Naczelny Wódz a Powstanie (1)

Przez Godziemba , 27/07/2009 [07:27]

Generał Kazimierz Sosnkowski, jako Naczelny Wódz, już w październiku 1943 roku w depeszy do Komendanta Głównego AK gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego, ostrzegał żeby nie liczyć na pomoc wojskową oraz polityczną Anglosasów w przypadku wybuchu powstania w Polsce. Natomiast premier Stanisław Mikołajczyk od początku traktował wybuch powstania w Polsce jako element w rozgrywce polsko-sowieckiej. Jesienią 1943 roku Naczelny Wódz zainicjował i prowadził długotrwałe narady z rządem na temat instrukcji dla Kraju na wypadek wkroczenia do Polski wojsk sowieckich. Cała walka o treść instrukcji była właściwie walką o powstanie. Sosnkowski reprezentował konsekwentnie pogląd, że do powstania nie należy dopuścić, zanim nie uzyska się gwarancji wsparcia ze strony Anglosasów oraz nie dojdzie do zawarcia porozumienia z Sowietami. Zgłaszając swe poprawki do rządowego projektu instrukcji, przestrzegał, że jeśli odwrót niemiecki będzie przebiegał planowo – wynik powstania będzie tylko „rozpaczliwym uderzeniem”, „końcem walki” i hasłem do masowej rzezi ludności w Polsce. Ostateczna wersja instrukcji z 27 października 1943 roku (stanowiąca założenia tzw. planu „Burza’), nie tylko uzależniała wywołanie powstania od realnego wsparcia Aliantów, ale równocześnie uznawała, iż współdziałanie wojskowe Armii Krajowej z Armią Czerwoną będzie możliwe, jeśli uprzednio zostaną przywrócone stosunki dyplomatyczne polsko-sowieckie. W przypadku braku porozumienia z Kremlem, działania przeciw Niemcom miały być wprowadzone jedynie w formie akcji sabotażowo-dywersyjnych. Losy instrukcji dla Kraju uległy zmianie na skutek decyzji Bora, który w końcu listopada 1943 roku w rozkazie do dowódców obszarów i okręgów AK nakazał „ujawnianie się wobec wkraczających Rosjan dowódcom i oddziałom, które wezmą udział w zwalczaniu uchodzących Niemców. Zadaniem ich w tym momencie będzie udokumentować swym wystąpieniem istnienie Rzeczypospolitej. W tym punkcie rozkaz mój jest niezgodny z instrukcją rządu. Nie widzę jednak możliwości wytworzenia na ziemiach polskich pustki przez brak wystąpienia wobec Rosjan czynnika wojskowego, reprezentującego Rzeczypospolitą i jej legalne władze”. Naczelny Wódz w depeszach do Bora, starał się wpłynąć się na zmianę jego stanowiska, jednak rząd przyjął decyzję Kraju, jako zachętę do szukania współdziałania z Sowietami za wszelką cenę. Mimo tego Sosnkowski ostrzegał dowódcę AK, że „Czynniki angielskie zdradzają wzmożone zainteresowanie możliwościami działań Armii Krajowej, jednak bez chęci zwiększenia przerzutów broni i dość wyraźną tendencję do traktowania sprawy naszego wojskowego współdziałania z Rosją niezależnie od podstawy politycznej”. W lutym 1944 roku Rada Ministrów uzupełniła październikową instrukcję, aprobując decyzje Kraju co do ujawniania się władz wojskowych i cywilnych wobec Sowietów, odrzucając poprawkę Naczelnego Wodza, że bez uprzedniego porozumienia politycznego współdziałanie wojskowe z Sowietami nie jest możliwe. Sosnkowski ostrzegał ponadto przed skutkami dekonspiracji, co – jego zdanie – spowoduje próby wcielenia żołnierzy AK do armii Berlinga oraz represje sowieckie. W kolejnej depeszy do gen. Bora pytał: „czy można więc w ogóle myśleć w warunkach obecnych o powstaniu generalnym, skoro porozumienie polityczne z Sowietami wedle formuły anglosaskiej miałoby być dokonane kosztem nowego rozbioru Polski wzdłuż linii Curzona; skoro właściwym celem polityki rosyjskiej jest sowietyzacja całej Polski, skoro funkcjonuje już konkurencyjna namiastka rządu w postaci Czerwonej Rady Narodowej i generała Roli, rywala polskiego naczelnego wodza; skoro inspirowana prasa brytyjska tych marionetkowych tworów nie tylko nie wykpiwa, lecz zdaje się ich używać jako środków nacisku”. 3 lipca 1944 roku doszło do zasadniczej rozmowy pomiędzy premierem, Naczelnym Wodzem i gen. Marianem Kukielem – ministrem obrony narodowej. W jej trakcie gen. Sosnkowski ostrzegał „przeciwko szerokiemu operowaniu w obecnych warunkach określeniem "collapse" Niemiec i przeciwko szukaniu analogii z rokiem 1918". Wkrótce na ziemiach polskich znajdzie się około 100 dywizji niemieckich, w tych więc warunkach „trudno sobie wyobrazić możność opanowania większego obszaru lub poważniejszego centrum na czas dłuższy niż parę dni, po tym zaś nieuniknionym skutkiem podobnej próby byłaby powszechna rzeź ludności polskiej” Dlatego też uważał, iż „ poza ustaloną formułą o wzmożonej akcji dywersyjnej wyjść w danych warunkach nie można”. I dalej niezwykle trafnie konstatował: „Powstanie bez uprzedniego porozumienia z ZSRS na godziwych podstawach byłoby politycznie nieusprawiedliwione, zaś bez uczciwego i prawdziwego współdziałania z Armia Czerwona byłoby pod względem wojskowym niczym innym jak aktem rozpaczy”. Wreszcie Naczelny Wódz zastrzegał się przeciw nieostrożnemu operowaniu słowem „powstanie”, co mogłoby pociągnąć ludność do źle obliczonego i przedwczesnego zrywu. Swoje ostateczne stanowisko gen. Sosnkowski sformułował w depeszy do gen. Bora z 7 lipca 1944 roku. Pisał we niej, że istniejących warunkach „powstanie zbrojne narodu nie byłoby usprawiedliwione, nie mówiąc o już o braku fizycznych szans powodzenia. Teoretycznie jednak nie sposób wykluczyć, że warunki powyższe mogą jeszcze ulec zmianie, stąd należy nadal zachować możliwość uruchomienia powstania”. Największe kontrowersje historyków budzi inny fragment w. depeszy, w którym Naczelny Wódz stwierdza: „Jeśli przez szczęśliwy zbieg okoliczności, w ostatnich dniach odwrotu niemieckiego, a przed wkroczeniem oddziałów czerwonych, powstaną szanse przejściowego i krótkotrwałego opanowania przez nas Wilna, Lwowa czy innego większego centrum lub pewnego ograniczonego, niewielkiego choćby obszaru – należy to uczynić i wystąpić w roli pełnoprawnego gospodarza”. Każdy dowódca musi posiadać alternatywny plan na wypadek zasadniczej zmiany sytuacji. Tak więc Sosnkowski dopuszczał możliwość rozpoczęcia powstania, jednak szanse na to były - jego zdaniem - jedynie czysto teoretyczne. Następnie Naczelny Wódz wyjechał 11 lipca 1944 roku na inspekcję do II Korpusu we Włoszech, gdzie przebywał aż do początków sierpnia (do Londynu wrócił dopiero 6 sierpnia 1944 roku). Mimo oddalenia w depeszy z 25 lipca 1944 roku nakazywał Szefowi Sztabu NW gen. Kopańskiemu wysłanie dyrektywy do Bora, nakazującej – w razie groźby sowieckiej okupacji Warszawy – podzielenie dowództwa AK na dwa rzuty, jeden miał pozostać nieujawniony w Warszawie, by wspólnie z władzami cywilnymi kierować oporem przeciwko sowieckiej polityce faktów dokonanych, drugi zaś wycofać się „w ogólnym kierunku południowo-wschodnim”. Gen. Kopański nie wysłał jednak tej dyrektywy Sosnkowskiego do gen. Komorowskiego. W innej depeszy Sosnkowskiego z 25 lipca kierowanej do Bora, na polecenie prezydenta Raczkiewicza, pominięte zostały znamienne sformułowania: „Według możliwości wycofujcie oddziały na zachód w skupieniu lub rozproszeniu zależnie od warunków” oraz inne bardzo ważkie zdanie : „W obliczu szybkich postępów okupacji sowieckiej na terytorium Kraju, trzeba dążyć do zaoszczędzenia substancji biologicznej narodu w obliczu podwójnej groźby eksterminacji”. Niezwykły fakt wstrzymania lub skracania depesz Sosnkowskiego do Kraju obciąża zarówno gen. Kopańskiego jak i prezydenta Raczkiewicza, jednak faktycznym inicjatorem tego blokowania swobody wypowiedzi Naczelnego Wodza był zastępca Szefa Sztabu NW gen. Stanisław Tatar, związany z Mikołajczykiem i podzielający jego poglądy polityczne. 28 lipca Rada Ministrów zaakceptowała ex post depeszę Mikołajczyka do Kraju z 26 lipca, upoważniająca władze w kraju do ogłoszenia powstania w Warszawie nawet bez porozumienia z rządem. W związku z powyższym kolejna depesza Sosnkowskiego do Bora z 28 lipca także nie została wysłana, gdyż stała w sprzeczności ze stanowiskiem rządu. Naczelny Wódz pisał w niej, że w obliczu gwałtów sowieckich (na Wileńszczyźnie i okręgu lwowskim) „powstanie zbrojne byłoby aktem pozbawionym politycznego sensu, mogącym za sobą pociągnąć niepotrzebne ofiary. Jeśli celem powstania miałoby być opanowanie części terytorium Rzeczypospolitej, to należy zdawać sobie sprawę, że w tym wypadku zajdzie konieczność obrony suwerenności Polski na opanowanych obszarach w stosunku do każdego, kto suwerenność tę gwałcić będzie”. W czasie pobytu Naczelnego Wodza w II Korpusie, gen. Anders namawiał gen. Sosnkowskiego, aby wysyłał swe depesze wprost do Warszawy z Włoch, z pominięciem Londynu. Tego Sosnkowski jako lojalista czynić nie chciał, decyzja o wybuchu powstania nie była sprawą wojskową, lecz przede wszystkim polityczną. Dekret Prezydenta z 22 maja 1942 roku pozbawił Naczelnego Wodza znacznej części jego uprawnień konstytucyjnych na rzecz ministra obrony narodowej. Dekret ten również przekazywał rządowi sprawy dotyczące prowadzenia wojny, uruchamiania sił do obrony, określanie celów wojny. W depeszy do Prezydenta z 28 lipca Sosnkowski bardzo jasno stwierdził, że „eksperyment ujawniania się i współpracy z Armią Czerwoną nie udał się, należy wyciągnąć stąd konsekwencje w formie powrotu do zasad instrukcji z 27 października w jej pierwotnej postaci”. W tej sytuacji depesza Raczkiewicza wzywająca gen. Sosnkowskiego do powrotu do Londynu, wysłana została już po podjęciu przez rząd wspomnianej decyzji z 28 lipca 1944 roku, decyzji o powstaniu. Od chwili tej decyzji dzień powrotu Naczelnego Wodza nie miał większego znaczenia. Gen. Anders namawiał Naczelnego Wodza do otwartego przeciwstawienia się Mikołajczykowi: "Namawiałem go, – wspominał Siemaszce - żeby dał formalny rozkaz zakazujący powstania. Odpowiadał mi: ” Również minister obrony narodowej gen. Marian Kukiel podzielając wątpliwości Sosnkowskiego, zauważał po latach, że Naczelnemu Wodzowi „zabrakło cywilnej odwagi, aby jasno i krótko powiedzieć:

Rzepka

Rzepka

16 years 2 months temu

z opisu ówczesnej sytuacji jaką przedstawiłeś w swoim tekście trudno określić jakieś konkretne, zdecydowane stanowisko generała Sosnkowskiego wobec Powstania. Czy się mylę? Serdeczne dzięki, po raz kolejny zresztą. Robisz szalenie potrzebne i pożyteczne rzeczy... Pozdrawiam
Godziemba

Sosnkowski był przeciwny powstaniu, jednak nie chciał lub nie potrafił jego zakazać. Starał się przestrzegać przez groźbą wielkiej klęski, apelował o przemyślenie decyzji, sugerował konieczność wycofania części żołnierzy na zachód, ale jasnego zakazu nie wydał. Starałem się pokazać straszny dylemat przed którym stanął NW. To nie były proste decyzje. Powstanie - groźba totalnej klęski. Zakaz powstania - i co dalej, ucieczka z kraju, oddanie władzy sowietom. Ci co teraz sądzą, że trzeba było zakazać powstania i byłoby świetnie, myślą całkowicie ahistorycznie. Pozdrawiam
Rzepka

Rzepka

16 years 2 months temu

niby był przeciwny Postaniu, a jednak miał jakieś wizje, jeśli warunki uległyby zmianie... Pozdrawiam
Godziemba

Sytuacja w 1944 roku była na tyle dynamiczna, iż należało uwzględniać wszelkie możliwe zmiany sytuacji. A gdyby zamach na Hitlera udał się, i nowe władze Niemiec zaoferowałyby pokój Anglosasom? Pozdrawiam
GRA-FIK

Główną kwestią było nadanie temu jakiejś formy zorganizowania. Do walk na pewno by doszło w pierwszych dniach sierpnia. Praktycznie strzelaniny były już w lipcu. Z militarnego punktu widzenia wybuch powstania był bez sensu: duże skupisko ludności cywilnej, sporo wojska, mało uzbrojenia własnego, braki logistyczne. Z drugiej strony w ludziach narastała potrzeba walki: zbliżający się front, widok cofających się oddziałów niemieckich i ich sojuszników - ta panika w oczach frontowych żołnierzy pobudzała i wzmacniała chęć odwetu i walki. Brak jakiekolwiek koordynacji z punktu widzenia wojskowych oznaczałby ogólną rzeź. Samoistne powstanie padłoby w ciągu paru godzin i doprowadziłoby do eksterminacji ludności. A ta i tak miała nastąpić! Z Warszawy planowano zrobić jeden wielki obóz! To jest fakt. Jednostki eksterminacyjne, które pojawiły się w Warszawie w pierwszych dniach sierpnia nie wzięły się z niczego. Ich rozkazy przybycia pod Warszawę musiały być wydane przynajmniej w połowie lipca by móc przeprowadzić operację przerzutu cały brygad... To nie są wycieczki! Przerzucenie kilku tysięcy ludzi np z Brygady Dirlewangera z miejscowości na pograniczu Prus Wschodnich do Warszawy (moje miasto - to coś wiem na ten temat) koleją w strefie przyfrontowej wymagało kilkunastu dni. Brygada ta przystąpiła do eksterminacji w pierwszych dniach sierpnia. To znaczy, że musiała rozpocząć swoje działania spod Warszawy gdzie kilka dni wcześniej ją zgrupowano, a to tylko potwierdza, że grupowanie tej jednostki rozpoczęta przed 1 sierpnia 1944 roku i w celu, który realizowano kilka dni później. Tylko doszła do tej "pracy" konieczność walki z powstańcami. Proszę pomyśleć, co by było gdyby ta grupa rozpoczęła swoje działanie w warunkach bez walk z powstańcami i po likwidacji wybuchających bez koordynacji walk. Powstanie było błędem! Błędem koniecznym do realizacji... Błędem była sama wojna, a jednak wybuchła.
Godziemba

Nie neguję przygotowań niemieckich w W-wie, to jednak by wskazywało, ze Niemcy wiedzieli o planach powstańczych KG AK. Uważam jedynie, że jeśli powstanie musiało wybuchnąc, to wybrano najgorszy okres z możliwych. Można było poczekać jeszcze kilka dni, na wyjaśnienie się sytuacji na przedpolu Warszawy. A tak - niestety - Sowieci - niemieckimi rękami zniszczyli centrum polskiego Państwa Podziemnego oraz Armii Krajowej. W Powstaniu zginąła przyszła elita narodu. Część i chwała bohaterom - to nie podlega dyskusji, jakiejkolwiek. Jednak pytanie o sens powstania, a szczególnie o moment jego wybuchu, jest pytaniem niezwykle istotnym, choć nikt nie da ostatecznej nań odpowiedzi. Pozdrawiam
GRA-FIK

Oczywiście, że wiedzieli. Ostatnie dni lipca to czas strzelaniny w Warszawie. Strzelano i rabowano w koło. Czy opóźniając wybuch o parę dni coś by zyskano? Wątpię. Już pod koniec lipca pod Warszawą gromadzono znaczne siły policyjno-eksterminacyjne. One nie wzięły się z powietrza w pierwszych dniach walk. One już były i przygotowywały się do tego co i tak później zrobiono pod ogniem walk: do eksterminacji Warszawy. Po prostu to co rozłożono jako planową operację na wiele tygodni przeprowadzano szybciej. To jest to co wielu ludzi do tej pory zaprzecza powołując się na olbrzymie ofiary cywilne powstania. Bardzo trudno jest przyjąć fakt, że te ofiary i tak by były bo plan pacyfikacji Warszawy i uczynienie z niego miasta - fortu, garnizonu powstały przed 1 sierpnia 1944 roku. To była planowa eksterminacja i likwidacja miasta, której podstawą było wcześniej zdobyte doświadczenie w likwidacji i burzeniu Getta Warszawskiego... tylko na większą skalę. Takiego nagromadzenia sił eksterminacyjnych nie było w czasie II wojny światowej. 1 sierpnia był optymalny. Wiemy to dzięki temu, że istnieją dokumenty dowództwa Wermachtu! Polski wywiad AK miał doskonałe rozeznanie operacyjne i dysponował prawie wszystkimi danymi dotyczącymi wojsk niemieckich. Nie wzięto tylko pod uwagę dyslokacji jednostek podległych bezpośrednio Himmlerowi takich jak formacje kolaboranckie. Po prostu ich obecność tłumaczono faktem istnienia dużego ośrodka szkoleniowego w Rembertowie dla Hiwsów (czyli formacji z jeńców Armii Czerwonej), mało wiedziano też o Brygadzie Dirlewagnera... po prostu zbierała się ona niezależnie od pozostałych sił niemieckich. Moment 1 sierpnia był z punktu wojskowego doskonały... Błędny z punktu widzenia humanitarnego, bo nie zabezpieczał ludności cywilnej, ale parę dni później byłby gorzej, a Niemcy i tak i tak przystąpili by do wykonywania planu eksterminacji i pacyfikacji Warszawy.
Godziemba

Niemcy nie przystąpiliby do realizacji planu eksterminacji Warszawy, zanim nie byliby pewni, że ofensywa sowiecka zatrzyma się. Czy Sowieci mieliby powód do zatrzymania ofensywy, gdyby powstanie nie wybuchło - mam duże wątpliwości. Plan "Burza" zakładał wybuch powstania w momencie wycofywania się Niemców i wkraczania Sowietów - a takiej sytuacji 1 sierpnia 1944 w Warszawie nie było. Pozdrawiam
GRA-FIK

Rosjanie rozpoczęli swoją ofensywę w drugim tygodniu lipca. To było dla Niemców duże zaskoczenie. Stąd też ta cała panika i wycofywanie się. Niemcy mieli też plan zatrzymania rosyjskiego walca na linii Wisły. Warszawa była ważnym punktem komunikacyjnym pozwalającym na szybką komunikację między południem i północą. Dlatego ważne było zrobienie z Warszawy twierdzy. Jak już pisałem: zgromadzono największą liczbę wojsk, których zadaniem była walka w mieście. Te wojska na początku sierpnia nie przystąpiły do walk z powstańcami z powietrza. Do przygotowania takiej koncentracji potrzeba było kilkunastu dni! Plan "Burza" zakładał przejmowanie węzłów komunikacyjnych, ośrodków administracyjnych, miast i terenów nawet z kilkudniowym wyprzedzeniem działań sowieckich. Przykładem może być operacja "Ostra Brama" wyzwolenie Wilna. Operacja rozpoczęła się dnia 2 lipca, a zakończyła 7 wraz z zajęciem Wilna. Ale tam też trzeba pamiętać, że były inne warunki terenowe itd. Dowództwo AK w Warszawie znało dobrze wynik i epilog tego co stało się w Wilnie. Dlatego założono, że miasto należy zająć na 3-4 dni przed pojawieniem się w mieście radzieckich wojsk. Obserwując postępy wojsk sowieckich w przybliżeniu oceniono, że pierwszy kontakt z czerwonoarmistami nastąpi w dniu 3 sierpnia. Chciano uniknąć błędów w walkach o Wilno, Lwów czy Lublin, gdzie do ostatniej chwili czekano na wspomaganie Rosjan. Stalin też liczył na podobny scenariusz co wcześniej. Radio "Warszawa" nadające z Lublina wręcz popychało do walki nawet wbrew dowództwu AK! Niemcy też spodziewali się powstania-walk w pierwszych dniach sierpnia, ale też liczyli na to, że będą musieli też walczyć z Rosjanami. Z jednej strony szykowali się na bardzo ostrą walkę, bo przeciwstawienie sobie Armii Czerwonej i byłych żołnierzy tej armii walczących po stronie Niemców miało zapewnić bezpardonową i krwawą walkę o każdy mur i ulicę. Powstanie zaskoczyło i Niemców i Rosjan, a przede wszystkim Stalina, którego taktyka walki z jednoczesną likwidacją władz Polski podziemnej spaliła na panewce. Dlatego stale powtarzał zwracającym się do niego delegacjom alianckim o pomoc, że nie wie nic o jakimś powstaniu. Z jednej strony było to wygodne, a z drugiej liczył, że swój problem załatwi rękami Niemców. Jednak jego wściekłość musiała być duża... O zachowaniu Niemców i ich niepewności świadczą pierwsze dni Powstania. Walka trwa tylko przy udziale jednostek, które były w Warszawie, a reszta czekała. Te 2-3 dni wystarczyły by zrozumieć, że Rosjanie stanęli i nie zamierzają nic robić.