" Mój stosunek do komunizmu jest prostym wynikiem mego życia w komunizmie. W ciągu tych lat nauczyłem się nienawidzieć komunizmu za zawarte w nim zło"*. 20 stycznia 1966 r. Leopold Tyrmand, jako stypendysta Departamentu Stanu, przybył do Nowego Jorku. Wkrótce podjął decyzję o pozostaniu na stałe w Ameryce. W trakcie podróży po Stanach spotkał się z niezrozumieniem przez Amerykanów sytuacji ludzi żyjących w komunizmie. " Ci ludzie - pisał - nie uzmysławiają sobie, że Gomułka zjawił się nie po to, by ratować Polskę czy podnieść poziom życia, lecz po to, by ocalić komunizm i ugruntować struktury władzy komunistycznej w Polsce"**. Podjął więc próbę przybliżenia amerykańskiemu czytelnikowi istoty komunizmu. Szczególnie dobitnie brzmiała jego teza, iż komunizm w swym zbrodniczym dziele zdecydowanie pokonał hitleryzm. "Komunizm - dowodził - jest wynalazcą, teoretykiem, praktykiem, inżynierem i technologiem zbrodni o jakich hitleryzm /.../ może i marzył, ale nie starczyło mu na nie sił"*. W swej krucjacie specjalnie bezlitośnie rozprawiał się z oportunistami, służalcami oraz zawodowymi opozycjonistami, podtrzymującymi gmach komunizmu. "Prawdziwe wyższe sfery to ich ( tj. komunistów) lokaje - cyniczni intelektualiści, pisarze, artyści, żurnaliści, którzy za szeleszczące papierki i zwolnienie z odpowiedzialności sprzedają swą gotowość do każdego fałszu"*. Przykładem tego typu lokaja był dla niego Jarosław Iwaszkiewicz, który dla ratowania swego majątku całkowicie zaprzedał się w służbę komunizmu. Przy tej okazji Tyrmand przestrzegał opinię zachodnią przed niebezpieczeństwem manipulacji, grożącej wszystkim poważnie traktującym podobnych osobników, których zadaniem jest "skłonić swych niekomunistycznych, liberalnych, postępowych gości do takich wypowiedzi, aby oświadczenia ich można było wykorzystywać w kampaniach propagandowych"*. Ten prodemokratyczny i antykomunistyczny ton artykułów pisarza radykalnie kontrastował z ówczesną coraz bardziej lewicową wymową większości prasy amerykańskiej. Był to przecież okres, gdy najbardziej hałaśliwa część młodzieży występowała przeciw wojnie w Wietnamie, modne były nastroje antyamerykańskie. Tak więc jego ostre potępienie totalitarnych rządów w bloku sowieckim spotykało się z krytyką. Wobec licznych sugestii by zmienił swą pozycję ideologiczną, co szeroko otwarłoby przed nim łamy gazet, Tyrmand pozostał nieugięty. Zaczął sam atakować lewicową prasę, wykpiwać amerykańskich rewolucjonistów. Stworzył prawo Tyrmanda: " Wartość rewolucjonisty jest odwrotnie proporcjonalna do wartości systemu, z którym walczy - im bardziej represyjny i okrutny system, tym bardziej mężny i ofiarny buntownik. Innymi słowy, im lepszy i łagodniejszy system, tym większy z buntownika arogant"**. Szczególnie gdy jest to buntownik, który nigdy nie przemawia w swoim imieniu, lecz w imieniu wieśniaków wietnamskich, czy biednych Murzynów z gett. Ostatecznie ogłosił, że będzie bronił Ameryki przed lewicową elitą intelektualistów, dążących do jej zniszczenia i tym samym zniszczenia nadziei świata pozostającego pod jarzmem komunizmu. Takie stanowisko pisarza wywołało ostrą kampanię mass- mediów zarzucających mu nieobiektywizm, skrajny antykomunizm oraz bezmyślną gloryfikację kapitalizmu i systemu amerykańskiego. Pozytywnie oceniły go tylko środowiska konserwatywne. Z podobnym dualizmem ocen spotkał się Tyrmand w polskim środowisku emigracyjnym. Londyński ośrodek był mu przychylny, paryski bardzo krytyczny. Początkowo po wyjeździe z kraju pisarz często pisał do paryskiej Kultury, a Instytut Literacki w 1967 r. opublikował jego powieść „Życie towarzyskie i uczuciowe”. Jednak jego zjadliwe ocena literackiej i intelektualnej elity PRLu , szyderstwa z rewizjonistów wywoływały gwałtowne polemiki innych współpracowników Kultury (m.in. Jeleńskiego, Gombrowicza), zarzucających mu radykalizm, brak obiektywizmu oraz niepotrzebne "przyciskanie pedału" - jak wyraził się redaktor Giedroyc. Tyrmand uważał, że wszelkie kompromisy z komunistami są amoralne i szkodliwe. " Ja chcę - pisał w 1968 r. - rewizji moralnych, a nie działania politycznego, zaś w ramach tego co chcę można tylko po imieniu i nazwisku, uogólnienia i formułki zawodzą"***. Wobec tak znacznej różnicy zdań dalsza współpraca pisarza z Kulturą została przerwana. A on sam tak scharakteryzował środowisko paryskie: "Jest to postawa umiarkowanego skrzydła światowej Nowej Lewicy: socjalizm jako ekonomiczno-społeczna przyszłość świata, jego powodzenie zależne od pokonania totalitarnej wersji na Wschodzie, sprzecznej z jego istotą, obudowa demokratycznej treści socjalizmu przyniesie wyrównanie krzywd i zniesienie ujarzmień, a zatem i niepodległość Polski"***. W tej sytuacji nie dziwi identyczność zarzutów wysuwanych pod jego adresem przez środowisko Kultury i lewicę amerykańską. Doświadczenia amerykańskie sprawiły, iż pisarz podjął otwartą walkę z lewicową prasą, której zarzucał przekształcanie się w instytucję o charakterze totalitarnym. Wskazywał na manipulowanie informacjami, tworzenie " faktów prasowych" - jakby powiedział prof. Geremek - oraz obłędną pogoń za postępem, nihilizm i świadome eliminowanie wszelkiej krytyki. Według niego takie mass-media stały się kartelem " jednolitego, z góry określonego myślenia. Są tym większym zagrożeniem dla demokracji, że działają w jej imieniu, wyposażone w akcesoria, demokratyczne tylko z nazwy, a nie z ducha"***. Tezy te zwróciły uwagę dr. Johna A. Howarda, dyrektora Rockford College Conservative Institute w stanie Illinois, poszukującego ludzi do organizowanego ośrodka politycznego. Szybko doszło do porozumienia i Tyrmand został redaktorem naczelnym „Rockford Papers” (ukazywały się do 1983 roku) oraz „Chronicles of Culture”. Oba pisma obiecywały przywrócenie słowu drukowanemu jego dawnego znaczenia oraz wiarę, że "odróżnienie dobra od zła przy pomocy ludzkiego umysłu i serca leży w zasięgu możliwoci człowieka"***. Tyrmand włączył się w nurt amerykańskiego konserwatyzmu, widząc w nim ostoję tradycji, moralności oraz godności człowieka. Nazywał go filozofią przyszłości. „Amerykański konserwatyzm to z natury intelektualny ruch ideologiczny, którego głównym zadaniem jest zbadanie źródeł naszych moralnych i egzystencjalnych dylematów. Jako taki może służyć lepiej niż każda inna filozofia do zgłębiania tajemnic przyszłości"***. Ośrodek współtworzony przez Tyrmanda nigdy nie uzyskał znacznego rozgłosu. Pryncypialny charakter publikacji, oddalenie od centrów opiniodawczych ułatwiały jego przemilczanie przez lewicową prasę. Środowiska konserwatywne zdominowane zostały przez neokonserwatystów, którzy wcześniej należeli do elity amerykańskiej lewicy, by przejść na prawicę pod hasłami naprawy i okiełznania państwa opiekuńczego. Tradycyjni konserwatyści, zwani także paleokonserwatystami, poprzestający na krytyce polityki lewicy z pozycji filozoficznych, przeciwni neokonserwatywnej idei promocji demokracji na świecie, pozostawali w defensywie. Instytut Rockfordzki opowiadał się po stronie tradycjonalistów, choć sam Tyrmand był zwolennikiem ofensywy amerykańskiego demokratyzmu w świecie zdominowanym przez komunizm. Próbę wyjścia z zapomnienia było wysunięcie w 1983 r. projektu Ingersoll Prizes in Literature and the Humanities (Nagród Ingersolla w zakresie literatury i nauk humanistycznych), nktórego celem było nagradzanie "wybitnych pisarzy, którzy w panującym klimacie kulturalnym nie zyskali przychyności". Za główne kryterium przyznawania nagród przyjęto "umiejętność twórczego ukazywania niezmiennych wartości - prawdy, wiary, uczciwości, rozsądku, tradycji - połączoną z doskonałością artystyczną i intelektualną ./.../ Chcielibyśmy wzmocnić te procesy twórcze, które potwierdzają zachodnią koncepcję wolności, z jakiej powstała amerykańska cywilizacja - nasze wspólne dobro"***. Pierwszymi laureatami zostali J .L. Borges i J. Burnham. W latach osiemdziesiątych Tyrmand aktywnie uczestniczył w przedstawianiu opinii amerykańskiej fenomenu ruchu Solidarności wskazując na jego polityczne i kulturalne znaczenie. Doświadczenie Solidarności stało się ważnym atutem w jego walce z lewicowym establishmentem. Zjadliwie i nie bez osobistego triumfu, że oto on - autsajder- miał rację pisał: "Po raz pierwszy, jak pamięć sięga, modną racją stała się orientacja nie-lewicowa, ruch Solidarności. Amerykańscy liberałowie, jak i amerykańscy lewicowcy byli zupełnie nieprzygotowani na tę zaskakującą zmianę. Lecz wkrótce było już za późno, by nie okazywać sympatii dla Solidarności: czystość i prawość tej krucjaty była tak nieprzeparta, że należało to zrobić"***. Ciekawie jak skomentowałby dalszą historię Solidarności i elit z nią związanych, po 1989 roku. Leopold Tyrmand zmarł nagłe 19 marca 1985 r. Ówczesny prezydent USA, Ronald Reagan przesłał wdowie po nim serdeczny list kondolencyjny. W mowie pogrzebowej pastor R. Neuhaus powiedział m.in.: "Kultura, wolność i wiara - to trzy punkty credo Leopolda, decydujące o godnym życiu człowieka. Kultura nie może istnieć bez Wolności, z kolei ani kultura ani wolność nie przetrwają, gdy zabraknie wiary. Kultura - twierdził Tyrmand - jest jakością życia. /.../ Kultura oznacza smak, a Tyrmand umiał żyć ze smakiem"***. Biały Dom, Waszyngton, 28 marca 1985 r. Szanowna Pani, Nancy i ja pragniemy złożyć najgłębsze wyrazy współczucia z powodu śmierci Pani męża. Leopold Tyrmand pozostawił wspaniałą spuściznę Pani i Pani rodzinie, jak również tym wszystkim, którym droga jest idea wolności. Prawie 20 lat temu uciekł z komunistycznego państwa, przynosząc nam głęboką wiedzę o polskiej kulturze i komunistycznej tyranii. Po serii znaczących wykładów, współtworzył Rockford Institute, gdzie zajmował stanowisko redaktora naczelnego "Chronicles of Culture”. W ostatnim numerze napisał, że obowiązkiem każdego wolnego człowieka jest podjęcie walki z komunizmem w imię prawdy. Nigdy nie zapomnimy jego przestróg i z pewnością znajdzie wielu, którzy zainspirowani jego przykładem będą kontynuować jego wielką pracę i ideały. Niech Bóg ma Panią w swojej opiece i doda otuchy Pani i Pani Rodzinie. Z poważaniem Ronald Reagan ------------------------------------------------------- * L. Tyrmand - Cywilizacja komunizmu. ** L. Tyrmand - Zapiski dyletanta. *** K. Sernicka, M. Gawęcki - Amerykański brzeg Leopolda Tyrmanda.
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 1523 widoki
Cywilizacja komunizmu
Właśnie
Socjalizm czyli pewność
Poniżej zacytuję ostatni akapit z tekstu Leopolda Tyrmanda z roku 1970 zamieszczonego pod tytułem "Socjalizm czyli pewność". O ile Tyrmand jest w stanie zrozumieć środowisko przedwojennych socjalistów z PPSu, o tyle polscy emigracyjni miłośnicy socjalizmu spotkali się ze stanowczą krytyką. Początkowo przedstawił go paryskiej "Kulturze", ale jako niezgodny z linią pisma został odrzucony. Tekst ze zbioru publikacji "Porachunki osobiste".
Głosząc nieuchronność dalszego ciągu socjalizmu, publicyści lekceważą wszelką inną ewentualność polityczno-ideową. Jeden z nich napisał niedawno: „Opozycja niemarksistowska nie wypracowała żadnego programu alternatywnego i wskutek tego ta opozycja nie spowodowała żadnego kryzysu na miarę powstania węgierskiego czy reformacji czechosłowackiej". Odmęt zamierzonej czy niezamierzonej naiwności, kryjący się w tym zdaniu, wyrywa głuchy jęk z piersi każdego stamtąd. Długo zastanawiałem się nad tym, jak publicysta ów wyobraża sobie opracowywanie alternatywnego, niemarksistowskiego programu politycznego w komunistycznej Polsce? Czy, w istocie, nie słyszał on nigdy o tamtejszej infrastrukturze inwigilacji, wobec której donos wydaje się poczciwym reliktem z czasów Sałtykowa-Szczedrina i epoki poradników rodzinnych dla rolników? Czyż nie rozumie on, że rewizjonizm ma byt półlegalny, albowiem rodzi się na każdym zebraniu egzekutywy powiatowej i na każdej dyskusji seminaryjnej w Instytucie Kształcenia Kadr, co krańcowo zmienia charakter jego politycznej egzystencji, zarówno jako idei, jak i jako procesu społecznego? Czy nie domyśla się on, że jakakolwiek inicjatywa ideowa niemarksistowska skazana jest z reguły na los odcisku na dużym palcu u nogi: nikt jej nie widzi, kiedy jest, nikt jej nie czuje, gdy sieją wstydliwie wycina i likwiduje. Intensywność walki z rewizjonizmem jest znaczna i w poszczególnych wypadkach bez obsłonek ujawnia okrucieństwo i natężenie terroru wobec jednostek - w swym najogólniejszym wymiarze nacechowana jest jednak ciągle zmiennymi możliwościami porozumień, pobłażań, wybaczeń i klajstrowania różnic. Walka z ewentualną czy potencjalną opozycją niemarksistowska jest totalna i porównać ją można jedynie do permanentnego rozdeptywania szkodliwego i jadowitego robactwa. Daje jej to zupełnie inną, moralną i faktograficzną kwalifikację, jakże różną od nawet najbardziej bestialskich porachunków między braćmi. Pamiętam jak tuż przede Październikiem, a więc w dobie rozkwitu liberalizmu i tolerancji, a także ludzko-humanistycznych odruchów, wahań i załamań komunistów w Polsce, postanowiliśmy, wraz z kilku znajomymi, uruchomić pismo opozycyjne. Chcieliśmy być całkowicie lojalni w sprawach ogólnopaństwowych i polityki zagranicznej, ale proponowaliśmy obdarzenie nas prawem otwartej krytyki dziedziny ekonomii, spraw socjalnych, kultury - a także prawem formułowania propozycji alternatywnych, niemarksistowskich. Przyrzekaliśmy ograniczenie się do działalności publicystycznej wyłącznie, bez projekcji w politykę. Po preliminariach i szukaniu tzw. dojść jeden z nas udał się na rozmowę do gmachu KC partii. Ja czekałem na niego w kawiarni Nowy Świat. Czekałem i czekałem, i mimo że wokół mnie pełno było triumfującej, rewizjonistycznej wolności, dziewczyn z końskimi ogonami i muzyki rozrywkowej, o jakiej ani marzyć jeszcze rok temu, robiło mi się coraz niewyraźniej i im dłużej czekałem, tym wszechwładniej ogarniała mnie chęć natychmiastowej ucieczki. Wreszcie zjawił się mój przyjaciel i nasz wysłannik, blady i lekko słaniający się na nogach. Ten facet, z którym mówił - a nazwisko jego uosabiało naówczas bezmiar rewizjonistycznej szerokości horyzontów, dobroduszności, intelektualizmu i praworządności - uśmiechnął się tylko, gdy usłyszał o projekcie, i oświadczył, że choć władza komunistyczna i jej zbrojne, bezpieczniackie ramię słabe wydają się aktualnie, skonfundowane i w głębokim kryzysie, to jednak zawsze jeszcze wystarczy im siły, by zgnoić każdego, komu roją się takie brednie jak pismo opozycyjne, choć lojalne. I dodał, że wszystko, co on sam może dla nas zrobić, to natychmiast zapomnieć o tej rozmowie.
„Wiadomości" 1970 nr 18 (1257)
Bernard