Idea „końca historii” była bardzo popularna w latach 90. Idea ta wyrażała naiwną wiarę w naturalne (lub nieco wspomagane) rozprzestrzenienie się zachodniej demokracji na cały świat. Koncepcja ta – choć zasadniczo błędna i szybko zweryfikowana przez wydarzenia 1. dekady XXI wieku – jest częstym punktem odniesienia w rozważaniach na tematy geopolityczne.
Francis Fukuyama i koniec historiiTeorie polityczne Francisa Fukuyama zdobyły wielką popularność, lecz w świecie naukowym szybko zorientowano się, że nie mają one nadzwyczajnej wartości poznawczej, są raczej efekciarskie. Taki los (naukowy) spotkał słynny esej „Koniec historii?” i kolejne prace publikowane pod chwytliwymi tytułami. Fukuyama za sprawą swoich teorii zdobył za to niezłą popularność medialną. W ten sposób zasilił szeregi przedstawicieli pop-nauki (pop-nauka to namiastka nauki dostosowana do wymogów współczesnej popkultury, czyli nauka uproszczona do zbioru lekkostrawnych banałów). Skoro środowisko naukowe jest raczej zdystansowane do Fukuyamy, to warto może poświęcić chwilę na zastanowienie się nad przyczynami jego popularności.
Przyczyny popularności pewnych idei społeczno-politycznych (niezależnie od ich trafności) wśród nie-naukowców często mają podwójną naturę. Po pierwsze pomysł musi być trochę niekonwencjonalny i chwytliwy, a po drugie na daną ideę musi być społeczne zapotrzebowanie. W 1989 roku społeczeństwa Zachodu z pewnością były gotowe na przyjęcie idei końca historii.
Francis Fukuyama w eseju „Koniec historii?” („The End of History?”) z 1989 ogłosił ostateczne zwycięstwo zachodniej idei w słowach mocnych, nie pozostawiających miejsca na znaki zapytania: „niewątpliwe zwycięstwo ekonomicznego i politycznego liberalizmu”. Dłuższy fragment: „Triumf Zachodu, zachodniej idei, jest oczywisty, o czym świadczy przede wszystkim to, że realne systemowe alternatywy dla zachodniego liberalizmu uległy całkowitemu wyczerpaniu. W minionej dekadzie miały miejsce niewątpliwe zmiany w intelektualnym klimacie w dwóch największych na świecie krajach komunistycznych, w obu zapoczątkowano poważne ruchy reformatorskie. (...) To, czego możemy być właśnie świadkami, nie jest po prostu końcem zimnej wojny lub kolejnym okresem powojennej historii, ale końcem historii jako takiej: to jest końcowy punkt ideologicznej ewolucji ludzkości i uniwersalizacja zachodniej demokracji liberalnej jako ostatecznej formy rządów. Nie oznacza to, że nie będzie więcej wydarzeń, by zapełnić strony rocznych podsumowań stosunków międzynarodowych w «Foreign Affair's». Zwycięstwo liberalizmu nastąpiło przede wszystkim w świecie idei lub świadomości i jest jeszcze niedokończone w świecie rzeczywistym. Mamy jednak mocne powody, by wierzyć, że to jest idea, która będzie na dłuższą metę rządzić światem materialnym.”
Zdaniem Fukuyamy zachodni liberalizm jako struktura polityczno-ekonomiczna, na którą składa się demokracja liberalna i kapitalizm (wolny rynek), jest ostateczną formą organizacji społeczeństw. Prędzej czy później tą drogą pójdzie Rosja i Chiny. Problemem pozostaną przez pewien czas lokalne nacjonalizmy i ekstremizmy religijne, ale to nie zagrozi systemowi. Za przemianami politycznymi będzie szła homogenizacja kultury i globalizacja. W kolejnych dziesięcioleciach tradycyjne zdarzenia historyczne będą wypierane przez problemy związane z optymalizacją światowej gospodarki, postępem technicznym, ochroną środowiska. W zakończeniu artykułu Fukuyama pozwolił sobie nawet na nostalgię za czasami, w których ludzie gotowi byli ryzykować życie dla idei. Odwaga, wyobraźnia, idealizm zostanie zastąpiona rachunkiem ekonomicznym. Miejsce sztuki i filozofii zajmie zaspokajanie wyszukanych potrzeb konsumentów. „Być może perspektywa stuleci nudy, które przyniesie koniec historii, sprawi, że historia ruszy znowu” – kończy Fukuyama.
Idea przedstawiona przez Fukuyamę współgrała nie tylko z oczekiwaniami opinii publicznej, ale też z pomysłami rządzących. Demokratyzacja w tym czasie obejmowała kolejne kraje, jeden po drugim. Pozostały nieliczne reżimy i wydawało się, że po przełamaniu tej blokady efekt domina ruszy znowu i obejmie cały świat. W ten sposób idea końca historii w jakimś sensie uzasadniała zastosowanie przymusu wobec wybranych reżimów. Tym bardziej, że przymus nie miał polegać na staromodnym złupieniu, podboju, aneksji – nic z tych rzeczy. Chodziło przecież o niezwykły gest dobrej woli: poświęcenie ogromnych zasobów związanych z operacją zbrojną po to, by dać najwspanialszy prezent – demokrację liberalną. Po jej wprowadzeniu zniknięcie problemów miało być tylko kwestią czasu. Nawiasem mówiąc, fakt, iż demokracja nie jest tak doskonałym lekarstwem i do niektórych kultur po prostu nie pasuje, był sporym rozczarowaniem dla wielu intelektualistów. Od tego czasu wielu z nich na zasadzie odreagowania zaczęło przesadnie krytykować wszelkie interwencje zbrojne.
Koniec historii – filozoficzna krytyka pojęciaRok, w którym ukazał się esej Fukuyamy, jest nieprzypadkowy. W 1989 można było rzeczywiście odnieść nieodparte wrażenie triumfu Zachodu. Porażka ZSRS była tak przytłaczająca, że głównym problemem strategicznym USA nagle stała się troska o utrzymanie sowieckiego arsenału jądrowego pod kontrolą jednego stabilnego ośrodka władzy. Inne autorytarne reżimy pozbawione protektora czuły się niepewnie. Masakra w Chinach na placu Tian'anmen obnażyła moralny upadek komunizmu w wersji chińskiej – wydawało się, że taki system nie ma przyszłości.
W 1989 koniec historii wydawał się faktem i naprawdę trudno zarzucać naiwność ludziom, którzy łatwo przyjęli taką interpretację wydarzeń. Entuzjazm wywołany zmianami na świecie, optymistyczny „wiatr zmian” – to wszystko nieuchronnie zagłuszyło rozsądne zdystansowanie, dopuszczając do głosu uproszczoną pierwotną wizję świata, według której czas i przestrzeń koncentruje się wokół „tu i teraz”.
Jesteśmy tymi samymi ludźmi, którzy tysiące lat temu w szalejącej burzy widzieli gniew bogów za swoje złe uczynki. Również tymi samymi, którzy przez wiele pokoleń dawali wiarę codziennemu doświadczeniu, z którego wynikało, że wszelkie ciała niebieskie krążą wokół Ziemi. To wszystko są przejawy naturalnego i pierwotnego stanu naszej świadomości, który można nazwać „centryzmem podmiotu”. Centryzm podmiotu bardzo silnie wpływa na światopogląd. Centryzm podmiotu skłania nas do wiary, że spośród tysięcy pokoleń, które ludzkość ma za sobą i przed sobą jedynie nasze (i właśnie w naszej cywilizacji zachodniej!) jest tym wyjątkowym, w którym dokonują się ostateczne przemiany decydujące o kształcie świata. Chcemy wierzyć, że to nasza cywilizacja i nasz styl życia jest właściwą odpowiedzią na wszelkie egzystencjalne problemy.
Centryzm podmiotu jest na wskroś ludzką cechą i nie powinniśmy się go wstydzić. Można tę cechę uważać za poznawczą niedogodność, ale z drugiej strony świadomość homo sapiens i tak jest na swój sposób doskonałym narzędziem poznania świata, najdoskonalszym na tle całej dotychczasowej ewolucji życia na Ziemi. Popularność idei końca historii w jednym szczęśliwym momencie dziejów była równie uzasadniona jak popularność przepowiedni o końcu świata w niespokojnych czasach.
Pojęcia takie jak koniec historii czy koniec świata są tak naprawdę wewnętrznie sprzeczne – z definicji odnoszą się do konkretnego „tu i teraz”, a roszczą sobie pretensje do ostatecznej odpowiedzi na egzystencjalne pytania. Pojęcia te dramatycznie odstają od tego, co już wiemy o Wszechświecie. Człowiek a nawet cała ludzkość właściwie niknie wobec ogromu czasu i przestrzeni. Wprowadzanie tych wewnętrznie sprzecznych pojęć do obiegu idei wynika właśnie ze wspomnianej słabości ludzkiego umysłu, którą nazwaliśmy „centryzmem podmiotu”.
W kolejnych częściach przyjrzymy się bliżej złudzeniom, które leżały u źródeł idei końca historii, oraz spróbujemy rozpoznać, jakie właściwie przyczyny geopolityczne i ekonomiczne sprawiły, że ta oczekiwana globalna stabilizacja nie mogła się ziścić. Idea końca historii – choć okazała się błędna – może mieć walory poznawcze, gdy wykorzystamy ją jako pretekst do poszukiwań prawdziwych mechanizmów rządzących światem.
Filozofie
@Nietoperz
Filozofie - teraz zrozumiałem Twoje intencje
Koniec historii to utopia