenia. Dlatego system parytetów, promujący osoby gorsze, jest niekorzystny dla wszystkich. Tak dla mężczyzn, jak i dla kobiet.
Zdarzają się oczywiście sytuacje, że porażka kobiety jest korzystna dla mężczyzny, np. wtedy, gdy wskutek tego zwolni się jakieś stanowisko, które ona piastuje. Ale przecież płeć tu nie ma znaczenia, bo otrzymałby on taką samą szansę na ubieganie się o tę funkcję, jeśli traciłby ją inny mężczyzna. Ponadto możliwość awansu po dymisji kobiety otwiera się nie tylko dla mężczyzn, ale także dla innych kobiet. Jest wiele stanowisk, o które rywalizują wyłącznie kobiety. Dlaczego zatem facet miałby się cieszyć z tego, że niektóre z nich przegrywają? Wracając do przykładu ze skokami narciarskimi, to przecież w konkursie skoków kobiet, któraś z nich zwycięży, a pozostałe przegrają. Według Żakowskiego, Piotr Żyła jako mężczyzna, ucieszy się z porażki kilkudziesięciu z nich, a nie ze zwycięstwa najlepszej. Dlaczego przychodzą mu do głowy takie chore myśli?
Jeśli ktoś doszedł do wniosku, że trochę „odleciałem” od tematu tej notki pisząc o konkursie skoków narciarskich, to jest w błędzie. Otóż takie zawody, w których startują same kobiety, odbywały się i wciąż odbywają w Kongresie Kobiet. Dowodem na to jest odejście z tej organizacji Jolanty Kwaśniewskiej, która była liderką jednej z rywalizujących drużyn. Po przegranej w walce o władzę, wycofała się z rywalizacji, a jej śladem podążyły jej zwolenniczki, m.in. Henryka Krzywonos.
Odejście drużyny Kwaśniewskiej demaskuje głoszoną przez szefowe Kongresu Kobiet fikcję, którą za prawdę uznaje Żakowski, że ta organizacja reprezentuje wszystkie kobiety. Było to od początku twierdzenie nieprawdziwe, tak samo zresztą jak propagandowy slogan partii bolszewickiej, że była ona reprezentantką wszystkich robotników i chłopów (czyli tzw. proletariatu). Reprezentowanie przez jedną organizację wszystkich kobiet jest niemożliwe, bo ich interesy są rozbieżne, a często sprzeczne. Dzielą je także nieprzekraczalne granice światopoglądowe, np. w kwestii stosunku do Kościoła. Piastujące dobrze płatne posady i bezrobotne kobiety zupełnie inaczej postrzegają swój interes, co ujawiło się wyraźnie podczas debaty w sprawie przedłużenia wieku emerytalnego. Liderki Kongresu Kobiet popierały projekt rządu Tuska (nic w tym dziwnego, bo gros jego działaczek należy do PO), podczas gdy zdecydowana większość Polek była mu przeciwna. Ponadto w Kongresie Kobiet doszły do głosu także animozje personalne, spowodowane różnicami charakterów liderek. Te czynniki spowodowały, że wytworzyły się w niej różne frakcje rywalizujące ze sobą o władzę. Faktyczne kierownictwo Kongresu znalazła się w rękach jego aparatu (z tego co piszą gazety wynika, że była to Henryka Bochniarz oraz blisko z nią współpracujące Magdalena Środa i Kazimiera Szczuka). Niezadowolona z tego Jolanta Kwaśniewska zdecydowała się w tej sytuacji na odejście (zachowując paralelę z partią bolszewicką, można powiedzieć, że pani prezydentowa była w Kongresie Kobiet Trockim, natomiast pani Bochniarz - Stalinem).
Czy ten rozłam jest „porażką kobiet”, co sugeruje Żakowski? W żadnym wypadku, bo z Kongresem Kobiet utożsamia się znikomy odsetek Polek. Co najwyżej jest porażką dotychczasowej formuły tej organizacji, która przecież się nie rozpadnie (a szkoda, bo nic pożytecznego nie robi). Co więcej, teraz może ona działać nawet sprawniej, bo będzie miała niekwestionowane liderki. Zanim tak się stanie, może jeszcze dojść do kolejnych secesji. Dotychczasowa, zbyt szeroka formuła powoduje, że Kongres Kobiet nie jest w stanie zajmować stanowiska w wielu bardzo ważnych kwestiach dotyczących kobiet, np. w sprawie przedłużenia urlopu macierzyńskiego. Część działaczek opowiadała się za tym (związane z PO liberalne feministki), a część była przeciw (lewackie feministki wzorujące się na Róży Luksemburg). Co więcej podzieliła się w tej kwestii nawet frakcja rewolucyjna – Magdalena Środa i Kazimiera Szczuka sprzeciwiały się przedłużeniu urlopów macierzyńskich, natomiast Agnieszka Graff ten pomysł popierała. To co się dzieje w Kongresie Kobiet nieodparcie przypomina wewnętrzne podziały frakcyjne w przedwojennym KPP na stalinistów, trockistów,luksemburgistów, „większość”, „mniejszość”, „starych”, „młodych” itd.
W rzeczywistości również Żakowski nie uważa, że odejście pani Kwaśniewskiej jest „porażką kobiet”, bo powiedział, że „to nie jest zdarzenie okładkowe” (skomentował w ten sposób fakt, że jej zdjęcie znalazło się na okładkach tygodników „Newsweek” oraz „Wprost”). „Porażka kobiet” „nie jest okładkowa”? Ponad połowa mieszkańców Polski przegrała, a Żakowski uważa, że nie jest to temat na pierwszą stronę? Czy ten człowiek ma wszystkie klepki w głowie?
Wszystko co powyżej napisałem zdaje się dowodzić,że Żakowski jest kompletnym idiotą. Ale nie wyciągajmy pochopnych wniosków. Gdyby był półgłówkiem, to nie zrobiłby aż tak wielkiej kariery. Zatem jego bezsensowne na pozór gadanie musi mieć jakiś cel. Powtarza formułkę rewolucyjnych feministek o wrodzonym antyfeminizmie wszystkich mężczyzn, gdyż gra rolę „feministy”, współczesnego wzorowego lewicowca, walczącego o prawa kobiet. Żeby to zamanifestować pojawiał się na manifach obok Janusza Palikota, Ryszarda Kalisza czy Włodzimierza Czarzastego. W rzeczywistości wszyscy ci „feminiści” sięgają po hasła feministyczne w celu osiągnięcia osobistych korzyści. Dowodzi tego przykład Palikota, który powiedział głośno, co myśli o feministkach po nieudanej próbie odwołania Wandy Nowickiej ze stanowiska wicemarszałka Sejmu. „Feminista” Kalisz, orędujący za parytetami wyborczymi, doprowadził do tego, że mandatu poselskiego nie uzyskała kobieta. Zmusił szefową warszawskiego SLD Katarzynę Piekarską do ustąpienia mu pierwszego miejsca na stołecznej liście tej partii. Musiała startować w okręgu podwarszawskim, w którym partia postkomunistyczna jest bardzo słaba i nie dostała się do Sejmu. Następnie otrzymała ona cios od innego uczestnika tegorocznej manify, Włodzimierza Czarzastego, który ograł ją w wyborach wewnątrzpartyjnych i zajął jej miejsce na czele warszawskiego SLD.
Również Żakowski sięga po feministyczne hasła jedynie w celu osiągnięcia osobistych korzyści. Robi to zresztą nad wyraz sprytnie. Kilka lat temu wraz z Piotrem Najsztubem prowadził program telewizyjny Tok2Szok, na widowni którego zasiadały wyłącznie kobiety. Po rozmowie z zaproszonym gościem jedna z nich mogła wygłosić krótki komentarz. Żakowski twierdził, że umożliwiał w ten sposób kobietom wyrażenie swoich opinii w debacie publicznej, z której są wykluczane. Była to oczywiście nieprawda, bo kobieca widownia była jedynie tłem dla popisów oratorskich Żakowskiego i Najsztuba. Kobiety pełniły w ich programie rolę pięknych paprotek, a niektóre papużek, bo mówiły. Siedziały na widowni, żeby podnieść oglądalność programu, a więc przyczynić się do osiągnięcia sukcesu zawodowego przez Żakowskiego. Musiały być ładne i mieć poniżej 50 lat. Były to prawie wyłącznie licealistki i studentki. Kobiet starszych na widownię nie wpuszczano. A przecież nad ich ciężkim losem na rynku pracy Żakowski, jako wzorcowy lewicowiec, wielokrotnie się pochylał w swoich programach i tekstach. Mógł im dać zarobić kilkaset złotych miesięcznie, ale tego nie zrobił. Wykluczył starsze kobiety, czyli zrobił to, z czym niby tak zaciekle walczy.
Żakowski użala się także często na to, że kobiety zarabiają mniej niż mężczyźni na tych samych stanowiskach. Nie znam wysokości osiąganych przez niego dochodów z pracy dziennikarskiej, ale jestem pewny, że zarabia więcej od 99 proc. dziennikarek. Zatem to on sam ponosi winę za te nierówności! Mimo to nic nie robi, żeby co najmniej 49 proc. jego koleżanek pracujących w mediach zaczęło zarabiać więcej od niego. Jak mógłby to zrobić? A na przykład powinien zrezygnować z pracy prowadzącego program poranny w radiu TOK FM i zarekomendować na swe miejsce jakąś dziewczynę. Jeśli seksistowscy szefowie tej stacji radiowej nie zgodziliby się na to, to mógłby zapraszać dziennikarki, żeby razem z nim komentowały wydarzenia w jego audycji. Tymczasem Żakowski tego nie robi. Zaprasza kilku facetów-feministów, którzy plotą głupoty i we wszystkim się z sobą zgadzają (także w tym, że dziennikarki są pokrzywdzone, bo jakieś wrogie męskie siły blokują im ścieżki awansu w mediach). Żakowski idzie nawet dalej w seksistowskim prześladowaniu swoich koleżanek po fachu. Zamiast chwalić pisane przez nie artykuły w przeglądach prasy w Radiu TOK FM, on je krytykuje! „To nie jest temat okładkowy” - powiedział o tekstach na temat sytuacji w Kongresie Kobiet, które były napisane przez Aleksandrę Pawlicką („Newsweek”) oraz Annę Gielewską („Wprost”). Dlaczego ten seksista-feminista tak uważa? Czyż nie dlatego, że traktują one o „porażce kobiet” i przez kobiety są napisane (współautorem tekstu we „Wprost” jest facet, ale z pewnością Żakowski skrytykował go wyłącznie ze względu na jego koleżankę)? Jaki jest cel tej krytyki? Jako seksista Żakowski z pewnością uważa, że artykuły pisane przez kobiety nie są godne tego, żeby były głównymi tematami w tygodnikach. Ponadto jego sprzeciw jest spowodowany tym, że te czołówkowe teksty są lepiej wyceniane niż jakieś „ogony”. Wskutek tego dziennikarki zarobiłyby więcej od swoich kolegów i „feminista” Żakowski straciłby możliwość narzekania na to, że są dyskryminowane finansowo. Przestałby być potrzebny, bo nie mogąc rozwijać feministycznej narracji, plótłby jeszcze większe głupoty niż dotychczas. Zostałby wyrzucony na zbity pysk z Radia TOK FM, „Polityki” oraz „Gazety Wyborczej”. Z głodu musiałby zabrać się za zbieranie złomu i puszek na śmietnikach.
„Feminista” Żakowski utrzyma się z dziennikarstwa jedynie wtedy, gdy rywalizujące z nim kobiety będą z nim przegrywać. To dlatego wypowiedział zdanie cytowane na początku tej notki. Tyle, że się przejęzyczył, bo powiedział „mężczyźni”, zamiast „feminiści” (albo „mężczyźni-feminiści”). Miał na myśli nie tylko siebie, ale także Palikota, Kalisza i Czarzastego. Jego wypowiedź powinna brzmieć: „Feministów nic na świecie nie cieszy tak jak porażka poniesiona przez kobiety”! (http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103085,13663603,Zakow…)
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 1023 widoki
molasy
@ Pies Baskervillów
Jaja X-Wo-Każ
@ tumry
molasy
@ Pies Baskervillów
Papuga Żako